niedziela, 5 maja 2024
Imieniny: PL: Irydy, Tamary, Waldemara| CZ: Klaudie
Glos Live
/
Nahoru

Pytania bez odpowiedzi i dawna Karwina | 23.04.2022

Mój artykuł wywołał burzę wśród czytelników. Część internautów przyznała mi prawo do własnej, choć bardzo krytycznej oceny pracy sławnej pisarki. Część była tym zbulwersowana. Pisarka się obraziła i nie przyjęła zaproszenia do rozmowy przy wspólnym stole. A ja chciałabym najpierw sprostować jej nieładne wypowiedzi pod moim adresem.

Ten tekst przeczytasz za 11 min. 15 s

P. Lednická napisała: „Nie znam tej damy. O jej istnieniu dowiedziałam się przypadkowo z tekstów, w których deprecjonuje moją pracę”.

Po ukazaniu się pierwszej części jej książki o Karwinie wysłałam parę uwag do Hyde Parku. Zwróciłam np. uwagę, że polscy obrońcy Stonawy nie mogli być dezerterami, którzy kryli się po stodołach i remizkach, skoro przez osiem godzin w dwudziestostopniowym mrozie powstrzymywali trzykrotnie silniejszego przeciwnika albo też, że fabryka likierów we Lwowie nosi nazwę Baczewski nie Baczyński. P. Lednická napisała do mnie: „Rozumiem, że jako autorka książki »Lutyńskie tango« oraz współtwórca dokumentu o ofiarach masakru katyńskiego musiała pani nad tym kręcić głową”. Nie chodziło o tło zbrodni wojennych w Stonawie, tylko o tę fabrykę likierów. Jakiś czas później napisałam do niej, że skoro w podtytule swojej książki podaje, że jest to „zbeletryzowana kronika” Karwiny, a nie zwykła powieść, to do czegoś to zobowiązuje. Na podstawie tylko jednej jedynej grupy społecznej, nie można tworzyć prawdziwego obrazu miasta. P. Lednická, przypominając o swoich zasługach, odpowiedziała: „Bardzo mi przykro, że pani jako człowiek wykształcony i wnikliwy przyłączyła się do tej błędnej kampanii”.

***

„Panfletem” zaś p. Lednická nazwała artykuł „Kamyczki do mozaiki (nie tylko) dawnej Karwiny”, który opublikowałam w „Kalendarzu Śląskim 2022”. Od stowarzyszenia Stará Karviná wydawca dostał list, gdzie pani prezes Teresa Ondrusz skarżyła się na to, że „spora część tego tekstu jest raczej mieszanką półprawd i kłamstw”. Przy kawie w „Vanilli”, czytając zdanie po zdaniu, doszłyśmy do konsensusu, że są tam dwie (sic!) nieścisłości. Założycieli stowarzyszenia było dziewięciu nie trzech, a po kościele oprowadzają nie wolontariuszki stowarzyszenia, a panie z projektu Otwarte Kościoły. Zapytałam, czy naszą półtoragodzinną rozmowę i jej wynik można uznać za wyjaśnienie tej przykrej sprawy, żeby móc o tym poinformować wydawcę, i od p. Ondrusz otrzymałam potwierdzającą odpowiedź.

Nie ma sensu dalej w to brnąć. Niemniej do jednej, szczególnie brzydkiej wypowiedzi p. Lednickiej, muszę się odnieść. Poniżej wszelkiej krytyki jest jej chęć przekonania czytelników „Głosu”, że nie mam szacunku do rodzin ofiar. Używa mocnych słów: „podły wyraz pogardy dla rodzin ofiar tragedii żywocickej” czy „plugawieniem książki o Żywocicach OT plugawi również wspomnienia tych, których tragedia dotknęła osobiście”.

Ja o dzieciach zamordowanych tak napisałam: „Ta część książki p. Lednickiej, gdzie kilkoro żyjących dzieci żywocickich ofiar bez narracyjnego balastu opowiada o swoim smutnym losie, także w późniejszej, powojennej rzeczywistości, jest niezwykle wzruszająca i zasługuje na ogromny szacunek".

***

Jedna z internautek napisała, że „swoją krytyczną oceną dyskredytuję jedną z najpoczytniejszych pisarek, i to wymaga solidnych i jasnych argumentów, ponieważ autorka jest już dysponentem zaufania”. Jako przykład podała moją wypowiedź: „Nie jest ważne, co kto powiedział na uroczystości chrztu nowego bestselleru”. Zacznę od tego, że pytania, z którymi się do p. Lednickiej zwróciłam, zostały bez odpowiedzi.

Pytałam, dlaczego p. Lednická nie zgodziła się na przypomnienie w swojej książce monografii Mečislava Boráka „Zločin v Životicích”. Także w swojej wypowiedzi na stronach „Głosu” skrzętnie tego unika, chociaż zapewnia: „W całej mojej książce jego dzieło jest wielokrotnie wspomniane i cytowane”. Otóż nie. Są tylko nieistotne, wręcz mylące informacje na ten temat. Brakuje najważniejszego. Pod koniec lat siedemdziesiątych XX w. Borák przeprowadził pierwsze i do tej pory jedyne badania naukowe nad zbrodnią żywocicką. Ich wynikiem jest właśnie ta monografia, jego najważniejsza książka w tym temacie. Badania były przełomowym momentem w poznaniu istoty tej zbrodni. Dlaczego p. Lednická to przemilczała?

Bez odpowiedzi pozostało też pytanie o źródła, z jakich p. Lednická korzystała. W „Głosie” z wielkim wzruszeniem pisze o tym, co znalazła w spuściźnie prof. Boráka: „Z fascynacją przeglądałam każdą fiszkę i fotografie, które pan profesor zgromadził. Zbiór godny podziwu, z którego widoczna jest jego pasja, jak również ogromne zaufanie ludzi, którym się cieszył”.

***

Piękne słowa, tyle że w tej spuściźnie nie ma tego, czego pisarz potrzebuje, aby opowiedzieć o przebiegu zbrodni. Nie ma świadectw nieżyjących naocznych świadków. Nie ma archiwaliów, na podstawie których można byłoby stworzyć obraz tragedii. Borák, pisząc monografię „Zločin v Životicích”, korzystał przede wszystkim z zasobów archiwalnych znajdujących się obecnie w ostrawskim depozycie Śląskiego Muzuem Krajowego w Opawie. P. Lednická tego archiwum nie odwiedziła, bo nie ma go w spisie instytucji, którym dziękuje. Więc na jakiej właściwie podstawie powstała jej książka?

Chciałam też zapytać, czy p. Lednická zdaje sobie w ogóle sprawę z tego, że tą swoją przesadną i bezkrytyczną fascynacją żywocickimi legendami neguje wyniki badań naukowych prof. Boráka, któremu zadedykowała swą książkę?

W „Posłowiu” stawia się w roli historyka, który chce naprawiać zideologizowany, jej zdaniem, obraz tragedii. Twierdzi, że Borák i inni historycy, którzy wtedy zajmowali się tą zbrodnią, z „oczywistych” powodów musieli pewne wydarzenia przemilczeć. Tymi wydarzeniami miałyby być, jej zdaniem, jakieś publiczne tajemnice, historyjki o karcianych długach, o niechcianej ciąży, o wyrównywaniu osobistych porachunków, o damsko-męskich relacjach i o czymś bliżej przez nią nieokreślonym, z powodu czego o tej zbrodni nie można było mówić, pisać ani uczyć dzieci w szkole. I tak pogrążona w tych legendach, w pewnym miejscu swojej książki p. Lednická stawia swoje pytanie o kryteria: „Dlaczego cała jedna trzecia zastrzelonych nie spełniała podstawowych kryteriów ustalonych dla tej ludobójczej akcji?”. Tym absurdalnym pytaniem przekreśla wyniki badań naukowych prof. Boráka. Oczywiście tych dwunastu mężczyzn spoza Żywocic tak samo spełniało te kryteria. Tak samo przyznawali się do polskiej lub czeskiej narodowości.

Prof. Borák wiedział o tych legendach, które krążyły po wsi. W komentarzu do scenariusza filmu „Zpráva o zločinu” (dokument ten znajduje się w jego spuściźnie w Opawie) ostrzegał przed nimi filmowców. Obawiał się, że podawane z ust do ust legendy, które jak grzyby po deszczu mnożyły się po tej okrutnej zbrodni, całkowicie wypaczą prawdziwy obraz tragedii.

I jak gdyby był jasnowidzem, teraz jego obawy się potwierdziły.

***

Początkowo żywocicką zbrodnię postrzegano jako incydent, rezultat osobistych porachunków, zbiegów okoliczności, samowoli miejscowych nazistów i cieszyńskich gestapowców.

Przebadanie czeskich i polskich archiwów, skompletowanie i weryfikacja zeznań naocznych świadków rzuciło na sprawę zupełnie nowe światło. Okazało się, że była to przemyślana, z premedytacją przygotowana i przeprowadzona akcja na tle narodowościowym, na rozkaz z wyższych, a może najwyższych miejsc.

Podstawowym kryterium wyboru ofiar była ich narodowość i to historyk zawsze dobitnie podkreślał. A jeżeli wbrew temu p. Lednická zadaje pytanie o kryterium, które jest znane od ponad czterdziestu lat, to albo nic nie wie o jego badaniach, albo nie potrafi pojąć ich znaczenia, i tak ignoruje i znieważa pracę naukowca.

Goście przemawiający na chrzcie jej książki, którzy – rzecz jasna – o badaniach naukowych prof. Boráka nie mają zielonego pojęcia, kurtuazyjnie zapewniali p. Lednicką, że jej książka bardzo by mu się podobała, i na pewno chciałby z pisarką współpracować.

Przypomina to scenę z jakiejś absurdalnej groteski. Tak różne podejście do źródeł, dokumentów i legend taką możliwość absolutnie wyklucza.

A p. Lednická dalej mnie moralizuje: „Wstyd mi za nią, kiedy czytam, jak lekceważąco wyraża się o słowach najbliższego członka rodziny prof. Boráka”.

Komu potrzebne są te frazesy. Z Metudem, jak go ojciec nazywał, znamy się od dawna. Chłopak ma swoje zainteresowania i o naukowych badaniach ojca wie tyle, co oficjalni goście. Co niby miał powiedzieć, skoro wszyscy, włącznie z VIP-ami, wypowiadali się tym tonem.

Dlatego napisałam, że „nie jest ważne, co kto powiedział na temat prof. Boráka na uroczystości chrztu”. Takie są fakty, więc nikogo nie obraziłam.

***

W jednym z listów do p. Lednickiej pochwaliłam jej umiejętność tworzenia pięknych obrazów, jak ten po wybuchu w Kopalni Jan Karol. Napisałam, że rozczarowało mnie natomiast jej podejście do historii. „Polacy” w jej książce to ludność o niesprecyzowanej tożsamości narodowej, bez więzi z polskim narodem. Sama o nich powiedziała „prości ludzie, którym było obojętne, czy żyją w Czechosłowacji czy Polsce”. I taki obraz starej Karwiny trafia do czeskiego czytelnika. Rzeczywistość jednak była zupełnie inna. Posłużę się wypowiedziami autorytetów.

Gdy decydowało się, gdzie otworzyć Polskie Gimnazjum, Zofia Kirkor-Kiedroniowa opowiedziała się za Orłową. W Karwinie do polskości nie trzeba było przekonywać. O polskich socjalistach historyk prof. K. Nowak powiedział: „Nie być wtedy w PPS, to jak dziś nie mieć dżinsów”. W Karwinie kwitło bogate życie narodowe. W każdym domu była polska gazeta, która formowała świadomość w rodzinach (dr G. Wnętrzak). Dom Praca z polską czytelnią, sceną do grania przedstawień i występów polskich chórów był ośrodkiem polskości. W ten sposób „Polacy zachowali pamięć o dawnym państwie i wierzyli we wskrzeszenie Polski (prof. R. Zenderowski). Za wiele patosu? Jak na dzisiejsze czasy to owszem, ale wtedy tak było.

Kogo właściwie w książce p. Lednickiej o Karwinie czechizowano? Popolszczonych Czechów. Jednym z nich był synek jedynego w powieści świadomego patrioty. Czeskiego patrioty. Po jego śmierci synka spolonizowali polscy opiekunowie, a po podziale Śląska Cieszyńskiego został pod przymusem przywrócony na łono swojego pierwotnego narodu. Zgodnie z wierszem Bezruča „Sto tisíc nás popolštili”.

***

W internetowej dyskusji na temat książek p. Lednickiej o Karwinie Urszula Drahná napisała: „Autorka gdzieś przyznała, że nie liczy się dla niej kryterium narodowościowe. Tylko co zrobić z takim podejściem do historii. To, że pojawiają się artykuły w »Głosie«, »Zwrocie«, to na pewno ważne. Ale na forum ogólnoczeskim, w czeskiej prasie nie znalazłam żadnego artykułu, który przeanalizowałby twórczość pani Lednickiej. I obawiam się, że jest już za późno”.

Otylia Toboła



Może Cię zainteresować.