sobota, 4 maja 2024
Imieniny: PL: Floriana, Michała, Moniki| CZ: Květoslav
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Kiedy horror wywołuje salwy śmiechu | 23.06.2023

W dzisiejszym odcinku Pop Artu o horrorze, który nie straszny nawet z nazwy. 

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 15 s
„Egzorcystę Papieża” ratuje wyłącznie Russel Crowe. Fot. mat. prasowe
RECENZJE
EGZORCYSTA PAPIEŻA
Ksiądz jeżdżący na kultowym włoskim skuterze Vespa, który w wolnych chwilach walczy z demonami, a przy okazji wywołuje też salwy śmiechu swoim nietuzinkowym poczuciem humoru. Tym wszystkim w jednej osobie jest w filmie „Egzorcysta Papieża” ojciec Gabriel Amorth, zmarły w 2016 roku naczelny egzorcysta Watykanu, założyciel Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów. Fani klasycznych horrorów będą jednak zawiedzeni, bo obraz reżysera Juliusa Avery’ego przypomina raczej komiksową walkę ze złem w stylu „Batmana”, niż kultowego „Egzorcystę” (1973). Spora w tym zasługa Russella Crowe, odtwórcy głównej roli. „Tatusiowaty” Australijczyk w każdej sekundzie filmu jak gdyby mruga do nas, widzów, z przesłaniem: „Nie traktujcie tego na serio, po prostu dobrze się bawcie i uważajcie, by nie zaśmiecić kina popcornem”. Z apelem, aby „dobrze się bawić”, miałem niestety w kinie spory kłopot. 
Oczywiście, jak przystało na filmy traktujące o walce dobra ze złem, ani jedna strona konfliktu nie została w filmie potraktowana poważnie. A efekt końcowy robi się niepoważny już w połowie filmu. Druga część zamienia się dosłownie w męczarnię. Scenarzyści luźno czerpali z książek autorstwa Gabriela Amortha, zwłaszcza jego najsłynniejszej pracy „Wyznania egzorcysty”, wynik zbliżony jest jednak bardziej do teledysków wyprodukowanych w latach 80. dla stacji MTV. Przyznam się, że większego strachu najadłem się oglądając teledysk do utworu „Thriller” Michaela Jacksona, a chociażby „Like a Prayer” Madonny rewolucyjną pracą kamery bije „Egzorcystę Papieża” na głowę.
Tak na poważnie, film Avery’ego ratuje wyłącznie Crowe, który od czasów „Gladiatora” doznał sporej wizualnej metamorfozy, warsztatu aktorskiego jednak nie zapomniał. Wręcz przeciwnie. Długo nie widziałem takiej namiętności aktorskiej w labiryncie przeróżnych nietrafionych pomysłów i nielogicznych zwrotów akcji. Historia rozpoczyna się na terenie Watykanu, szybko jednak przenosimy się wraz z ojcem Amorthem do starego klasztoru w Hiszpanii. Gabriel Amorth przyjeżdża tam z Watykanu na swoim skuterze, niczym Lorenzo Lamas na motocyklu Harley Davidson w kultowym „Renegacie”. Do pomocy w walce z szatanem, który opętał syna lokatorki klasztoru, angażuje młodego księdza Esquibela, by ten pod jego wodzą nabrał doświadczenia, a także życiowej mądrości. Filozoficznych dywagacji ojciec Amorth zresztą nie szczędzi, zazwyczaj przybierają one jednak postać ciętych ripost lub śmiesznych historyjek z młodości.
Główny bohater przez 36 lat „walił po pysku” wszelkiej maści diabły, szatany i inne demony, tak twierdzą przynajmniej twórcy filmu. Prawdziwy Gabriel Amorth w swoich notatkach wspominał, że tylko dwa ze stu przypadków, którymi się zajmował, były faktycznymi opętaniami. W filmie rzecz jasna opętani chodzą po ścianach, lewitują, poruszają przedmiotami na odległość, robią grymasy, przybierają najdziwaczniejsze pozycje… Tyle że po klasykach gatunku nakręconych w latach 70. każda kolejna próba staje się tylko bardziej żenująca. 



Może Cię zainteresować.