Nie ma co ukrywać: każdemu z nas zdarzyło się, i to zapewne nie raz, wyrzucić do śmietnika jedzenie. Z różnych powodów.
Źle zaplanowaliśmy posiłki i zgromadziliśmy za dużo surowców, goście, którzy mieli przyjść i zjeść wystawną kolację, w ostatniej chwili zrezygnowali. Kupiliśmy coś po prostu dlatego, że akurat była promocja...Warto sobie uświadomić, że duża ilość artykułów spożywczych ląduje w pojemnikach na śmieci po prostu dlatego, że ludzie nie wiedzą, co z nimi zrobić.
Zanim więc wyrzucimy jedzenie, trzeba chociaż przez chwilę o tym pomyśleć. Należy też pamiętać, że ciągle żyją wśród nas ludzie, którzy o jakościowych artykułach spożywczych mogą tylko pomarzyć. Nie tylko bezdomni i bezrobotni, ale także osoby najmniej zarabiające, ludzie samotni, pobierający najniższe emerytury i renty. Do takich właśnie osób są zaadresowane projekty urzeczywistniane w ramach tzw. foodsharingu, czyli dzielenia się jedzeniem. U nas póki co tego rodzaju inicjatywy zaczynają dopiero nieśmiało kiełkować, podczas gdy w wielu krajach Unii Europejskiej są już stosunkowo popularne. Foodsharing to w wielu bogatszych krajach naturalny, jak najbardziej oczywisty mechanizm. Jeżeli zostało nam jedzenie, dzielimy się nim, zamiast wyrzucać do śmietnika. To wbrew pozorom nie jest inicjatywa wyłącznie dobroczynna, a raczej powrót do całkiem naturalnych, tradycyjnych zachowań, które jednak stanowią konkretną, choć dyskretną pomoc dla osób najuboższych.
Cały artykuł w piątkowym, papierowym "Głosie" w rubryce "Grosz do grosza" autorstwa Henryki Bittmar.