Odnośnie stresu, jest zawsze,
ale taki zdrowy, mobilizujący. Nie taki, który potrafi cię opanować, bo wtedy
nie mógłbym stanąć na scenie.
Nie wszyscy wiedzą, że
jesteś nie tylko prowadzącym galę, ale także wspólnie z Mirosławem Sokołem
przygotowujesz filmy-prezentacje poszczególnych nominowanych…
– To prawda. Warto w tym
miejscu powiedzieć, że przygotowania do Tacy Jesteśmy rozpoczynają się na dwa,
a czasami i trzy miesiące przed galą, kiedy kapituła wskazuje nominowanych.
Wtedy rozpoczyna się praca przy kręceniu filmów. Wiąże się z tym mnóstwo pracy
– w każdym przypadku trzeba napisać krótki scenariusz, potem pojechać na
zdjęcia w teren, a zdarzały nam się już wyjazdy do Brna, nagrać i zmontować
całość.
W mojej ocenie jest jedna bardzo ważna cecha konferansjera – umiejętność reagowania na aktualną sytuację, która dzieje się na scenie. Bo przecież czasami scenariusz się sypie i trzeba to jakoś ładnie skleić w całość.
Pamiętasz jeszcze skecz
Jerzego Stuhra?
– Który konkretnie masz na
myśli?
Ten, w którym można
usłyszeć, że „śpiewać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej”. Na tej
kanwie chciałem cię zapytać, czy tak samo jest z konferansjerem? Czy każdy może
nim być?
– Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem (śmiech). Tak na gorąco mogę powiedzieć, że każdy może stanąć na
scenie i poprowadzić konferansjerkę, ale nie każdy chce wchodzić w takie buty.
Jakie są cechy idealnego
konferansjera?
– W mojej ocenie jest jedna bardzo
ważna cecha – umiejętność reagowania na aktualną sytuację, która dzieje się na
scenie. Bo przecież czasami scenariusz się sypie i trzeba to jakoś ładnie
skleić w całość.
Tacy Jesteśmy jest wyjątkowym projektem. Tutaj nie konferansjer jest gwiazdą, ale nominowani za konkretne osiągnięcia, talenty i umiejętności.
Jak ma się to, co
powiedziałeś, do Ośrodka Kultury „Strzelnica”, gdzie po raz kolejny odbędzie
się gala Tacy Jesteśmy? Gdzie jest mniej miejsca i ewentualne wpadki albo
niedociągnięcia mogą zostać szybciej zauważone…
– Dla mnie nie ma to
znaczenia, czy to jest wielka scena w teatrze, czy taka kameralna, jak w
„Strzelnicy”. Wychodzę z założenia, że każdemu konferansjerowi powinno zależeć
na tym, żeby nie tyle on sam wypadł dobrze, bo jest to mniej istotne, ale aby
całość ładnie się zgrała i zamknęła w fajnych ramach.
Tacy Jesteśmy jest wyjątkowym
projektem. Tutaj nie konferansjer jest gwiazdą, ale nominowani za konkretne
osiągnięcia, talenty i umiejętności. Konferansjer ma za zadanie przeprowadzić ich
gładko przez scenę. Co roku pojawiają się na niej nowe osoby, nowe zespoły. Nie
wszyscy są obyci ze sceną, stąd też moja rola jest o tyle trudniejsza, że muszę
wspierać tych, którzy na deskach nie czują się komfortowo. Owszem, są chóry,
zespoły, muzycy, którzy na co dzień występują i czują scenę, ale pojawiają się
też osoby, których pasje nie są na tyle „spektakularne”, żeby na niej
występować. Jedni i drudzy muszą czuć się dobrze w świetle jupiterów.
Łatwiej jest prowadzić
taką galę w pojedynkę, czy w dwójkę?
– Kiedy masz obok siebie
drugą osobę, to z tyłu głowy jest pewność, że twój sceniczny partner pomoże ci,
jak coś pójdzie nie tak. Musi to być jednak zgrany tandem, a nie przypadkowe
osoby, które o osobie niczego nie wiedzą. Kluczem do sukcesu w przypadku
tandemów jest tworzenie ich z osób znających się, kiedy wiemy, jak zareaguje w
danej sytuacji twój partner.
Przypomnę tylko, że osiem lat temu dostałem
propozycję od Rudka Molińskiego, żeby pomóc przy organizacji gali Tacy Jesteśmy i jej
prowadzeniu. To był dla mnie ogromny szok i z niedowierzaniem zastanawiałem
się, dlaczego to mnie zaproponowano taką rolę.
Do „zawodu” wprowadzał cię
Rudolf Moliński, ostoja spokoju, a jednocześnie pełen ekspresji, do tego
obeznany ze sceną. Lepszego nauczyciela chyba nie można sobie wymarzyć?
– Dokładnie tak. Przypomnę
tylko, że osiem lat temu dostałem propozycję od Rudka, żeby pomóc przy
organizacji gali Tacy Jesteśmy i jej prowadzeniu. To był dla mnie ogromny szok
i z niedowierzaniem zastanawiałem się, dlaczego to mnie zaproponowano taką
rolę. Pamiętam, że przed pierwszym wyjściem na scenę ogromnie się stresowałem,
ale był Rudek, który mnie uspokajał, podtrzymywał na duchu i koniec końców,
wszystko wypadło dobrze. Dużo mu zawdzięczam, za co chciałbym podziękować. To on
mnie nauczył spokoju i wspomnianego płynnego reagowania na różne sytuacje, choć
nie zawsze da się zareagować tak, jakby się chciało. Drobne wpadki będą zawsze.
To jest nieuniknione, choć często jest tak, że wiele wpadek pozostaje
niezauważonych przez widzów i wiemy o nich tylko my sami, którzy stoimy na
scenie. Ale nie mówmy o nich.
Od kilku lat natomiast prowadzę
gale samemu. W tym czasie jednak zmieniła się też trochę formuła. Pomaga technologia,
mamy więcej obrazów filmowych, więc konferansjer ma trochę mniej pracy. Choć summa
summarum, jest jej bardzo dużo.