Gdziekolwiek pojawi się ów podarzony zespół, dzieją się
cuda. Podobnie jak z tym legendarnym Orfeuszem. Niby nic. Podnosi się kurtyna i
wtedy przez salę leci głośne: – ach!... i nastaje cisza, a oczy błyszczą, a
wszyscy się dziwią, a chłopcom serca dygocą i znowu nic. Ludzie czekają, co to
będzie. (...). A za kulisami pani Janina Marcinkowa zaciska drobne kciuki w
garściach na przychylną wróżbę i szepce jakieś starobeskidzkie zaklęcia
czarnoksięskie.
Czytaj więcej »»