niedziela, 10 sierpnia 2025
Imieniny: PL: Bianki, Borysa, Wawrzyńca| CZ: Vavřinec
Glos Live
/
Nahoru

Jak wypoczywano w Polsce Ludowej  | 04.08.2025

Letni sezon urlopowy w pełni. W sieciach społecznościowych pełno jest zdjęć z plaż, gór i miast całego świata. My natomiast, korzystając z książki Wojciecha Przylipiaka „Czas wolny w PRL”, zapraszamy na łamach gazety na wczasy retro. Przypomnijmy sobie, jak wypoczywali Polacy w latach 50.-80. ubiegłego wieku.

Ten tekst przeczytasz za 9 min. 15 s
Na plaży w Sopocie. Pierwsze lata powojenne. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Brzmi to niewiarygodnie, lecz już w kwietniu 1945 roku, jeszcze zanim Armia Czerwona zdobyła Berlin, w polskiej Komisji Centralnej Związków Zawodowych powołano do życia wydział wczasów pracowniczych. W maju Rząd Tymczasowy powierzył tejże komisji organizację wypoczynku „ludzi pracy na ziemiach polskich”. Biorąc pod uwagę fakt, że podczas wojny spora część obiektów turystycznych uległa zniszczeniu, było to zadanie niezwykle trudne, a ośrodki, do których w pierwszych powojennych latach kierowano wczasowiczów, nie należały – mówiąc delikatnie – do komfortowych. W najlepszym stanie były obiekty poniemieckie w Sudetach, na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. Pokaźną bazę stworzono w Sopocie – sposobem typowym dla okresu stalinizmu. Miejska Rada Narodowa po prostu przyjęła uchwałę, że ok. 200 domów zostanie zajętych na ośrodki wypoczynkowe dla różnych instytucji, pomimo że wcześniej miały tam być mieszkania.

Centralnie, propagandowo… i bez żony
Typowa dla epoki stalinizmu była centralizacja organizowania wczasów. Wyłączność na organizowanie wypoczynku otrzymał Fundusz Wczasów Pracowniczych (FWP). Centralizacja umożliwiała komunistycznym władzom prowadzenie działań kulturalno-oświatowych, ale też polityczno-propagandowych, również w czasie wolnym pracowników. Działania te były obowiązkiem „kaowców”, czyli referentów kulturalno-oświatowych.
Nie każdy mógł wyjechać na wczasy, ale też nie każdy chciał, pomimo że były one dofinansowane przez państwo.

„Wyjazdy na wczasy wcale jednak nie budziły entuzjazmu wśród robotników Przed wojną wielu z nich w ogóle nie miało wolnego i nie wiedzieli, jak z niego korzystać. Wstydzili się pokazać w towarzystwie innych grup społecznych, nie wiedzieli, jak się zachować, nie mieli funduszy na porządne ubranie, walizki i sprzęt turystyczny. W pierwszych latach po wojnie wakacyjne wyjazdy nie były dla robotników powszechną potrzebą, nie traktowano ich jako coś oczywistego”
– czytamy w książce

Problemem było też to, że w początkowym okresie małżonkowie nie wyjeżdżali razem – chyba że oboje pracowali w jednym zakładzie. Fundusz kierował na wczasy tylko pracowników poszczególnych przedsiębiorstw. Tak było jeszcze w latach 60. Matki z dziećmi (głównie przodowniczki pracy) mogły wypoczywać na turnusach specjalnie dla nich przeznaczonych.
Nie tylko zły stan bazy noclegowej i jej liche wyposażenie były po wojnie problemem. W ośrodkach wczasowych serwowano często (i to także w latach 70. oraz na początku 80.) liche, niezbyt smaczne posiłki. Dodatkowo do wielu miejscowości był skomplikowany dojazd.
Pod koniec lat 50. Fundusz Wczasów Pracowniczych stracił monopol na organizowanie wczasów. Zaczęły powstawać ośrodki wczasowe zakładów pracy czy też branżowych związków zawodowych. Oferta się poszerzyła, rodziny zaczęły jeździć razem.
Uczestnicy wczasów pracowniczych spędzali większość pobytu w samym ośrodku i jego najbliższej okolicy. Znamienny jest fragment książki Przylipiaka, w którym opisuje „wagonowe” wczasy pracowników kolei – już w latach osiemdziesiątych: „Pamiętam, że jeżdżąc na plażę do Ustki, obserwowałem wczasowiczów wylegujących się na leżakach przy wagonach stojących na bocznicy, obok stacji PKP Ustka. W wagonach spali i wokół nich spędzali większość wolnego czasu”.

Pod namiotem większy luz
Organizowano także wyjazdy za granicę, początkowo w bardzo ograniczonej mierze, tylko dla przodowników pracy i zasłużonych pracowników. W 1950 roku na polskich wczasowiczów czekało 1000 miejsc w Czechosłowacji, 150 na Węgrzech i zaledwie po 20 miejsc w Bułgarii i Rumunii.
W bardziej już otwartych latach 70. za granicę jeżdżono przede wszystkim z biurem turystycznym Orbis. Pojawiały się nawet wycieczki na Zachód, ale ceny były zaporowe. Ze źródeł zbadanych przez Przylipiaka wynika, że na przykład na tygodniową wycieczkę do Paryża trzeba było wydać minimum trzy miesięczne pensje.
Osoby niekorzystające ze zorganizowanego, dofinansowanego przez państwo czy zakład pracy wypoczynku, często decydowały się na wakacje pod namiotem. Pól namiotowych, a szczególnie campingów z zapleczem, było początkowo bardzo mało, lecz ich liczba rosła, w 1980 roku liczba miejsc noclegowych przekroczyła 100 tys. Pomimo to była niewystarczająca.
„Najprościej więc było po prostu zajechać w las, nad jezioro lub rzekę swoim zaporożcem z przyczepką albo maluchem z namiotem i rozbić się na dziko lub na polu gospodarza” – pisze Przylipiak. Dodaje, że do 1977 roku namiot można było rozbić wszędzie, poza parkami narodowymi i rezerwatami przyrody. Sprzęt biwakowy był drogi, głównie namioty, jednak można było go wypożyczyć w wypożyczalniach PTTK lub kupić do spółki z kilkoma innymi rodzinami.

Namioty rozbite na terenie ośrodka rekreacyjnego. Rok 1965. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Powoli rozwijał się caravaning. Zaczęło się od „niewiadówek” – jak potocznie nazywano polskie przyczepy campingowe produkowane w Niewiadowie. Autor książki miał okazję wejść – współcześnie – do przyczepy N126 z lat 70. Opisał ją następująco: „W przyczepie jest tyle miejsca, ile w 4-osobowym namiocie z Legionowa, z którym z rodzicami wyjeżdżaliśmy na wakacje na Kaszuby. Mogę się w niej wyprostować, tylko jak uchyli się szyberdach. Niecałe dwa metry szerokości i niecałe cztery długości. Trudno tu mówić o komforcie”.
Oczywiście, jak to w czasach PRL bywało, ludzie nie zadowalali się skromną ofertą rynkową. Kto miał złote rączki, sam sobie montował przyczepy lub udoskonalał te z oficjalnej produkcji. W latach 70. turystyka campingowa była bardzo popularna. Generalnie w tamtej dekadzie bardzo się rozwinęła turystyka indywidualna. „Łączna liczba turystów indywidualnych w połowie lat 70. wynosiła ok. 5 milionów rocznie, to więcej niż ogółem skorzystało z wczasów zakładowych i organizowanych przez Fundusz Wczasów Pracowniczych” – podaje autor książki.

Od Bałtyku po Tatry
Nie będzie z pewnością żadnym zaskoczeniem, że do najpopularniejszych kurortów w PRL należały te górskie, nadmorskie oraz nad jeziorami – tu prym wiodły Mazury. W Tatrach królowało Zakopane. Do połowy lat 50. było urokliwym miasteczkiem. Niestety później zaczęto budować brzydkie piętrowe bloki mieszkalne i olbrzymie gmachy wczasowe zwane „parawanami Tatr”. „Największe kontrowersje wzbudziła budowa luksusowego hotelu Kasprowy. By wznieść ten obiekt (hucznie oddany do użytku 22 lipca 1974 roku), trzeba było wywłaszczyć górali. Ogromny budynek przytłoczył swoją wielkością i zdominował krajobraz okolicy, przesłaniając panoramę Gubałówki” – opisuje Przylipiak.
Sopot, będący przed wojną wytwornym i drogim kurortem, w latach powojennych wciąż kusił dawnym splendorem. Jego popularność jeszcze wzrosła, kiedy w 1961 roku zaczęto tam organizować cyklicznie Międzynarodowy Festiwal Piosenki. Sopot „pachniał” wielkim światem: miał tor wyścigów konnych, korty tenisowe oraz pierwszą w Polsce, otwartą na początku lat 70., dyskotekę.
Autor książki jeździł nad morze do Ustki, popularne były Łeba, Mielno, swój urok miała Jurata. Chałupy na Półwyspie Helskim stały się mekką naturystów. Dodatkowo rozsławiła je piosenka „Chałupy welcome to” Zbigniewa Wodeckiego, puszczana często w radiowym „Lecie z radiem”. „Lato z radiem” to kolejny typowy element wakacji sprzed kilkudziesięciu lat. Słuchano go i w górach, i nad morzem, w Polsce i poza jej granicami. Ja jako nastolatka spędzałam wakacje z tą audycją w ogrodzie naszego domu w Suchej Górnej.

Moje wczasy w PRL
Zorganizowany wypoczynek w Czechosłowacji lat odbywał się na podobnych zasadach jak w PRL. Może tylko posiłki były wówczas smaczniejsze i bogatsze niż w Polsce – a przynajmniej ja je tak zapamiętałam z wyjazdów wakacyjnych z rodzicami w obu tych krajach. Mówię tu głównie o przełomie lat 70. i 80. ub. wieku.Okiem siedmioletniego dziecka zapamiętałam wypoczynek w Wiśle, z perspektywy dziesięciolatki dwutygodniowe wczasy w Janowicach Wielkich w Karkonoszach. Na jedne i drugie wyjechaliśmy dzięki kopalni, w której zatrudniony był ojciec. Były to zwane wczasy wymienne z „bratnim” polskim zakładem. Wczasy w Janowicach uznałam za najlepsze w moim dzieciństwie, głównie dlatego, że poznałam tam grupkę fajnych rówieśników z Polski, z którymi bawiliśmy się i psociliśmy w dużym ogrodzie ośrodka wypoczynkowego. Dla dziecka właśnie to było najważniejsze – niesmaczne zupy mleczne na śniadanie, podroby zamiast mięsa na obiad i złej jakości szklane filiżanki pękające po nalaniu do nich wrzątku nie miały aż takiego znaczenia.  



Może Cię zainteresować.