Koncert w
Domu PZKO Kasowy (wstęp jest darmowy) odbędzie się pod hasłem „Hej Hej Lelija”. Lelija to ludowa
melodia dudziarska pochodząca z Wielkopolski. Ale chyba nie o to chodzi…
– Zacytuję
może słowa naszej kolędy: „Hej, hej Lelija, panna Maryja, hej porodziła Pana
Jezusa, panna Maryja…”. „Lelija”, czyli piękna, czysta. Tak nazywano
tradycyjnie Maryję.
A zatem
wystąpicie z repertuarem kolędowym. Jak duże znaczenie przywiązujecie do kolęd?
– W 2020
roku nagraliśmy płytę z kolędami. Znalazł się na niej między innymi bardzo
stary utwór „Oj siano, siano” (Ania zaczyna śpiewać: „Śliczna panienka, Jezusa
zrodziła, w stajni powiwszy, siankiem go okryła. Oj siano, siano, siano jak
Lelija, na którym kładzie Jezusa Maryja”). Na próżno go szukać we współczesnych
śpiewnikach kolędowych. Być może pojawia się w starych, zakurzonych
książeczkach do nabożeństw.
Znam tę
kolędę z posiad rodzinnych. Wykonuje ją moja matka chrzestna Małgorzata.
Udało nam się „uchwycić” jej śpiew. Wykorzystaliśmy do tego
najprostszą z możliwych aranżację – basy z akordeonem, do tego głos cioci i
mój. Nagraliśmy to wszystko w jej domu.
Realizator, jak to w studiach nagrań bywa, posadził nas w osobnych
pomieszczeniach, założył słuchawki i powiedział: „śpiewajcie”. Wszystko fajnie,
ale ciocia się nie odezwała. Wtedy realizator zapytał: „Słyszy pani Anię w
słuchawkach?”. W odpowiedzi padło: „Słyszę”. Kiedy zapytał, czemu ciocia nie
śpiewa, ta odparła: „muszę na nią patrzeć”.
Z tej kolędy
prawda aż kipi. Są też inne utwory, w których nie zmieniliśmy ani linii
melodycznej, ani słów, natomiast czasami przyspieszyliśmy tempo albo
przełożyliśmy akcent rytmiczny na nasze typowo Dikandowe aranżacje. Pojawia się
więc rytm Pojawia się więc rytm „aksak” – rytm „kulawego
konia”.
Część z nas deklaruje się jako praktykujący
katolicy, więc kolędy wpisują się w tradycję, opowiadają o wydarzeniach bardzo
ważnych, kluczowych – narodzinach naszego Zbawiciela, ale dla pozostałych, którzy
się uważają za niewierzących albo niepraktykujących na pewno stanowi
niezmiernie bogate dziedzictwo.
Jest na płycie
„Kolęda, kolęda” też piękna kompozycja „Mizerna cicha” z akompaniamentem kamale ngoni,
instrumentu afrykańskiego (rodzaj harfy) oraz z pięknym śpiewem Kasi. Albo
„Gore gwiazda Jezusowi”, która w polskiej tradycji jest skoczna, śpiewana w
rytm polki, a my użyliśmy saza z Turcji. Gdyby się tak mocno zagłębić, gdzie
poruszała się Święta Rodzina, to saz jest takim instrumentem, na którym Matka
Boska mogła akompaniować sobie podczas śpiewu.
Odpowiadając
na pytanie o znaczenie kolęd, dla każdego z nas jest inne. Część z nas
deklaruje się jako praktykujący katolicy, więc kolędy wpisują się w tradycję,
opowiadają o wydarzeniach bardzo ważnych, kluczowych – narodzinach naszego
Zbawiciela, ale dla pozostałych, którzy się uważają za niewierzących albo
niepraktykujących na pewno stanowi niezmiernie bogate dziedzictwo. Także
dziedzictwo muzyczne. Może to zabrzmi nieskromnie, ale nagrane przez nas kolędy
są wartościowe, piękne, porywające. Wszystkie te kolędy i inne utwory zabrzmią
właśnie w Mostach koło Jabłonkowa.
– Czy
używając języka potocznego, wy te kolędy trochę zdynamizowaliście?
– Cześć
zdecydowanie tak, ale oczywiście jednocześnie staraliśmy się nie przekroczyć
granicy dobrego smaku, czyli tej naszej Dikandowej dzikości. Opowiadamy
historię o narodzeniu Boga, więc te utwory nie mogą kipieć taką zmysłowością,
jak inne, ale rytmy – uwierz mi – potrafią być dzikie i na każdym naszym koncercie
kolędowym ludzie tańczą, czy my tego chcemy, czy nie. Dla równowagi są też
kolędy wyciszone, jak wspomniana już „Mizerna cicha”, która płynie powoli,
opowiadana głosem Kasi. Bliskie sercu, rozgrzewające jak grzane wino z
porządnymi przyprawami.
W Domu PZKO w Mostach koło Jabłonkowa zapowiada się duże muzyczne show. Fot. Dikanda.com
Ale z
drugiej strony mamy przecież karnawał, zwany też mięsopustem, w którym się bawimy…
– Dokładnie tak. Okres
kolędowania to nie jest czas zadumy, Wielki Post, ale okres radowania się. A w tradycji
polskiej także czas spożywania zacnych trudnych – w czasie tradycyjnego
kolędowania chodzi się przecież od domu do domu, gdzie w każdym kątku coś się chowa
i dla kolędników „wytacza” te wspaniałości. Nierzadko w ostatnim z domostw kolęda
kończy się stanem stanem dalekim od idealnej trzeźwości. Oczywiście, wszystko odbywa się z klasą i wdziękiem.
Reklamuje was jako jeden z
najważniejszych zespołów nurtu world music w Polsce. Czy lubicie takie
szufladkowanie? Czy to jest tylko na potrzeby marketingu, promocji, skoro i tak
wymykacie się wszelkim schematom?
– Wiadomo,
że każdy zespół chce się wymykać wszelkim schematom. My gramy muzykę, która nas
samych porywa, wydobywa się z naszych serc, umysłów, wrażliwości. Dikandowa
droga zaczęła się tak, że uczyliśmy się muzyki tradycyjnej, spotykaliśmy się na
festiwalach z tradycyjnymi muzykami z całego świata; przypomnę, że to były
czasy bez internetu. Z czasem zaczęliśmy szukać coraz więcej swojego, nie da
się ukryć, że poruszamy się w world music, bowiem czerpiemy brzmienia, rytmy z
muzyki etnicznej naszej, ale też Bliskiego Wschodu, Afryki i wielu regionów
świata.
Przecież pewnie wiele osób zna takie uczucie: osiągnąłem/am sukces, mam wokół siebie bliskich; słowem mam wszystko, a mimo to budzę się rano i czuję rozszarpującą pustkę, która potrafi dławić.
Jeżeli ktoś
nas określa jednym z najważniejszych zespołów world music w Polsce, to może
trochę przez „zasiedziałość”, bo my gramy już prawie 30 lat. I cały czas
ewaluujemy, wraz z narodzinami naszych dzieci, śmierciami naszych bliskich,
wieloma godzinami spędzonymi w busie, w hotelach. Cieszymy się, gdy ludzie
zauważają, że tworzymy grupę. Bo rzeczywiście tak jest. Zespół istnieje od 1997
roku, znamy się nierzadko dłużej niż z naszymi partnerami. Nie stoimy w miejscu,
cały czas myślimy nad czymś nowym. Dikanda może być ważna dla tego świata, bo
zanosimy muzykę w świat, często bez sztucznej promocji. Bywały festiwale, na
które przyjeżdżaliśmy kolejny raz, bo chciała tego publiczność, gdzieś nas
zapraszano. Jednocześnie na pewno nie czujemy się zadufani w sobie, pokornie
stajemy cały czas przed widownią, za każdym razem chcąc dać wszystko to, co w
nas najlepsze.
Przywołam
utwór „Miłość”, w którym śpiewasz tak: „A ja wiem na pewno, to nie sen, że jest
miłość, co nie kończy się”. Czy miłość to dla ciebie najważniejsze słowo?
– Zdecydowanie
tak. Te słowa, ta piosenka same przyszły do mnie. Traktuję to jako cud. Kiedy
pisałam ten utwór, w pierwszej chwili pomyślałam o moich rodzicach i ich
długoletnim małżeństwie. Z czasem jednak doszłam do wniosku, że nie chodzi
tylko o relację między dwojgiem ludzi, ale o coś więcej, za czym każdy człowiek
tu, na Ziemi, tęskni i próbuję sobie tę miłość zastąpić. Dlatego są w „Miłości”
takie słowa: „Ciemna noc, tyle łez i tęsknota dręczy Cię, bębna rytm, wina
smak, nie ukoisz jej”. Przecież pewnie wiele osób zna takie uczucie:
osiągnąłem/am sukces, mam wokół siebie bliskich; słowem mam wszystko, a mimo to
budzę się rano i czuję rozszarpującą pustkę, która potrafi dławić.
Moim zadaniem, jako muzyka, jest nieść piękną muzykę, gdzie się tylko da i dla kogo się da. Jeździmy praktycznie wszędzie, gdzie jesteśmy zapraszani. Zagralibyśmy pewnie także w Dubaju, mając świadomość, że nie wszystkie kobiety mogą go zobaczyć. Wystąpimy zatem na festiwalu katolickim, na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy czy dla muzułmanów.
Jak dla
mnie, taka cicha tęsknota każdego człowieka, mniej lub bardziej uśmierzana, to
właśnie jest miłość, czyli Bóg.
Ale ile
ludzi, tyle interpretacji tego utworu…
Wielu
artystów w Polsce narzekało na poprzednią władzę. Mówił o tym na przykład
Krzysztof Trebunia-Tutka, lider zespołu Trebunie-Tutki, który wystąpił na
ubiegłorocznym Polskim Czwartku. Czy dla was, po objęciu rządów przez nową
ekipę, coś się zmieniło?
– Dla nas
nie ma żadnego znaczenia, kto jest u władzy. Wszyscy politycy grają do jednej bramki.
Pamiętam koncert w Izraelu, przed którym otrzymaliśmy e-maile z prośbą o jego
zbojkotowanie lub powiedzenie czegokolwiek ze sceny. Nie zrobiliśmy tego, choć
prywatnie na pewno bliżej jest mi do Palestyny.
Moim
zadaniem, jako muzyka, jest nieść piękną muzykę, gdzie się tylko da i dla kogo
się da. Jeździmy praktycznie wszędzie, gdzie jesteśmy zapraszani. Zagralibyśmy pewnie
także w Dubaju, mając świadomość, że nie wszystkie kobiety mogą go zobaczyć. Wystąpimy
zatem na festiwalu katolickim, na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy czy
dla muzułmanów.
Jako Dikanda
nie angażujemy się w życie polityczne, bo w dzisiejszych czasach bardzo łatwo
jest się w tym wszystkim zakręcić i pogubić. Oczywiście każdy z nas ma poglądy,
często się ze sobą kłócimy, choć w drodze na koncerty, ale nie przenosimy tych
emocji na scenę.