Leszek Żydek z Suchej Górnej na motocyklu pokonał trasę z Uzbekistanu do Włoch | 16.08.2023
22 członków Stowarzyszenia „Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński” przejechało na przełomie czerwca i lipca ponad 10 tys. kilometrów z uzbeckiego Taszkientu do włoskiego Monte Cassino. W Rajdzie Pamięci Armii Generała Andersa uczestniczył także Leszek Żydek z Suchej Górnej.
Ten tekst przeczytasz za 7 min. 45 s
Fot. DANUTA CHLUP
– Miałeś jakąś wiedzę o szlaku bojowym, jakim przeszła Armia Andersa, nim udałeś się na rajd? – pytam na początek.
Leszek bierze do ręki grubą książkę w twardej oprawie. Widnieje na niej nazwisko wybitnego brytyjsko-polskiego historyka Normana Daviesa. Tytuł: „Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty”.
– Rajd był dla mnie lekcją historii, ale już kiedy się na niego zgłosiłem, dostałem od żony tę książkę i przeczytałem ją w ramach przygotowań – odpowiada Leszek.
Problemy przed odlotem
Start Rajdu Pamięci był w Taszkiencie, stolicy Uzbekistanu. Ale najpierw trzeba było tam się dostać – i to z motorami. Oficjalna inauguracja miała miejsce w Drohiczynie, jeszcze na terenie Polski. Stamtąd uczestnicy udali się autobusem do białoruskiego Mińska, skąd wylatywali do Taszkientu. Motory zawiózł do Uzbekistanu tir jadący przez Rosję, co było możliwe dzięki znajomości organizatorów z białoruskim Polakiem, który jest właścicielem firmy logistycznej. Dłuższą trasą, omijającą Rosję, dotarł na miejsce autokar techniczny, który towarzyszył później grupie podczas całego rajdu. W Taszkiencie dołączyła do wyprawy także fotografka, a zarazem tłumaczka – Litwinka polskiego pochodzenia. Na Terenie Uzbekistanu jeździła z wyprawą także polska przewodniczka z Taszkientu.
Leszek Żydek nocował w górach Uzbekistanu. Fot. arch. pryw.
– Na lotnisku w Mińsku był problem – wspomina Żydek, teraz już z uśmiechem. – Kiedy pokazałem czeski paszport, Białorusini chcieli po mnie wizę, a tej nie miałem. Po interwencji polskiego konsulatu udało się załatwić dla mnie pozwolenie na 48-godzinowy pobyt na terenie Białorusi. Kontrola na lotnisku były bardzo surowa, sprawdzano nawet zdjęcia w komórkach, kolega musiał się tłumaczyć, dlaczego ma zdjęcie motocykla z ukraińską flagą. Ale w końcu wszyscy szczęśliwie polecieliśmy do Taszkientu.
W stolicy Uzbekistanu rajdowcy przez trzy dni czekali na odbiór motocykli, które tamtejsi celnicy potraktowali jako towar i naliczyli bardzo wysokie cło. Na szczęście skończyło się na opłatach w wysokości 200 dolarów od maszyny.
Ziemia usiana polskimi grobami
– Przez Uzbekistan jechaliśmy najdłużej, w tym kraju byliśmy przez dziewięć dni. Tam też było najwięcej polskich cmentarzy. Spotykaliśmy się z potomkami Polaków. Byliśmy na przykład w Polskiej Świetlicy, gdzie wisi duże polskie godło. Ale ludzie nie mówią już po polsku. Rozumieją, co my do nich mówimy, ale odpowiadają po rosyjsku – opowiada rajdowiec.
Polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego podaje na swojej stronie internetowej, że w Uzbekistanie znajduje się 17 polskich cmentarzy i kwater wojennych, które objęte są stałą opieką ministerstwa. Na terenie Kazachstanu są cztery polskie cmentarze. W miejscach tych spoczywają żołnierze Armii Andersa (jak zwyczajowo bywają nazywane Polskie Siły Zbrojne w ZSRR) oraz osoby cywilne, które dotarły do miejsc formowania się armii. Rekrutowała się ona z Polaków zesłanych, przebywających w aresztach śledczych NKWD, wywiezionych do Gułagów. Zaczęto ją formować w 1941 roku. Wśród cywili, którzy zostali pogrzebani na nieprzyjaznej obcej ziemi, były także dzieci. Rajdowcy mogli się o tym przekonać, czytając lata urodzenia na tablicach cmentarnych.
Fot. arch. pryw.
Leszek Żydek przyznaje, że pierwsze dni na szlaku były trudne, pojawiały się wątpliwości, czy udział w rajdzie był rozsądną decyzją. Po paru dniach te myśli minęły. W Uzbekistanie i Kazachstanie były bardzo złe drogi. Choć ruch był gęsty, kierowcy nic sobie nie robili z przepisów. W tych krajach, a także w Gruzji czy Azerbejdżanie, po jezdniach przechadzało się w dodatku bydło. Jazda po rozbitych drogach powodowała uszkodzenia motocykli. Leszek Żydek, który wyruszył w trasę na hondzie 750 NC, także to osobiście odczuł. Pękła mu przednia szyba i wygiął się stelaż pod tylnym bagażnikiem. Na szczęście grupa wiozła w busie części zamienne i narzędzia umożliwiające naprawę najczęściej pojawiających się usterek.
Do tego dochodziły upały przekraczające 40 stopni Celsjusza, dokuczliwe robactwo, biegunki wynikające z innych przyzwyczajeń żywieniowych i niskich standardów higieny w krajach azjatyckich. Rajdowcy byli na to przygotowani, wieźli ze sobą odpowiednie środki owadobójcze oraz lekarstwa. Drugą, tą lepszą stroną medalu, byli życzliwi i gościnni ludzie. Motocykliści budzili u miejscowych życzliwe zainteresowanie. Nocowali najczęściej w obiektach należących do parafii katolickich, czasem w plenerze, w namiotach lub pod gołym niebem.
Przez dwanaście krajów
W Turcji i kolejnych krajach europejskich drogi były już dobre. Załadunek motorów na prom przebiegał w Albanii o wiele sprawniej niż w Kazachstanie, gdzie polska grupa, choć przybyła do portu o wyznaczonej godzinie, czekała dwadzieścia godzin, nim wpuszczono ją na statek, a załadunek odbywał się w chaosie. W Turcji uczestnicy odwiedzili m.in. wieś Polonezkoy, która, jak sama nazwa sugeruje, została założona przez Polaków. Zostali tam gorąco przyjęci, jednak dziś już bardzo mało miejscowych mówi po polsku.
Po przeszło trzech tygodniach podróży wyprawa dotarła do włoskiego Monte Cassino.
– Pierwszy raz tam byłem, wrażenie było niesamowite, zwłaszcza gdy wjeżdżaliśmy serpentynami na wzgórze. Byłem bardzo ciekaw tego miejsca, walczył tam między innymi dziadek mojego zięcia, Karol Chlebik z Suchej Górnej. Obok cmentarza Ambasada RP wybudowała kilka lat temu muzeum, aby ludzie, którzy z całego świata zjeżdżają na to miejsce i pytają, dlaczego leżą tam Polacy i po czyjej stronie walczyli, znaleźli odpowiedzi na te pytania – mówi Leszek.
Leszek Żydek w Ambasadzie RP w Rzymie. Fot. ARC
W Monte Cassino rajd miał swoją metę, lecz cała grupa razem wracała na motorach do Polski. Uroczyste zakończenie ze mszą świętą odbyło się w Wojkowie (powiat sieradzki). Proboszcz tamtejszej parafii ks. Ryszard Krakowski był jednym z uczestników rajdu.
Uzbekistan, Kazachstan, Azerbejdżan, Gruzja, Turcja, Grecja, Albania, wreszcie Włochy… Rajdowcy przejechali na motorach osiem państw. W drodze powrotnej do Polski doszły kolejne kraje: Austria i Czechy. Jeśli doliczyć do tego Białoruś, z której wylatywali oraz samą Polskę, grupa poruszała się po terenie dwunastu państw.
Uczestnicy przez miesiąc byli w podróży. Nie każdy może sobie pozwolić na tak długi urlop. Leszek Żydek nie miał tego problemu, ponieważ jest już emerytem. Pomimo faktu, że wyjazd był długi i dość kosztowny, a trasa trudna, zainteresowanie udziałem było spore. Nie wszyscy mogli pojechać – komandor rajdu Michał Szeliga wybrał zaawansowanych, doświadczonym motocyklistów, którzy uczestniczyli już w poprzednich dłuższych rajdach Stowarzyszenia Międzynarodowy Rajd Katyński. Leszek Żydek do nich należy.
– Bardzo się cieszę z tego, że mogłem być jednym z uczestników – przyznaje. Na pytanie, czy weźmie udział w kolejnych rajdach, bez wahania odpowiada: – Na pewno. Jeżeli tylko zdrowie pozwoli.