II
Kiedyś
wybitny publicysta polityczny Stanisław Cat Mackiewicz porównał listy, jakie do
siebie pisali dwaj politycy: przyszły król Rzeczypospolitej Stanisław August
Poniatowski i poseł w Petersburgu Bruhl; ten sam Bruhl, który stał się później
tytułowym bohaterem znanej książki Jana Józefa Kraszewskiego. Porównanie wypada
zdecydowanie na korzyść Poniatowskiego. Jego listy olśniewają inteligencją,
wiedzą z zakresu dyplomacji, historii ekonomii politycznej, rozległością
światopoglądu. Listy Bruhla określa Mackiewicz jako groch z kapustą, przebija z
nich pono oczywista głupkowatość umysłu posła, pełne są małych podłostek i
drobnych intryg. Błyskawice inteligencji u Poniatowskiego, podsumowuje
Mackiewicz, kontrastują z zaduchem beczki ze stęchłą kapustą, z którą kojarzyły
mu się mętne wynurzenia Bruhla. I co z tego ostatecznie wynika? Kończy
Mackiewicz swoje rozważania paradoksalną na pozór hipotezą. Oto gdyby Polską do
końca XVIII wieku rządził August III razem z Bruhlem, czyli dureń z tumanem,
jak dosadnie określa ich Mackiewicz, to nie doszłoby do rozbiorów Polski.
Trzeba było dopiero olśniewającej inteligencji, wiedzy z zakresu dyplomacji,
historii ekonomii politycznej, rozległości światopoglądu Króla Stasia, aby
Rzeczpospolita znikła z mapy Europy. Hipoteza jak hipoteza, ale przyznać
trzeba, że Mackiewcz mylił się raczej rzadko. Czy oznacza to, że wszystkie
zalety umysłu i wykształcenia Króla Stasia, które wymienia Mackiewicz były nieistotne,
bądź jeśli pójść dalej, szkodliwe? Czy innymi słowy głoszę tu pochwałę głupoty
i obskurantyzmu? Ależ nie. Nic podobnego. Idzie mi o pokazanie, że w ocenach
działań politycznych nie liczą się punkty za wrażenie artystyczne. Tym właśnie
m.in. różni się polityka od łyżwiarstwa figurowego. W polityce olśniewająca
inteligencja, wiedza z zakresu dyplomacji, historii, itd. liczy się o tyle, o
ile pozwala trafnie oceniać zmieniające się konfiguracje interesów, wybierać
rozwiązania, które z perspektywy czasu określić będzie można jako
najkorzystniejsze dla zbiorowości, którą polityk reprezentuje. Wszystko inne w
polityce jest mirażem, niekiedy efektownym, niekiedy żenującym, ale zawsze
tylko mirażem. Bo polityka to w ostateczności tylko rzeczywistość, twarda
rzeczywistość i umiejętność skutecznego działania w ramach jakie ona stwarza.
III
Podam
przykład – najprostszy. Wiele lat temu uczestniczyłem w zajęciach studium
wojskowego, był wówczas na studiach uniwersyteckich taki przedmiot. Dowódcą
naszej kompanii został pewien student matematyki. Nie ukrywam, robił na mnie
wrażenie prostaka. Co więcej – wrażenie to nie było pozbawione mocnych podstaw.
I oto kiedyś chcieliśmy przełożyć kolokwium ze strategii i taktyki wojskowej.
Pomysł dobry, ale pojawił się problem: jak przekonać do niego majora, który
kolokwium miał przeprowadzić. Różne padały propozycje, że mamy trudną sesję, że
materiał był zbyt obszerny i skomplikowany, więc potrzebujemy więcej czasu,
żeby się lepiej do sprawdzianu przygotować itd. itp. A nasz dowódca, ów
prostacki student matematyki podszedł do majora i powiedział po prostu: „Obywatelu
majorze, Jana było”. W pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiałem o co chodzi.
I oto na posłuchaniu u małej księżniczki, Saint Simon w odpowiedzi na swoje ceremonialne frazesy usłyszał tylko – jak sam dosadnie pisze – pierdnięcia. Tak oto księżniczka, dziecko jeszcze, zareagowała na – jeśli oglądać je choćby z niewielkiego dystansu – ocierające się o groteskę zachowanie ambasadora. Przez parę chwil – pisze Jose Cabanis – „przez parę chwil nieco świeżego powietrza przeleciało przez dwór hiszpański”
Dopiero
po dłuższej chwili doszło do mnie, że idzie o imieniny, że Jana... Razem z
resztą kompanii zamarłem. Nie tak przecież powinien student przekonywać swojego
akademickiego nauczyciela, nawet jeśli ten uczy go „wojska”? I co? I oto major
uśmiechnął się i zapytał: „I co, popiliście?”. Wszyscy się roześmiali i
kolokwium zostało odwołane. Nasz matematyk-dowódca nie był na pewno w swych
krótkich negocjacjach efektowny, ale był skuteczny, osiągnął zamierzony cel.
Jestem, zwłaszcza teraz, po latach, dziwnie mocno przekonany, że gdybyśmy usiłowali
przekonywać majora przy pomocy argumentów bardziej wyrafinowanych, kolokwium
nie tylko by się odbyło, ale odbyło by się w raczej nieprzyjemnej atmosferze.
Jaki z tego morał? Oceniajcie Państwo polityków po tym, jak dbają o wasze
interesy, nie po tym, jakie wrażenie robią. Proste? Ależ tak. Tylko dlaczego
takie rzadkie?
IV
Tak,
oczywiście dress code, konwenase, rytuały są potrzebne, mają sens. Ale ich
absolutyzacja prowadzić może do sytuacji niemal komicznych. Bywały epoki, które
umownie określa się Wersalem, a które towarzyskie formy doprowadziły do
absurdu. Wtedy naruszenie reguł grzeczności miewało – paradoksalnie – zgoła
dobroczynne skutki. Opis takiej właśnie sytuacji daje nam książę Saint Simon,
autor słynnych „Pamiętników” (XVII/XVIII w.). Ów Saint Simon, obsesjonat etykiety,
został ambasadorem przy dworze hiszpańskim. W konwenansach dwór ten nie
ustępował wtenczas francuskiemu, czyli od nudy było aż duszno. I oto na
posłuchaniu u małej księżniczki, Saint Simon w odpowiedzi na swoje ceremonialne
frazesy usłyszał tylko – jak sam dosadnie pisze – pierdnięcia. Tak oto
księżniczka, dziecko jeszcze, zareagowała na – jeśli oglądać je choćby z
niewielkiego dystansu – ocierające się o groteskę zachowanie ambasadora. Przez
parę chwil – pisze Jose Cabanis – „przez parę chwil nieco świeżego powietrza
przeleciało przez dwór hiszpański”.
V
Nie
popadajmy jednak w przesadę – w polskiej polityce zdaje się być dzisiaj
stanowczo za dużo świeżego powietrza...
Krzysztof Łęcki