Pierwsze dni listopada w naszej tradycji zwykło się poświęcać tym, którzy odeszli. Dzień Zaduszny i poprzedzająca go uroczystość Wszystkich Świętych, pomimo katolickich korzeni, w polskiej kulturze zyskały wymiar ponadwyznaniowy, czy nawet ponadreligijny. „Turystyka cmentarna” rozkwita, ku uciesze kwiaciarzy i handlarzy zniczami, a zmarli wracają do życia przynajmniej w sposób symboliczny – jako przedmiot refleksji bądź modlitwy żyjących. Wpasuję się więc w klimat pierwszych dni listopada, skreślając parę słów o pewnym cieszyńskim „kierchowie”...
Stary Cmentarz Żydowski jest chyba jednym z niewielu cmentarzy, w przypadku których bliscy pochowanych nie są najczęstszymi bywalcami. Przez cały rok zaglądają tu mniej lub bardziej profesjonalni fotografowie, spragnieni klimatycznych ujęć, a czasem młodzi gniewni, by w świętym spokoju wypić piwo i poświadczyć to zostawieniem puszki. Co jakiś czas na ul. Hażlaską docierają prowadzone przez cieszyńskich historyków spacery tematyczne, a kiedy indziej grupy porządkujące teren obu kirkutów, pracujące obecnie pod egidą Ireny French przede wszystkim na Nowym Cmentarzu Żydowskim kilkadziesiąt metrów dalej.
Dzieje cieszyńskiej gminy żydowskiej od samego początku były burzliwe. Za pierwszego przedstawiciela uznać możemy Żyda Jakuba, który jeszcze w 1531 roku zakupił dom w Cieszynie, ale dość szybko sprzedał go i wyjechał. Na przestrzeni kilkudziesięciu kolejnych lat podobnych przypadków było jeszcze kilka. Dopiero względnie tolerancyjna polityka cesarza Ferdynanda i dzierżawa prawa do poboru myta przez Elżbietę Lukrecję stała się bodźcem dla rozwoju społeczności wyznania mojżeszowego. Równe sto lat po wspomnianym Jakubie, spod Brna przybył do Cieszyna inny Żyd o tym samym imieniu, a nazwisku Singer. Z biegiem czasu miał się stać założycielem jednej z największych i najbardziej wpływowych rodzin żydowskich w historii miasta. Właśnie Jakub Singer zakupił tereny na podcieszyńskich Winogradach w celu urządzenia tam cmentarza i to on został na nim pochowany jako pierwszy.
Jakub Skałka
Cały tekst można przeczytać w drukowanym weekendowym „Głosie”.