Pop Art: Kiedy horror wywołuje salwy śmiechu | 23.06.2023
W
dzisiejszym odcinku Pop Artu o horrorze, który nie straszny nawet z nazwy.
Ten tekst przeczytasz za 3 min. 15 s
„Egzorcystę Papieża” ratuje wyłącznie Russel Crowe. Fot. mat. prasowe
RECENZJE
EGZORCYSTA PAPIEŻA
Ksiądz jeżdżący na
kultowym włoskim skuterze Vespa, który w wolnych chwilach walczy z demonami, a
przy okazji wywołuje też salwy śmiechu swoim nietuzinkowym poczuciem humoru.
Tym wszystkim w jednej osobie jest w filmie „Egzorcysta Papieża” ojciec Gabriel
Amorth, zmarły w 2016 roku naczelny egzorcysta Watykanu, założyciel
Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów. Fani klasycznych horrorów będą
jednak zawiedzeni, bo obraz reżysera Juliusa Avery’ego przypomina raczej
komiksową walkę ze złem w stylu „Batmana”, niż kultowego „Egzorcystę” (1973). Spora
w tym zasługa Russella Crowe, odtwórcy głównej roli. „Tatusiowaty”
Australijczyk w każdej sekundzie filmu jak gdyby mruga do nas, widzów, z
przesłaniem: „Nie traktujcie tego na serio, po prostu dobrze się bawcie i
uważajcie, by nie zaśmiecić kina popcornem”. Z apelem, aby „dobrze się bawić”,
miałem niestety w kinie spory kłopot.
Oczywiście, jak przystało
na filmy traktujące o walce dobra ze złem, ani jedna strona konfliktu nie
została w filmie potraktowana poważnie. A efekt końcowy robi się niepoważny już
w połowie filmu. Druga część zamienia się dosłownie w męczarnię. Scenarzyści
luźno czerpali z książek autorstwa Gabriela Amortha, zwłaszcza jego
najsłynniejszej pracy „Wyznania egzorcysty”, wynik zbliżony jest jednak
bardziej do teledysków wyprodukowanych w latach 80. dla stacji MTV. Przyznam
się, że większego strachu najadłem się oglądając teledysk do utworu „Thriller”
Michaela Jacksona, a chociażby „Like a Prayer” Madonny rewolucyjną pracą kamery
bije „Egzorcystę Papieża” na głowę.
Tak na poważnie, film
Avery’ego ratuje wyłącznie Crowe, który od czasów „Gladiatora” doznał sporej
wizualnej metamorfozy, warsztatu aktorskiego jednak nie zapomniał. Wręcz
przeciwnie. Długo nie widziałem takiej namiętności aktorskiej w labiryncie
przeróżnych nietrafionych pomysłów i nielogicznych zwrotów akcji. Historia
rozpoczyna się na terenie Watykanu, szybko jednak przenosimy się wraz z ojcem
Amorthem do starego klasztoru w Hiszpanii. Gabriel Amorth przyjeżdża tam z
Watykanu na swoim skuterze, niczym Lorenzo Lamas na motocyklu Harley Davidson w
kultowym „Renegacie”. Do pomocy w walce z szatanem, który opętał syna lokatorki
klasztoru, angażuje młodego księdza Esquibela, by ten pod jego wodzą nabrał
doświadczenia, a także życiowej mądrości. Filozoficznych dywagacji ojciec
Amorth zresztą nie szczędzi, zazwyczaj przybierają one jednak postać ciętych
ripost lub śmiesznych historyjek z młodości.
Główny bohater przez 36
lat „walił po pysku” wszelkiej maści diabły, szatany i inne demony, tak
twierdzą przynajmniej twórcy filmu. Prawdziwy Gabriel Amorth w swoich notatkach
wspominał, że tylko dwa ze stu przypadków, którymi się zajmował, były
faktycznymi opętaniami. W filmie rzecz jasna opętani chodzą po ścianach,
lewitują, poruszają przedmiotami na odległość, robią grymasy, przybierają
najdziwaczniejsze pozycje… Tyle że po klasykach gatunku nakręconych w latach
70. każda kolejna próba staje się tylko bardziej żenująca.