wtorek, 8 października 2024
Imieniny: PL: Brygidy, Loreny, Marcina| CZ: Věra
Glos Live
/
Nahoru

Agnieszka Holland: Cały świat jest po prostu skomplikowany | 11.02.2021

"Szarlatan" Agnieszki Holland znalazł się na skróconej liście do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy! W specjalnym wywiadzie reżyserka opowiedziała nam nie tylko o "Szarlatanie", ale też o kinie, które w pandemii straciło swoją pozycję siły, a także Jamesie Bondzie, którego dalsze losy pozostawi raczej innym. 

Ten tekst przeczytasz za 10 min.
Agnieszka Holland. Fot. Marlene Film Production
 
 
Zbliża się rocznica premiery „Szarlatana” na festiwalu w Berlinie. Z powodu lockdownu ten obraz miał ciężki los w kinach, ale czternaście nominacji do Czeskiego Lwa to chyba duża satysfakcja?

– Tak, nie do końca ten miniony sezon był tak udany, jak zaplanowaliśmy. Pandemia pokrzyżowała nam nieco plany, co dotyczy zresztą całej kinematografii. Na całe szczęście dystrybutorzy w Czechach odważyli się puścić ten film między dwiema falami pandemii. I „Szarlatan” miał duże powodzenie, co oczywiście wszystkich nas napawa radością. To, że Czeska Akademia Filmowa najpierw nominowała nasz obraz do Oscara, a potem wręczyła mu czternaście nominacji do Czeskiego Lwa, jest piękne. Cieszę się, że „Szarlatan” robi wrażenie zarówno na widzach, jak też moich kolegach po fachu.
 

Czy Ivan Trojan był pierwszym i jedynym kandydatem na odtwórcę głównej roli w filmie?

– Ivan był pierwszym pomysłem. Bałam się, czy jestem obiektywna, bo mam szczególną sympatię do tego aktora. Zrobiliśmy próbne zdjęcia, w których zgodziło się wziąć udział chyba z dziesięciu ciekawych aktorów, ale ostatecznie stało się dla nas jasne, że Ivan jest najbliższy wyobrażonej przez nas postaci. 
 

Zauważyłem, że lubi pani niejednoznacznych bohaterów. Mikolášek to nie do końca wyłącznie pozytywna postać, a w pani twórczości ten schemat powtarza się regularnie. Na myśl przychodzi mi chociażby Janosik czy w zasadzie wszyscy bohaterowie „Pokotu”. 

– To nie jest kwestia lubię czy nie lubię, ale po prostu cały świat jest skomplikowany. Nawet najszlachetniejsze postaci mają jakieś swoje ciemne zakątki. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto byłby kryształowo czysty. Są ludzie, którzy mają w sobie jakby gen szlechetności czy odwagi, takie postaci również występują w moich filmach. Chociażby w „Zabić księdza” z 1988 roku, w filmie, który powstał na podstawie wydarzeń związanych z zabójstwem księdza Jerzego Popiełuszki, czy ostatnio w „Obywatelu Jones”, gdzie dziennikarz walijski postanawia ogłosić światu o zbrodniach Stalina, o wielkim głodzie, ryzykując bardzo wiele, jak się później okazuje, również swoje życie. Gareth Jones jest postacią jednoznacznie szlachetną, ale staraliśmy się pokazać, że motywacje, które nim na początku kierowały, były całkiem zwyczajne. Ambicja, ciekawość. Dopiero kiedy zetknął się twarzą w twarz z tragedią głodujących, poczuł, że jego misją i obowiązkiem jest upublicznić tę zbrodnię. Gareth Jones wykazał się dużą ludzką i obywatelską odwagą, ale zwykle ludzie radzą sobie trudniej z tak skrajnymi wyborami. Pokazując złożoność, niejednoznaczność postaci zbliżamy się bardziej do prawdy psychologicznej. To jest ważne również dla aktora, bo może używać różnych kolorów, a nie tylko jednego. Jeśli chodzi o Mikoláška, to my nie wiemy przecież, jaki był ten prawdziwy. Czy był szczery, czy przeważała wielkoduszność, czy pycha i ambicja. Z dokumentów zachowało się niewiele. Znamy jego hagiograficzną autobiografię, relacje jego pacjentów pełnych wdzięczności. Znamy też liczne donosy na niego, z archiwów bezpieki. W związku z tym Mikolášek, który jest na ekranie, jest kreacją scenarzysty, moją i i aktorów, bo trzeba podkreślić, że oprócz Ivana Trojana w postać młodego Mikoláška wcielił się syn Ivana, Josef. Myślę, że obecnie żyjemy w świecie, gdzie ludzie mają skłonność do prostych podziałów na zło i dobro, do czarno-białego widzenia i oceniania ludzi oraz zjawisk. To bardzo utrudnia porozumienie między ludźmi, między szkołami ideowymi, bo jeśli coś jest zero-jedynkowe, to brakuje rzeczowej dyskusji. Nie będę ze złem dyskutować i odwrotnie. 



 
Jeśli już mowa o „Obywatelu Jones”, to Netflix w swojej ramówce szykuje na początku lutego emisję pani filmu. W tym serwisie streamingowym znajduje się zresztą kilka pani produkcji, przypomnę, że współpracowała pani w realizacji serialu „House of Cards”, jest też na Netflixie serial „1983”, w tym wypadku była pani producentem wykonawczym. Rozumiem, że pani stosunek do serwisów streamingowych jest jak najbardziej pozytywny?

– Tak, ta forma może być wprawdzie niebezpieczna dla dystrybucji kinowej, ale w zasadzie te dwa światy powinny ze sobą współpracować. I tak było aż do pandemii. „House of Cards” to była moja pierwsza duża współpraca z Netfliksem, zatroszczyłam się o dwa odcinki trzeciego sezonu i dwa piątego. Wydawało się, że coraz popularniejsze serwisy streamingowe mogą być przydatne również dla promocji kina i że to będzie współpraca z korzyścią dla obu stron. Niestety wielkie festiwale filmowe w momencie, kiedy Netflix poprosił je o bliższą współpracę, powiedziały „nie”. Snobistycznie zachował się zwłaszcza festiwal w Cannes. Wydaje mi się, że cała kinematografia potrzebuje teraz właśnie wsparcia nowoczesnych platform, ale w międzyczasie kino straciło swoją pozycję siły. 


Serial „1983” reprezentuje gatunek, który zwłaszcza w obecnych, pandemicznych czasach zyskuje na znaczeniu i wymowie. Dystopia, alternatywna przyszłość lub teraźniejszość, czy to panią od zawsze interesowało?

– To od zawsze atrakcyjna tematyka dla literatury i filmu. W trudnych, przełomowych momentach staje się jeszcze atrakcyjniejsza. Od kilku lat przeżywamy kryzys demokracji liberalnej. Mamy wzrost tendencji autorytarnych, populistycznych. Niektóre pozycje z tego gatunku należą już do klasyki literatury, jak choćby „1984” Orwella, ale są też powieści, które w latach 80. i 90. przeszły bez echa, jak „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, i które parę lat temu, po wyborze Trumpa, zostały zaadaptowane na seriale i okazały się prorocze. Dystopia na pewno ma w sobie coś niepokojącego, szczególnie kiedy się sprawdza. 
 
 



Wydarzenia z przeszłości mają jedną zaletę: są już zapisane na kartkach historii. Pani przeżyła wydarzenia Praskiej Wiosny na własnej skórze, jako studentka praskiej FAMU. Na ile własne doświadczenia pomogły pani podczas realizacji „Gorejącego krzewu”, udanej produkcji czeskiego oddziału HBO? 

– Ta mini-seria była dla mnie bardzo osobista. Wspomnienia z przełomu 1968/69, samospalenie Jana Palacha, początek normalizacji, to wszystko były przełomowe doświadczenia w moim życiu, które w dużym stopniu uformowały mnie jako człowieka. Zapamiętałam z tamtego okresu namacalne rzeczy, atmosferę tych lat, sposób bycia, ubierania, doznania, odkrywanie świata. To był dla mnie powrót do bardzo intensywnego okresu mojego życia. Co było dla mnie najbardziej zaskakujące, to fakt, że scenariusz tej mini-serii napisał młody człowiek, Štěpán Hulík. Kiedy czytałam jego scenariusz, byłam święcie przekonana, że to jeden z moich rówieśników, który pamięta tamten okres. Tak świetnie wyczuł i opisał ówczesne życie w Czechosłowacji. 


Mieszka pani we Francji. Podobno ze szczepieniem przeciw COVID-19 Francja radzi sobie najgorzej z całej Unii. Czy faktycznie Francuzi są jeszcze większymi biurokratami niż my, spadkobiercy austro-węgierskiej mentalności?

– Tak było na początku, ale teraz przyspieszyli i raczej mamy problem z dostawą szczepionek. Umówmy się jednak, wszystkie kraje sobie nie radzą. Po pierwszej fali stwierdzono, że najlepiej idzie państwom, na czele których stoją kobiety-polityczki: Niemcy, Nowa Zelandia, Finlandia, Tajwan. Najbardziej szkodliwe jest kłamstwo rządzących, to powoduje zanik zaufania społecznego. 


Pani się zaszczepi?

– Jestem za szczepionką, obiema rękami się pod tym podpisuję. Szczepienia przeciw chorobom to jest jeden z największych darów, jakie ludzkość otrzymała od świata nauki. Na przestrzeni wieków szczepionki uratowały życie milionom ludzi. Czyli obecne podważanie sensu szczepień jest dziwną tendencję, która może prowadzić prosto do samozagłady.

 



Nieodzownym elementem pani filmów jest muzyka. Parafrazując Woody’ego Allena, z którym kompozytorem filmowym zawsze chciała pani współpracować, ale bała się go o to zapytać?

– Jest kilku kompozytorów, którzy są dla mnie inspiracją. Chociażby Philip Glass i jego podejście do muzycznego minimalizmu, z kolei z polskich kompozytorów Paweł Szymański czy Paweł Mykietyn. Od dłuższego czasu pracuję z Antonim Komasą-Łazarkiewiczem, który jest otwarty na różne gatunki muzyczne. Inspiruje go obraz, emocje i przekaz filmu i świetnie mi się z nim współpracuje. 


Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: Dzwoni producent wykonawczy serii z Jamesem Bondem i proponuje pani przejęcie sterów reżyserskich w następnej odsłonie przygód agenta 007. Zgodziłaby się pani? Ja myślę, że Bond to typowy przedstawiciel nurtu moralnego niepokoju…

– Chyba bym się nie zgodziła. Faktycznie, stara seria należy już do klasyki kina, ale w nowym wcieleniu jest już tyle efektów specjalnych i akcji, że mnie to nudzi i zresztą nie jestem w tym najlepsza. Jeśli już, to na pomoc musiałabym wezwać moją córkę Kasię Adamik, ona umie kręcić takie rzeczy. Generalnie jednak zastanawiam się ostatnio, co też tak ważnego mam jeszcze do powiedzenia poprzez film. Życie przecież nie jest wieczne i myślę, że teraz, po tym covidowym roku warto robić coś, co ma głębszy sens. 
Rozmawiał: Janusz Bittmar




Może Cię zainteresować.