piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Gdzie Orient przenika się z Zachodem | 10.08.2019

Kiedy w zeszłym roku zdradziliśmy znajomemu, że latem wybieramy się do Gruzji, stwierdził krótko: „Przemyślcie jeszcze tę decyzję, bo wiecie… do Gruzji się wraca”. No i faktycznie, w tym roku wróciliśmy.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Magiczne Tbilisi. Fot. WITOLD KOŻDOŃ

W przewodnikach przeczytamy, że Gruzja leży pomiędzy Europą i Azją, na przecięciu szlaków handlowych, którymi jeszcze niedawno wędrowały karawany z przyprawami i jedwabiem. Mieszają się w niej wpływy Wschodu i Zachodu. Można tam zobaczyć i perski Orient i postsowiecki industrializm. Można się opalać w czarnomorskich kurortach, można wspinać na cztero i pięciotysięczniki, albo zapuścić się w najprawdziwszy azjatycki step.

My przed rokiem wędrowaliśmy przez dzikie kaukaskie ostępy. Tego lata naszym celem miała być Kachetia – region na wschodzie Gruzji będący światową kolebką wina. Kachetyńskie wina były wytwarzane i pite już w neolicie, czyli ok. 6 tys. – 5,8. tys. lat p.n.e. Co ciekawe, we współczesnej Gruzji nadal kultywuje się starożytne tradycje i produkuje wino w tzw. kwerwi, czyli wielkich, glinianych amforach zakopywanych w ziemi. W ten sposób uzyskiwany jest trunek o charakterystycznej bursztynowej barwie, a unikatowa gruzińska technika produkcji została wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Ostatecznie nie dotarliśmy jednak do Kachetii, choć wino podczas naszej wyprawy lało się strumieniami…

„Odpuściliśmy” Kachetię, ponieważ wciągnęło nas bez reszty magiczne Tbilisi. 1,5-milionowa gruzińska stolica to z jednej strony nowoczesna metropolia, z drugiej miejsce pełne pamiątek z czasów sowieckich. Eleganckie, często futurystyczne budynki sąsiadują z rozpadającymi się blokowiskami. Tbilisi, podobnie jak inne stolice Zakaukazia – Baku i Erewań – stara się obecnie nadążyć za zmianami XXI wieku po stagnacji w ubiegłym stuleciu. Współczesna Gruzja nie jest jednak ani w pełni europejska (choć do tego dąży) ani azjatycka. W Tbilisi mieszają się różne wpływy, zapachy, kolory. Obok typowo europejskich restauracji i kawiarni z letnimi ogródkami są sklepy z dywanami i kilimami sprzedawanymi wprost z chodnika, bez trudu znajdziemy też stoiska z mosiężnymi, bogato zdobionymi naczyniami, bawolimi rogami, z których pije się wino czy dewocjonaliami, wśród których natkniemy się na stare, prawosławne ikony. Trafimy też na tradycyjny bazar, na którym większość Gruzinów robi codzienne zakupy. Nowoczesne sklepy i eleganckie restauracje nie są bowiem dla wszystkich.

W Tbilisi największym targowiskiem jest Bazar Dezerterów obok dworca kolejowego. Zakupy w tym miejscu potrafią oszołomić i na długo pozostają w pamięci. Wcześniej jednak Tbilisi przywitało nas mało gościnnie – nocną ulewą i gigantyczną kolejką do odprawy paszportowej na lotnisku. W dodatku samolot do Tbilisi przylatuje z Warszawy około 5 rano, tymczasem turystyczne życie w mieście rozpoczyna się dopiero około południa. Na szczęście później było już tylko lepiej. Zupełnym przypadkiem przygodę z gruzińską stolicą rozpoczęliśmy od wizyty na aleji Szoty Rustawelego. Ulica upamiętnia wybitnego gruzińskiego poetę z przełomu XII i XIII wieku, a znajduje się w najbardziej reprezentacyjnej części Tbilisi. Wznoszą się przy niej najważniejsze gmachy państwowe, m.in. dawny gmach parlamentu (obecnie gruziński parlament obraduje w Kutaisi). Swe siedziby mają także najważniejsze instytucje kultury i muzea. Na ulicy Rustawelego spotkamy ponadto najelegantsze sklepy i najdroższe restauracje. Enklawa zachodniego luksusu przydała nam się jednak tylko raz, kiedy pokonani przez upał, postanowiliśmy odpocząć na kawie pod dachem potężnej, klimatyzowanej galerii handlowej.

Pierwsze kroki w Tbilisi najlepiej skierować natomiast na stare miasto. Aby poczuć jego atmosferę, można po prostu pobłądzić tamtejszymi, wąskimi uliczkami. Wśród zabytkowej zabudowy znajdują się prawdziwe perełki, słynne włoskie podwórka z ażurowymi balkonami, zapuszczone klatki schodowe w zniszczonych secesyjnych kamienicach czy głębokie piwnice kryjące winiarnie i ekskluzywne restauracje ze specjałami gruzińskiej kuchni. Nocą w dziesiątkach knajp można przy tym posłuchać ludowej muzyki i zobaczyć efektowne pokazy gruzińskich tańców. W innych miejscach, w młodzieżowych klubach i dyskotekach, słychać jednak światowe hity oraz przeboje rosyjskiego disco polo.

Wieczorami wiele tbiliskich gmachów jest podświetlonych. Spektakularny efekt potęguje ukształtowanie miasta, które rozłożyło się w dolinie między dwoma masywami górskimi, a niektóre dzielnice ukształtowały się tarasowo. Na wszystko nakłada się zaś specyficzna, orientalna mozaika kulturowa. Na tbiliskiej starówce sąsiadują obok siebie cerkwie gruzińskie i ormiańskie, meczet współdzielony przez sunnitów i szyitów (!), stara żydowska synagoga, modne restauracje i kluby nocne, a także kasyno i bary ze striptizem. Wielkie wrażenie robi rozświetlony diodami LED Most Pokoju, zwany przez miejscowych „podpaską”, a także rozsiane po mieście subtelne rzeźby z brązu i piękne Gruzinki z rozpuszczonymi włosami.

Nad rzeką Mtkwari, niedaleko futurystycznego Mostu Pokoju, znajduje się dolna stacja kolejki linowej, którą za niecałe 20 koron dotrzemy do położonej na wzgórzu dawnej perskiej twierdzy Narikala, a także pomnika Matki Gruzji, która w jednej ręce trzyma miecz (dla wrogów), a w drugiej czaszę z winem (dla przyjaciół). Widok ze wzgórza jest olśniewający, ale to nie jedyna kolejka w mieście. Na najwyższy punkt w Tbilisi – górę Mtatsminda – można wjechać kolejką szynową kursującą tam od początku XX wieku. Na szczycie znajdują się park rozrywki oraz słynna wieża telewizyjna Funicular.

Spacerując krętymi uliczkami starego miasta u podnóża twierdzy Narikala w pewnym momencie poczujemy również specyficzny zapach siarki. Będzie to znak, że jesteśmy blisko słynnych tbiliskich łaźni. Pojawiły się one w VI wieku podczas panowania Persów, a znajdują się w najstarszej dzielnicy miasta – Abanotubani. Tbiliskie łaźnie siarkowe to miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić. My zdecydowaliśmy się na łaźnię Orbeliani, która z zewnątrz przypomina perski meczet. Słynie zaś z tego, że bywała w niej bohema artystyczna XIX wieku, m.in. Aleksander Puszkin, Aleksander Dumas ojciec, Michaił Lermontow i inni. Kąpiel w siarkowej wodzie o temperaturze ponad 40 stopni Celsjusza, była spektakularnym przeżyciem, dlatego jestem pewny, że jeszcze tam zawitam. Wiadomo przecież, że do Gruzji się wraca…



Może Cię zainteresować.