Rudolf Moliński: dzięki Tacy Jesteśmy poznałem znakomitych ludzi | 16.10.2025
9
listopada odbędzie się gala Tacy Jesteśmy 2025 Kongresu Polaków w RC, na której
zostaną nagrodzone najciekawsze inicjatywy ostatniego roku na Zaolziu.
Rozmawiamy z Rudolfem Molińskim, emerytowanym aktorem i reżyserem Sceny
Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie, który był reżyserem,
scenarzystą i konferansjerem ośmiu edycji gali.
Ten tekst przeczytasz za 4 min. 45 s
Rudolf Moliński podczas wywiadu w naszej redakcji. Fot. Danuta Chlup
W
sztandarowy projekt Kongresu Polaków w RC był pan zaangażowany przez osiem lat
począwszy od 2012 roku. Jak pan to wspomina?
–
Początkowo nie bardzo chciałem się tym zajmować, miałem inne rzeczy na głowie,
ale potem mnie to wciągnęło. Kiedy teraz patrzę wstecz, mam z tego bardzo dobre
wrażenie. Dzięki Tacy Jesteśmy poznałem znakomitych ludzi. Kiedy kręciliśmy
filmiki przed galą, jeździłem zawsze do nominowanych z operatorem kamery,
spotykałem się osobiście z finalistami i poznawałem ich w ich własnych
środowiskach. To były naprawdę piękne chwile – czy chodziło o jakiś zespół na
próbie, sportowca na treningu czy inną osobę.
Najczęściej
wraz z Markiem Słowiaczkiem przygotowywał pan scenariusz i reżyserował galę. Jakie
były najtrudniejsze wyzwania?
–
Staraliśmy się pójść z galą do przodu, nadać jej bardziej uroczysty charakter.
Oczywiście były zawsze nerwy, ponieważ tam jest duży stopień improwizacji. Są
rzeczy, na które człowiek nie ma wpływu i nie może do przodu się na nie
przygotować.
Nie
pracował pan – jak w teatrze – z aktorami, z ludźmi na co dzień występującymi
na scenie. Wśród nominowanych do nagrody „Złoty Jestem” są często osoby, które
robią coś ciekawego, mają osiągnięcia, ale na scenie, w blasku reflektorów,
czują się nieswojo.
– Dokładnie.
Nie znam na przykład sportowca chętnego do szerokiej rozmowy. Oni raczej w
sobie trzymają emocje, skupiają się na treningach. Z drugiej strony są ludzie,
którzy, gdy ich zapytać, jak się czują, opowiedzą całą historię swojego życia i
dopiero na końcu – ewentualnie – dojdą do tego, że dobrze. Praca z różnymi ludźmi
była dla mnie ciekawa, to było coś innego niż praca z aktorami.
Miał
pan jakiś sposób, jak ośmielić osobę, która wchodzi na scenę cała spięta,
stremowana?
– Najważniejsza
zasada jest ta, aby zacząć delikatnie, od neutralnego pytania, takiego, nad
którym nie musiałby się zastanawiać czy kombinować i na które na pewno bez
trudu będzie mógł odpowiedzieć – w rodzaju: „Jak dzisiaj podróż”? I dopiero
kiedy ten człowiek się otworzy, można mu zadawać dalsze pytania. Z kolei w
przypadku osób, które lubią dużo mówić, trzeba wymyśleć, jak im przerwać.
W
ostatnich latach częściej trafiają do finału osoby i inicjatywy zaangażowane na
polu pracy na rzecz osób niepełnosprawnych. Co pan sądzi o tym trendzie?
–
Jest dobry, bo o to chodzi, aby pokazać całe spektrum naszej działalności, nie
tylko artystów. Oczywiście z tym wiąże się pewna trudność, jak te osoby
„sprzedać” na scenie. Ale to już jest sprawa zawodowców, którzy to
przygotowują. Dlatego też wymyślono instalację dużego ekranu, na którym
pokazywane są migawki o nominowanym, wprowadzono cztery kamery, aby były
cięcia, przez co oglądanie jest bardziej atrakcyjne. To wszystko była moja
działka, załatwiałem te rzeczy. Tak samo, jak docierałem do niektórych gwiazd
gościnnie występujących na gali, choć nie do wszystkich, ponieważ Kancelaria
Kongresu także ma swoje kontakty.
Miał
pan jakieś wpadki jako konferansjer?
– Pamiętam,
że skleiły mi się kartki, gdzie miałem zanotowaną kolejność wchodzących na
scenę. W dodatku były małe, ponieważ nie chciałem zasłaniać się dużymi
arkuszami, a ja nie miałem pod ręką okularów… I tak zapowiedziałem nie tego
uczestnika, który miał właśnie wchodzić. Za sceną było poruszenie, bo ta osoba
nie była przygotowana.
Jak
pan ocenia widownię Tacy Jesteśmy? Pewnie różni się nieco od tej, która
przychodzi na przedstawienia teatralne?
–
Widownia jest rozbawiona, taka bardziej estradowa. I ja to lubię. Widzowie są
tam często dlatego, że wśród finalistów mają kogoś bliskiego czy znajomego.
Kiedy przychodzi jego kolej, żywo reagują i pociągają za sobą resztę.
Teraz,
gdy już pan aktywnie nie uczestniczy w gali, chodzi pan na nią jako widz?
– Tak,
chodzimy razem z żoną co roku. Ona jest z pochodzenia krakowianką, ale choć
mieszka tutaj już blisko sześćdziesiąt lat, nadal ją szokuje – w pozytywnym
znaczeniu tego słowa, jaki zakres uzdolnionych ludzi i zespołów tu mamy. Jak
patrzę na tegoroczny spis nominowanych, to muszę powiedzieć, że jest szerokie
spektrum. To, co potrafimy pokazać w Tacy Jesteśmy, to jest coś niesamowitego. Powinniśmy
być dumni z tego potencjału. Chodzi o to, abyśmy go nie stracili. Widzimy, ilu
młodych było i nadal jest wśród nominowanych. To znakomita inicjatywa, cieszę
się, że w niej uczestniczyłem.