Anioły, przywołujące wspomnienia z dzieciństwa, ale i śmiało spoglądające w przyszłość, unosiły się w poniedziałkowy wieczór nad Rynkiem Głównym w Krakowie. W XIV-wiecznej kamienicy u splotu ulic Szczepańskiej, Sławkowskiej i Rynku Głównego swój debiutancki tomik poetycki „Cisza skrzydeł” przedstawił Marek Słowiaczek z Boconowic.
Żeby wprowadzić gości, którzy pojawili się w Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką”, w atmosferę Zaolzia, miejsc, w których na co dzień porusza się Marek Słowiaczek, wyświetlono krótki film. Pojawiły się na nim dobrze nam znane widoki – most Przyjaźni, rzeka Olza, większe i mniejsze szczyty Beskidu Śląsko-Morawskiego, Boconowice, w których mieszka i tworzy bohater poniedziałkowego spotkania w Krakowie. Przedstawiając autora, prowadzący wieczór Rudolf Moliński, mówił, że jest on człowiekiem wielu talentów. Wspomniał także przodków, choćby dziadka Wilhelma.
– Jego dziadek był aktorem, scenografem, reżyserem – oczywiście w wymiarze amatorskim i społecznym. Zawodowo był żołnierzem. W 1938 roku, kiedy nastąpiło zajęcia Zaolzia przez Polskę, odmówił oddania broni. W czasie wojny trafił do obozu w Mauthausen. Po wojnie został zatrzymany przez komunistyczne władze Czechosłowacji za niewykonanie rozkazu z 1938 roku – opowiadał Moliński, podkreślając przy tym, jak skomplikowane są losy mieszkańców Śląska Cieszyńskiego. Mówiąc o początkach poezji Marka Słowiaczka, zwrócił uwagę, że duży wpływ na niego miał na pewno Wilhelm Przeczek, z którym ten spotkał się w podstawówce.
– Przeczek zajął się tym talentem, karkołomnymi zwrotami, których wówczas używał Marek – mówił z uśmiechem aktor Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego.
W tej opowieści nie mogło zabraknąć Krakowa – studiów polonistycznych, znajomości z Moniką, która została jego żoną. Dzięki tym i wielu innym czynnikom Kraków stał się dla niego „centrum świata”.
Sam Marek Słowiaczek, który przeczytał kilkanaście wierszy z debiutanckiego tomiku „Cisza skrzydeł”, mówił także o Boconowicach, tworzeniu polskiego domu, ale i o specyfice poezji. – W dotychczas wydanych tomikach poetyckich na Zaolziu przewijają się motywy z naszej ziemi, u mnie tego nie ma – przyznał. Żartował, że niewiele brakowało, a przyjechałby na spotkanie mieszkaniec Čapowic. – Pochodzę z Boconowic, które kojarzą się z bocianami i tak jest. Kiedyś grupa osób chciała zmienić nazwę właśnie na Čapowice. I dobrze, że tak się nie stało, bo byłoby mi dziś wstyd – śmiał się Słowiaczek.
Po prezentacji wierszy przyszedł czas na dyskusję na temat poezji Marka Słowiaczka, ale także kondycji języka polskiego na Zaolziu.
– Czuje pan w sobie anioła i czy pan chce przerobić tych zjadaczy chleba w anioły? – pytał jeden z uczestników spotkania.
– Pierwszy raz spotkałem się z takim
pytaniem – odpowiedział z wahaniem poeta z Boconowic. – Anioły występują w mojje poezji w
stosunku do dzieci, bardziej o te relacje chodzi, czyli niewinność dziecka,
jego radość i stosunek dziecka do życia.
W kontekście ludzi dorosłych anioł nie pojawia się. Owszem w wierszu pt.
„Tata”, napisałem „stałeś się aniołem”, ale w tym wypadku chodzi o przejście
duchowe, o pewną symbolikę i szacunek.
Przyznał także, że relacje z Bogiem nawiązał w bardzo dojrzałym wieku.
Spotkanie odbyło się w Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką, działającym od 1955 roku. Jak powiedziała „Głosowi Ludu” Grażyna Potoczek, kierownik klubu z ramienia Śródmiejskiego Ośrodka Kultury, nie przypomina sobie w ostatnich latach wydarzenia związanego z Zaolzieem.
– Muszę podkreślić, że dzieje się u nas bardzo dużo. Odbywają się u nas promocje książek, spotkania polityczne, bardzo aktywne jest Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Praktycznie każdego dnia jest impreza, z czasami nawet dwie, trzy – przyznała Potoczek.
Ciekawy jest także sam budynek, czy wreszcie sala, w której zaprezentowano „Ciszę skrzydeł”. W obecnym klubie „Pod Gruszką dawniej spotykali się między innymi Tadeusz Boy Żeleński, Włodzimierz Tetmajer czy Lucjan Rydel. Nie da ukryć, że miejsce zobowiązuje...