Kandydaci na senatorów nie mają u nas łatwo – muszą swoim programem zainteresować ludzi zarówno czeskiej, jak i polskiej narodowości, którzy żyją w regionie. Czym chce przekonać Polaków Petr Gawlas, kandydat z Jabłonkowa, który już reprezentował z powodzeniem nasz region?
Czy adresuje pan niektóre części programu specjalnie do polskich mieszkańców?
– Senator jest tutaj dla wszystkich. Nie może sobie powiedzieć, dziś pracuję dla Czechów, a jutro dla Polaków. Zwłaszcza w naszym regionie wyborczym, który jest najbardziej z wszystkich oddalony od Pragi. Mamy wspólne problemy i jeśli chcemy być w Pradze słyszalni, musimy mówić jednym głosem.
Ale jednak – każda narodowość ma swoje zwyczaje, tradycje, historię...
– W takim przypadku byłoby najlepiej, gdyby nasz okręg wyborczy reprezentował człowiek, który zna dobrze obie narodowości. Ja jestem po przodkach ze strony matki Czechem, a po ojcu i jego rodzicach bitym Polakiem.
Czyli rozumie pan „naszym" Polakom.
– Nie chcę się chwalić, ale żona tak czasem do mnie mówi. – Skoro nikt cię nie pochwali, musisz zrobić to sam (śmiech). Kiedy ludzie wybrali mnie w 2010 roku na senatora, nie traktowałem tego tak, że kilka dni posiedzę w ławie senackiej i mam zarobione na cały miesiąc. Zawsze wróciłem do ludzi w naszym regionie cieszyńskim, trzynieckim i jabłonkowskim. Żyłem tutaj jak zwykły człowiek, ponieważ tylko tak polityk może się zorientować, czego ludziom trzeba. Ich problemy próbowałem potem rozwiązywać w Pradze. Wspierałem więc również sprawy, które dotyczyły naszych Polaków.
Tak wszyscy politycy mówią. Ma pan jakiś konkrety przykład?
– Pamiętam na przykład sytuację związaną z polskim gimnazjum w Czeskim Cieszynie, gdzie w jednym roku było akurat mniej uczniów i groziło zamknięcie jednej klasy pierwszej. W rzeczywistości chodziło tylko o rocznik o niskim wskaźniku urodzeń, szkole jednak przysporzyłoby to duże problemy na wiele lat. Zabrałem do Pragi dyrektorów gimnazjum i polskich szkół podstawowych z całego regionu, aby sami przedstawili problem ministrowi szkolnictwa Pavlowi Dobešowi. Zaraz to zrozumiał, gimnazjum udzielił wyjątku i dzięki temu pozostały trzy klasy pierwsze.
A co z polską kulturą i tradycjami?
– Z naszej kultury góralskiej możemy być tylko dumni, chociaż gdzie indziej w kraju nie jest zbyt znana. Dlatego co roku zapraszałem na „Lato kulturalne" w Senacie jedną z naszych wspaniałych kapeli, które w Ogrodach Waldsztejnskich reprezentowały nasze tradycje. Udało mi się też ściągnąć w Beskidy mnóstwo znaczących osobistości, np. Zdeňka Škromacha, którego zaprosiłem na „Gorolski Święto". Wszyscy widzieli, że to równy i skromny gość, ja zaś uważam go za najlepszego ministra pracy i spraw socjalnych w całej historii RC. Żaden ważniak, ale prawdziwy fachowiec, który potrafił ludziom naprawdę pomóc.
Zapamiętał pan może jakieś inne podobne zajście z czasów, kiedy reprezentował pan nasz okręg w Senacie?
– Nigdy nie zapomnę na tę edycję konkursu „Kobieta regionu", w której nagrodę Senatu zdobyła Małgorzata Rakowska, długoletnia dyrektorka polskiej szkoły podstawowej w Gnojniku. Kiedy organizatorzy opowiadali jej historię, jak właściwie uratowała tę szkołę, a przy tym ofiarnie opiekowała się niepełnosprawną córką, klaskała cała „Lucerna", a ja czułem mrowienie w plecach.