W ubiegłym roku czeskiej gospodarce miało się dobrze powodzić. W oparciu o makroekonomiczne prognozy spodziewaliśmy się 2-proc. wzrostu gospodarczego i ogólnej prosperity. Zamiast tego mamy ok. 7-procentowy spadek.
Państwo spełniło co prawda to, co obiecało obywatelom, podnosząc m.in. zasiłek wychowawczy, pensje pracowników administracji państwowej, płacę minimalną oraz emerytury. W przypadku seniorów, można powiedzieć, że spełniło nawet z nawiązką, jako że każdy emeryt otrzymał pod koniec roku rekompensatę w wys. 5 tys. koron za wyższe koszty poniesione w związku z pandemią koronawirusa. Niespełnione natomiast zostały oczekiwania przedsiębiorców, że ten rok przyniesie rozwój ich biznesowi. W niektórych gałęziach co prawda rosły zyski, większość jednak z powodu wiosennego i jesiennego gospodarczego lockdownu nie osiągnęła spodziewanych obrotów. Na krawędzi przetrwania znaleźli się właściciele restauracji, hoteli, biur podróży, siłowni, niektórych sklepów i punktów usługowych oraz przedstawiciele związanych z nimi profesji. Sytuacja okazała się tym bardziej kuriozalna, że ludzie, chociaż mieli pieniądze i chcieli je wydawać, nie mogli tego zrobić. Nie można było wyjechać w daleką podróż czy zorganizować weselnej imprezy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Oszczędności gospodarstw domowych wzrosły jak nigdy dotąd. Pytanie na koniec roku pozostaje, na co i kiedy zostaną przeznaczone? Kiedy rok temu pisałam tę prognozę na najbliższe 365 dni, z powodu „utrzymujących się na niebotycznym poziomie cen mieszkań w Pradze i Brnie” nie radziłam przeprowadzki do tych miast. Dziś w oparciu o najnowsze trendy na rynkach nieruchomości kupno mieszkania w stolicy mogę polecić. Ceny co prawda nie lecą tam na łeb na szyję, ale ze względu na zmniejszony popyt ze strony obcokrajowców nie prują też w górę. Odmienna sytuacja jest w Brnie, które niezmiennie cieszy się zainteresowaniem Czechów i Słowaków. Kto chce w nim zamieszkać, musi słono zapłacić.