Dużo udzielił pan do tej pory przedspisowych wywiadów?
– Nie. „Głos” jako pierwszy zaproponował mi dłuższą rozmowę. O nadchodzącym spisie ludności sporo mówili za to ci, którzy na co dzień zajmują się przygotowaniami do tego wydarzenia, czyli panowie z Centrum Polskiego Kongresu Polaków w RC. W mediach byli obecni także niektórzy działacze Kongresu, m.in. wiceprezes Józef Szymeczek, który – przypomnę – organizował kampanię spisową 10 lat temu. Ja oczywiście również włączam się w akcję na rzecz deklarowania w trakcie spisu narodowości polskiej i polskiego języka ojczystego, uważam jednak, że nie ma powodu, by prezes nadmiernie się medialnie prezentował.
Im bliżej początku spisu, tym emocje są większe, czy też śpi pan spokojnie?
– Przyznam, że im jestem starszy, tym mniej we mnie emocji. A mówiąc poważnie, zastanawiam się, według jakich kryteriów będziemy mogli ocenić wyniki prowadzonej przez nas kampanii spisowej. Jestem przyzwyczajony do tego, że efekty pracy można i trzeba mierzyć i w przypadku spisu również tak być powinno. Problem jednak w tym, że spis to nie tylko statystyka. To bardzo złożone zjawisko socjologiczne. Przypomnę tylko, że przed dekadą ponad dwa miliony sześćset tysięcy czeskich obywateli nie zadeklarowało żadnej narodowości. To ewenement na skalę Europy. Kiedy mówię o tym w Warszawie, nie wierzą mi.
A jest pan zadowolony z przebiegu przedspisowej kampanii Kongresu?
– Prawdę powiedziawszy nie za bardzo. Mam niedosyt. Przygotowaliśmy wiele różnych przedsięwzięć, tymczasem COVID-19 wszystko to unicestwił. Epidemia totalnie namieszała. Wiemy przecież, że nie wolno się dzisiaj spotykać, prawie nie wolno wychodzić z domów. W efekcie nasza kampania jest prowadzona na razie głównie w mediach elektronicznych, tyle że nie tak miało być. Zakładaliśmy, że będzie to tylko jeden z kilku kanałów, jakimi chcieliśmy docierać do ludzi. Przygotowaliśmy na przykład kampanię skierowaną do polskich szkół, by przez nie dotrzeć do rodziców uczniów i również do Macierzy Szkolnej. Niestety ten projekt został całkowicie zastopowany. Podobnie współpraca z Miejscowymi Kołami PZKO i innymi polskimi organizacjami jest bardzo ograniczona. Oprócz klasycznych plakatów były również dyskusje o billboardach, czy nawet o bannerach w pociągach, tyle że przemieszczanie się, w tym również pociągami, mamy dziś ograniczone czy wręcz zakazane.
Pomaga wam Warszawa?
– Mocno wspiera nas nie tylko finansowo, ale również merytorycznie Kancelaria Prezesa Rady Ministrów za pośrednictwem Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Odbywały się ciekawe dyskusje, rozważaliśmy różne warianty, pojawiły się świetne pomysły, niestety wszystko popsuł koronawirus. Tymczasem spis ludności rozpoczyna się już w sobotę. Jego część elektroniczna potrwa dwa tygodnie. Nasze władze nie forsują jednak żadnej wielkiej kampanii informacyjnej na ten temat, dlatego moim zdaniem udział w internetowej części spisu wcale nie musi być masowy. Dwa tygodnie miną bardzo szybko, a potem rozpocznie się klasyczny spis i my musimy być na to przygotowani. Niestety nie pomaga nam fakt, że nikt dziś nie wie, kiedy skończy się lockdown i co za miesiąc będziemy mogli robić, a czego nie. Niewiadomych jest mnóstwo, więc możemy jedynie czekać i będziemy musieli reagować ad hoc.
Wirus szaleje, tymczasem żadnych wyborów nie da się wygrać prowadząc kampanię jedynie w Internecie.
– Zdajemy sobie z tego sprawę. To ogromne zagrożenie, ale proszę powiedzieć, co możemy zrobić. Prywatnie dziękuję Bogu, że udało nam się doprowadzić do Zgromadzenia Ogólnego Kongresu Polaków w RC. Przypomnę, że zorganizowaliśmy je 3 października, a już 5 października rozpoczął się totalny lockdown. Dzięki Zgromadzeniu Ogólnemu Kongres ma dziś legalnie wybrane władze i prawnie może kontynuować działalność. Zauważę jednak, że do dziś nie udało nam się ukonstytuować najwyższego organu Kongresu Polaków, czyli Rady Przedstawicieli. Nadal nie mamy takiej możliwości. W takich czasach obecnie żyjemy. Uważam więc, że obecna sytuacja epidemiczna przełoży się na wyniki spisu, szczególnie zaś może uderzyć w te grupy, którym na korzystnych wynikach szczególnie zależy, a więc w mniejszości narodowe czy wspólnoty wyznaniowe.
Jednym z tematów przedspisowej kampanii jest pytanie, jak dotrzeć do młodych. Ten problem wyrósł wręcz na centralny.
– Przed 10 laty nie zasiadałem jeszcze we władzach Kongresu Polaków, mimo to z tamtejszym spisem kojarzę Ewę Farną, która dała twarz ówczesnej kampanii. Na ile było to świadome, strategiczne działanie skierowane do młodych, trzeba zapytać ówczesnych działaczy Kongresu. Ja natomiast mogę potwierdzić, że teraz staramy się postępować inaczej niż dekadę temu. Wychodzimy z założenia, że Polaków, którzy nie mają problemów z tożsamością narodową, nie musimy przekonywać. Oni zadeklarują polskość bez jakiekolwiek kampanii. Sądzimy jednak, że dobrze byłoby, gdybyśmy spróbowali „sięgnąć szerzej”, przede wszystkim po młodzież. Młodzi na co dzień żyją własnym życiem. Nie chcę generalizować, ale wydaje się, że często nie interesują się sprawami narodowymi. Dlatego bardzo się cieszę, że przy Kongresie Polaków powołaliśmy Radę Młodzieży, bo tworzą ją bardzo fajni, młodzi ludzie. A nawiązując do epidemii COVID-19, na pierwszym zebraniu Rady Młodzieży jej członków widziałem jedynie na monitorze laptopa.
Głośną dyskusję wywołało wymyślone przez młodych hasło „Jeżech Polok”.
– Zmierzyliśmy się z falą krytyki, dlatego z całą mocą chcę powiedzieć, że hasztag „#jeżechpolok” to nie moja bajka. Jednocześnie muszę jednak podkreślić że członkowie Rady Młodzieży nie spadli z kosmosu. To są młodzi, zaangażowani ludzie, którzy nie mają problemu z polską tożsamością narodową. Nie bujają też w obłokach, ale twardo chodzą po ziemi. Znając środowisko młodzieżowe od podszewki uznali, że hasztag „Jeżech Polok” może okazać się bardzo skuteczny.
Kongres Polaków postawił też na gwarę. Posługiwanie się śląską gwarą to jeden z wyznaczników polskości?
– Cofnijmy się w czasie o ponad sto lat. Czy wszyscy mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego, którzy w austriackich spisach ludności zostali uznani za Polaków, posługiwali się literacką polszczyzną, językiem Mickiewicza i Słowackiego? Zanim zaczniemy potępiać w czambuł, zastanówmy się nad tym. Będę powtarzał do znudzenia: świadomych Polaków nie trzeba agitować, więc zmieniliśmy taktykę i staramy się dotrzeć ze swym przekazem do jak najszerszej grupy osób. I gwara może być w tym pomocna. Pewnie znowu narażę się na krytykę, ale twierdzę, że pracą narodową wszystkie polskie organizacje na Zaolziu zajmują się przez okrągły rok, natomiast w czasie spisu potrzebujemy przede wszystkim głosów. Bo od tego, ilu nas będzie, zależeć będzie stosunek państwa czeskiego do mniejszości polskiej przez najbliższe 10 lat. Teraz liczy się więc przede wszystkim pragmatyzm. Nasz wysiłek nie może się też opierać na przesłankach życzeniowych, ale na prawdziwej diagnozie rzeczywistości.
Chce pan powiedzieć, że labilni narodowo mieszkańcy Zaolzia nie wzruszą się muzyką Chopina ani widokiem rosochatej wierzby?
– Oczywiście, i dlatego teraz nie czas na „święte oburzenie”, bo ich ewentualne głosy pomogą tym, dla których owe przysłowiowe „wierzby rosochate” są ważne. I o to nam chodzi. Nie chcemy więc tylko przekonywać przekonanych, Chcemy za to wychodzić „na zewnątrz”. Próbujemy dotrzeć do ludzi, którzy już może nie czują się Polakami, ale jeszcze nie zatracili zupełnie świadomości swoich polskich korzeni, a tego nie da się zrobić językiem Mickiewicza i Słowackiego. Nasza kampania nie jest też machaniem szabelką. Nie jest walką o polskość, a raczej prezentowaniem polskości i próbą nakłonienia mieszkańców regionu do myślenia. W naszych materiałach akcentujemy, że ten zakątek Republiki Czeskiej jest ciekawy, bogaty i różnorodny właśnie dzięki temu, że żyją tutaj Polacy. I że warto mieć Polaka za sąsiada. Żyjemy przecież w zjednoczonej Europie, a wojny o kopalnie czy kolej koszycko-bogumińską, to zamknięta przeszłość. Przedspisowe działania Kongresu trafiają czasem na krytykę ze strony „ortodoksyjnych”, zaolziańskich Polaków, dlatego staram się wyjaśniać nasze motywy. Teraz nie czas na załamywanie rąk nad kondycją polskości na Zaolziu. Z całą mocą chcę też powiedzieć, że Kongres nadal konsekwentnie walczy i będzie walczył o polską tożsamość narodową Zaolziaków. To akurat musimy robić stale, bo jeśli przestaniemy pielęgnować polski język literacki i polską kulturę, nasza piękna i bliska naszym sercom gwara cieszyńska na Zaolziu nie przeżyje. Zresztą moim zdaniem mówienie „po naszymu” ma coraz mniej wspólnego z gwarą cieszyńską. To żargon, którym posługują się głównie młodzi ludzie, oparty na czeskim kanonie językowym. Dlatego jeszcze raz powtórzę: hasła gwarowe stworzyliśmy z czystego pragmatyzmu, wyłącznie na potrzeby spisu. Natomiast w codziennej pracy najważniejsza jest dla nas promocja i pielęgnowanie literackiej polszczyzny.
A co z podwójną narodowością?
– Podwójna narodowość, którą czeski rząd wprowadził przed dziesięciu laty, to dla nas pułapka. Przypomnę jedynie, że w poprzednim spisie w naszym regionie podwójną narodowość zadeklarowało kilka tysięcy osób i ostatecznie ich głosy straciliśmy, a wszystko dlatego, że nie ma jasnych wytycznych, jak interpretować ich deklaracje. W efekcie nie zostali oni przypisani do mniejszości polskiej i w niektórych gminach, na przykład w Cierlicku, spadliśmy poniżej progu 10 procent mieszkańców.
Z drugiej strony statystyki są twarde. W polskich szkołach liczba dzieci z mieszanych małżeństw sięga 60 procent.
– A „na dołach” nawet 80 procent. Wiemy o tym. Zdajemy sobie sprawę, że poruszamy się w zupełnie innej rzeczywistości niż tej z czasów, gdy ja chodziłem do szkoły. I mogę zrozumieć, że dla małżeństw mieszanych zadeklarowanie podwójnej narodowości dzieci jest wygodne, bo unika się ewentualnych sporów czy kłótni. Dla nas to jednak pułapka. Powtórzę więc za Józefem Szymeczkiem, że nie chcemy gwałcić niczyich sumień. Nie chcemy przerabiać czeskich współmałżonków na Polaków. Po prostu prosimy, by teraz nam pomogli i zadeklarowali polską narodowość swych dzieci. To pomoże nam, polskim szkołom, całemu regionowi w zachowaniu jego charakteru. Nasza kampania nie jest wymierzona przeciw komukolwiek, ale nie ukrywamy, że potrzebujemy „kresek”, bo to one określą stosunek czeskiego państwa do mniejszości polskiej przez kolejną dekadę.
Spis ludności to arcyważny moment. Proszę więc powiedzieć, jest pan bardziej optymistą czy pesymistą, myśląc o sytuacji, jaka nastąpi za pół roku?
– Dla mnie ważne jest, by mieć poczucie, że zrobiło się wszystko, co było możliwe. Gdyby więc nie było epidemii koronawirusa, gdybyśmy zrobili wszystko, co mieliśmy w planach, miałbym czyste sumienie. Natomiast, jaki ostatecznie będzie wynik spisu, zobaczymy. Można zresztą dywagować, co w tym wypadku oznacza słowo „sukces”. Sądzę, że nie wolno nam oczekiwać jakiś super wyników czy wręcz przebudzenia narodowego. Niektórzy uważają, że plusem będzie, jeśli Czesi o polskich korzeniach zadeklarują narodowość śląską. Inni przekonują, że w jakimś sensie za sukces można uważać nawet wpisanie podwójnej narodowości. Niestety na pewno nie będzie tak, że za kilka miesięcy coś „zmierzymy” i zdołamy precyzyjnie ocenić naszą pracę. A co dla mnie osobiście będzie sukcesem? Staram się trzeźwo oceniać sytuację, chciałbym więc, by ubytek Polaków w Republice Czeskiej był mniejszy niż 10 lat temu. Dla mnie to już byłoby coś. Ale to zależy od nas wszystkich.