piątek, 26 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Marii, Marzeny, Ryszarda| CZ: Oto
Glos Live
/
Nahoru

POP ART: Karaś/Rogucki „Czułe kontyngenty” (recenzja) | 10.12.2022

O tym, że miłość jest najpotężniejszą siłą wszechświata, przekonują ubrani w stroje z lat 80. Jakub Karaś i Piotr Rogucki na swojej drugiej, wspólnej płycie studyjnej. Janusz Bittmar zaprasza do lektury pierwszego grudniowego Pop Artu.

Ten tekst przeczytasz za 5 min.
Piotr Rogucki (z lewej) i Jakub Karaś nagrali płytę dla empatycznego odbiorcy. Fot. mat.pras.

 

Nie minęły jeszcze dwa lata od debiutanckiego krążka duetu Karaś/Rogucki – „Ostatni bastion romantyzmu” (2020), a panowie serwują nam swój drugi autorski projekt przesycony parkietowymi rytmami lat 80. XX wieku. Moda na retro z okresu dominacji MTV, torebek-saszetek dyndających na piersiach i wielu innych dziwacznych zwyczajów wciąż ma się świetnie. Piotr Rogucki, założyciel łódzkiej grupy Coma, chyba już na zawsze porzucił rockowy kaftan, Jakub Karaś (The Dumplings) z kolei nigdy go nie przywdział.

Obaj tak długo poszukiwali najwłaściwszych brzmień dla swoich delikatnych dusz, aż ocknęli się w czasach „Like a Virgin” Madonny, „Last Christmas” Wham czy „Sweet Dreams” Eurythmics. Wymieniłem tylko utwory, które najbardziej kojarzą mi się z lateksem lat 80., kiedy pop idealnie wpisywał się w styl życia. Czy pod koniec 2022 roku stać mnie na powtórkę z rozrywki bez skutków ubocznych? O tym w recenzji albumu „Czułe kontyngenty”. Album promowało aż pięć singli, co na polskim podwórku muzycznym zdarza się ostatnio rzadko. Apetyty słuchaczy rozbudziły single „Bezpieczny lot” z gościnnym udziałem Julii Wieniawy, „Jutro spróbujemy jeszcze raz”, „Zapasowy tlen”, „Film” oraz „Brunatny”.

Zmysły przyzwyczajone do metafor Roguckiego, którymi rozdawał ciosy już na albumach Comy, na tym albumie zostały poddane kolejnej próbie. „Miłość za[1]skoczyła mnie w parku, o smaku krwi z pękniętych ust, na mrozie oddech, unosi się obłok o zapachu gumy miętowej” – otwierający krążek „Carmex” zwala z nóg plastycznością lirycznego przekazu. Mocny początek płyty nie daje słuchaczom innego wyboru, jak tylko zanurzyć się głębiej w historię stworzoną z myślą o empatycznym odbiorcy. „Marianna”, drugi kawałek na albumie, zmierza ostrożnie w kierunku pop rocka, a wykorzystany w nim flet jest fajnym zabiegiem.

Na tych bezpiecznych, popowych skrzydłach dolatujemy do najnowszego singla z płyty. „Brunatny” to w moim odczuciu najbardziej oldschoolowy „osiemdziesięciolatek”. Z takim kawałkiem panowie w latach 80. błyskawicznie zawojowaliby kluby taneczne.

„Widziałem tamto miejsce, gdzie nie ma nic, a teraz całe to powie[1]trze, jaki udany syn, do widzenia do jutra i kolejny dzień, do widzenia na szczęście, jak dobrze, że jesteś” – wokal wchodzi dopiero po instrumentalnym wstępie jakby żywcem wyjętym z encyklopedii muzyki elektronicznej. Słychać luźno Jean-Michela Jarre’a, ale chyba jeszcze mocniej cytaty z twórczości urodzonego w Pradze kompozytora Jana Hammera, twórcy kultowej ścieżki dźwiękowej do serialu kryminalnego „Miami Vice”.

Egzystencjalne obsesje Roguckiego połączone z pulsowaniem dyskotekowych maszyn do mielenia endorfiny czynią z tej piosenki prawdziwą mieszankę wybuchową. Gdyby pokusić się o porównanie z debiutem, „Czułe kontyngenty” są dziełem wywołującym więcej skojarzeń, ale zarazem więcej emocji. Ukryty pod numerem szóstym utwór „Zobacz, jak się ładnie pali” atmosferą i zaangażowanym śpiewem w ekspresyjnym refrenie zbliżony jest do Republiki. Grzegorz Ciechowski w podobny sposób malował muzyczne obrazy.

W tym temacie pięknie brzmi delikatna gitara, schowana na sam koniec, za syntezatorową ścianą płaczu. Ta piękna piosenka sąsiaduje z innym klejnotem. „Resztę zostawmy na jutro” napędzają świetny tekst oraz zmiany nastroju w aranżacji. Do tego wszystkiego Rogucki w refrenie manierą wokalną, akcentowaniem konkretnych zgłosek i sylab, przypomina… Tilla Lindemanna z niemieckiej formacji Rammstein.

„Nie chcę już o niczym myśleć, powiedz mi dobre słowo w ucho, proszę jeszcze trochę bliżej, resztę zostawmy na jutro” – śpiewa Rogucki z odrobiną industrialnej zgryzoty. Kontekst jutra w tym albumie jest bardzo ważny.

Przedostatni na liście temat „Jutro spróbujemy jeszcze raz” zawiera tak zniewalający slogan, że wystarczy jeden odsłuch, by zostać jego niewolnikiem. „Powoli nie, powoli nieprzytomnie, ustami u się do ciebie modlę”. Myślę, że gdyby wydać liryczne strofy z albumu w formie tomiku poetyckiego, fani Roguckiego byliby wniebowzięci.

Nie wiem, na ile Kuba Karaś musiał poskramiać partnera na płycie w jego metaforycznych uniesieniach, ale wydaje mi się, że wtrącał się raczej sporadycznie. Rogucki z kolei zostawił wolną rękę przyjacielowi za konsoletą w studio, większość pomysłów muzycznych pochodzi bowiem z teczki Karasia. Dbając o detale, zwłaszcza jeśli chodzi o specyficzne brzmienie lat 80., wydawnictwo zostało dopieszczone do perfekcji. Bez natchnienia artysty technika skazana byłaby jednak na porażkę. Muzycznej zmysłowości opartej często na prostych zabiegach – tak jak w przypadku onirycznego tematu tytułowego, zamykającego album – obaj panowie poddali się w sposób wyjątkowy.



Może Cię zainteresować.