piątek, 26 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Marii, Marzeny, Ryszarda| CZ: Oto
Glos Live
/
Nahoru

Rozmowa z Mykolą Blikharem: Wyboista droga do dyrygentury | 14.01.2022

Mykola Blikhar pochodzi z Ukrainy. Młody dyrygent, który jesienią ubiegłego roku przejął kierownictwo artystyczne Polskiego Zespołu Śpiewaczego „Hutnik” w Trzyńcu, przeszedł długą i złożoną drogę z wołyńskiej wsi do Cieszyna. Gdyby nie ogromna determinacja, nie udałoby mu się skończyć studiów w Polsce i ułożyć sobie życia na polsko-czeskim pograniczu.

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 45 s
Mykola Blikhar zrobił specjalizację z dyrygentury chóralnej. Fot. ARC M. Blikhara
 

Jest pan Ukraińcem, czy Polakiem z Ukrainy? Niech pan opowie o regionie, w którym pan mieszka.

– Ukraińcem. Pochodzę z województwa tarnopolskiego, które należało dawniej do Polski. Mieszkałem w powiecie zbaraskim, we wsi Kolodne. Zbaraż jest miastem znanym z historii Polski. Moja wieś leży na Wołyniu, ale kawałek dalej zaczyna się Galicja, biegła tamtędy granica z Austro-Węgrami. W naszej wsi był kiedyś kościół katolicki, ale podczas drugiej wojny światowej wydarzyły się tam nieciekawe historie ukraińsko-polskie i został on zniszczony. Z historią Polski związany jest Krzemieniec, miasto, gdzie studiowałem i gdzie zaczęła się moja wędrówka do Polski. Tam nawiązałem kontakty z Polakami, zacząłem się uczyć języka polskiego. Pragnąłem pojechać do Polski, która była dla mnie wyjątkowa, nigdy wcześniej nie byłem nad Wisłą. Różnie ją sobie wyobrażałem…

Kiedy wreszcie zobaczył pan Polskę?

– Studiowałem w Instytucie Pedagogicznym (później przemianowano go na Akademię Pedagogiczną) w Krzemieńcu. Na naszą uczelnię przyjechał pan Jarosław Banyś z Tychów, który prowadził lekcje języka polskiego i kultury polskiej. Były bezpłatne, można się było zwolnić z zajęć na uczelni i wziąć w nich udział. Przyjeżdżał do nas kilkakrotnie, ja trafiłem na jego zajęcia w lutym 2014 roku. Zaproponował nam tygodniowy obóz naukowy w Polsce. W październiku tam pojechałem. To był mój pierwszy wyjazd do Polski. 
 

 
Nowy dyrygent „Hutnika” odpowiedział na kilka pytań również na naszym kanale na YouTube.

U niego uczył się pan polskiego?

– Na jego zajęciach poznałem podstawy języka, a potem uczyłem się w ten sposób, że czytałem po polsku Nowy Testament, który dostałem w prezencie od pana Banysia. Wynikiem było to, że po przyjeździe do Polski rozmawiałem językiem biblijnym, różniącym się mocno od tego współczesnego (śmiech). Na obozie byliśmy zakwaterowani u rodzin w Tychach, co bardzo przyspieszyło naukę języka. Zwiedzaliśmy Katowice, Cieszyn, Kraków, Pszczynę, różne zamki, kościoły i synagogi. Po powrocie na Ukrainę zacząłem myśleć o tym, jak to zrobić, aby móc kontynuować studia w Polsce. Był 2015 rok, sytuacja na Ukrainie była skomplikowana z powodu wojny. Ale wizę miałem na cały rok i korzystając z tego, w maju 2015 ponownie wybrałem się do Polski, aby zapisać się na Uniwersytet Śląski. Jeszcze nim dojechałem do granicy, zadzwoniono do mnie z uniwersytetu w Krzemieńcu, że muszę wrócić, bo jestem studentem i nie mogę wyjeżdżać z kraju. Niestety na uczelni przetrwały pewne przyzwyczajenia z komuny, władza uczelniana chciała mieć nad wszystkimi kontrolę. 

Posłuchał pan?
 
– Nie. Pojechałem do Polski. Kiedy przybyłem na Uniwersytet Śląski, okazało się, że rekrutacja na nowy rok akademicki już została zamknięta. Pani z biura uczelni doradziła mi, abym napisał do rektora prośbę o dodatkową rekrutację. Rektor wyraził zgodę. I tak w 2015 roku rozpocząłem w Cieszynie studia licencjackie. Nie poszedłem od razu na magisterskie – powodów było dużo: pierwszym był język, którego dopiero się uczyłem, drugim ogrom spraw, które musiałem rozwiązać, aby rozpocząć studia: mieszkanie, pracę, z której bym się utrzymywał, bo nie przysługiwało mi żadne stypendium...

Chcecie wiedzieć więcej, zapraszamy do przeczytania całego wywiadu w piątkowym (14 stycznia) wydaniu „Głosu”.




Może Cię zainteresować.