Wszyscy je kiedyś prowadziliśmy. Z większą lub mniejszą pasją. Dziś dzienniczki lektur nadal należą do obowiązków wynikających ze szkolnej edukacji. Jednak w dorosłym wieku mało kto chce się jeszcze w to „bawić”.
Maryla Hlávka-Kraina z Mostów koło Jabłonkowa prowadzi taki dziennik lektur od piętnastu lat. Tak jak kiedyś, będąc uczennicą, z obowiązku zapisywała w dzienniczku przeczytane książki, teraz robi to bez przymusu. W rezultacie jej dzienniczek zawiera obecnie 355 pozycji. Wszystkie zapisy sporządza odręcznie, zwykłym wiecznym piórem. – Dzienniczek ów swe istnienie zawdzięcza Hugo, który ofiarował mi go, ponieważ był wyprowadzony z równowagi moim tempem czytania – jedna książka dziennie w czasie mojej choroby – czyta zamieszczoną z przodu notatkę moja rozmówczyni. – W tym czasie naprawdę bardzo dużo czytałam. Do grubego zeszytu w twardej okładce, który podarował mi mąż, nie zapisałam już co prawda tych wszystkich książek, które zdążyłam pochłonąć, będąc chora. Te kolejne dokumentowałam już jednak pieczołowicie – zaznacza.
Pierwszy zapis pochodzi z marca 2002 roku. Na każdą przeczytaną pozycję pani Maryla przeznacza jedną stronę. U góry zapisuje imię i nazwisko autora, tytuł książki, rok wydania i liczbę stron. Niżej zamieszcza streszczenie. – Często inspiruję się krótkim opisem zamieszczonym na okładce książki. Jednak nie każda książka takie posiada. Wtedy jestem zdana wyłącznie na siebie. Zawsze też – szczerze i bez owijania w bawełnę – dodaję własne opinie, odczucia i spostrzeżenia – przybliża autorka dziennika, dodając, że tylko w jednym przypadku nie udało jej się przeczytać książki do końca. Ten fakt też jednak postanowiła odnotować w swoim dzienniku.
Cały artykuł znajdziecie we wtorkowym papierowym „Głosie”.