Prof. Kadłubiec wspomina Stanisława Kondziołkę | 06.08.2018
Ten tekst przeczytasz za 2 min. 60 s
Śp. Stanisław Kondziołka, były red. nacz. "Głosu Ludu"
Pamiętam Go od ponad pół wieku, od lat 60. XX stulecia, kiedy tak sobie, z chęci szlifowania języka ojczystego przychodził na zajęcia polonistyczne w ostrawskim Wydziale Pedagogicznym.
Nie chciał żadnego dyplomu, zaświadczenia. Po prostu jako polski nauczyciel chciał doskonalić swój język macierzysty, toteż zajęcia przekształcały się często w żarliwe dyskusje o tym, jak podnieść znaczenie tego najważniejszego przedmiotu w naszych szkołach.
Kiedy został naczelnym „Głosu Ludu", nieustannie „nagabywał" doc. Jana Korzennego, by ten pisał o literaturze polskiej. Pojawiały się krótsze i dłuższe teksty Docenta o recepcji literatury polskiej w Czechach, o znaczeniu dramatu polskiego w czeskim życiu duchowym, o wybitnych polskich literatach, w tym i z Zaolzia. Raz na tydzień taki tekst zawsze był.
Bardzo szanował tradycje, badania idące w tym kierunku, toteż niżej podpisanego mobilizował, by o tym pisać zwłaszcza wtedy, gdy zbliżał się ważny czas dla obrzędowości cieszyńskiej, by wydobywać jej różnorodne uwarunkowania i jej znaczenie dla współczesności. Ten kierunek utrzymywał później tandem Kiedroń – Rywik, publikując żywe teksty folklorystyczne. „Głos Ludu" zrobił wtedy bardzo dużo dla uzmysłowienia nam rangi naszych źródeł kulturowych.
Będąc zagorzałym Polakiem i wszystkiego, co się z tym łączy, wspierał jako preses ZG PZKO wszelakie działania Sekcji Folklorystycznej, bywał na jej imprezach, promował jej wydawnictwa, nieraz uczestnicząc w jedynych tego typu penetracjach terenowych Sekcji. Z czasów Jego prezesowania utkwił mi w pamięci jeden obrazek. Był zjazd PZKO w „Piaście” chyba już w czasie tzw. normalizacji. Zresztą można to sprawdzić w Gazetce Zjazdowej, redagowanej przez śp. Karola Raszyka. Po przyczynku wytykającym niedostatki w stosowaniu dwujęzyczności i długich brawach po nim zarządzono przerwę. Stół prezydialny znieruchomiał, tylko Stanisław Kondziołka stał i bił brawo, a sekretarz Mamula patrzył na Niego z niedowierzaniem.
Chociaż ostatnio już ciężko chorował, nieustannie śledził nasze zaolziańskie życie, szczególnie wydawnictwa. Po ukazaniu się „W cieszyńskim mateczniku", „Płyniesz Olzo", „Opowiado Anna Chybidziurowa" zawsze odbierałem od Niego spontaniczne, radosne telefony. A ja na to, że to zasługa i ówczesnego ZG, wspierającego tego rodzaju przedsięwzięcia. Wtedy bowiem powstał fundamentalny korpus materiałów, z których wyrastały te publikacje. A on na to: „Ale jeszcze mało my dlo ciebie zrobili. Mógli my wiyncej". I to było ostatnie Jego zdanie. Ponad wszystkie Jego cechy wyrastała polskość. A czasy były to niełatwe. Takim Go zapamiętałem.
Daniel Kadłubiec
Tekst publikujemy również we wtorkowym wydaniu "Głosu".