O takim debiucie marzy każdy sportowiec. Michał Staszowski, wychowanek klubu SKI Mosty, w najbliższy weekend wystartuje w seniorskich mistrzostwach świata w narciarstwie alpejskim w szwedzkim Äre. Po raz pierwszy w karierze.
Czempionat w Äre trwa w najlepsze, ale twój slalom odbędzie się w ostatnim dniu imprezy. Pasuje ci taki scenariusz?
– Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Na pewno jest szansa na rzetelniejsze treningi, co skrzętnie wykorzystałem w ten weekend, bo wybrałem się z trenerem Sebastianem Białobrzeskim do Austrii. Tam nastawiłem się na ostatnie szlify. Potem już przenosimy się do Szwecji. Jedziemy tam 14 lutego, a kwalifikacje do slalomu odbędą się w sobotę. W sobotnich kwalifikacjach wystartuje 50 zawodników, a awans uzyska połowa z nich. Niby prosta sprawa, ale wcale tak nie musi być. W kwalifikacjach nie obędzie się bez nerwówki, ale jeśli uda mi się awansować do niedzielnego finału, trema szybko opadnie. Chcę zasmakować każdej chwili w tych mistrzostwach.
Trenujesz w tym sezonie z polską kadrą i z polskim trenerem. Czesi nie mieli do ciebie o to pretensje?
– Nie, bo włodarze związku widzieli, że konsekwentnie poprawiam swój warsztat. Obojętne, czy trenujesz z chorwackim, polskim czy włoskim szkoleniowcem, liczy się progresja formy. W slalomie idzie mi coraz lepiej, poprawiłem też giganta. W korzystnym świetle pokazałem się m.in. podczas zawodów w Bośni i Hercegowinie, które dały mi praktycznie przepustkę do mistrzostw świata. Gdyby przed sezonem ktoś mi powiedział, że powalczę w mistrzostwach świata, traktowałbym jego słowa z przymrużeniem oka. Przed tym sezonem miałem inny priorytet, chciałem wystartować w Zimowej Uniwersjadzie w Krasnojarsku.
Cały wywiad we wtorkowym, papierowym wydaniu gazety.