_-_transp.png)
Kasia Zagóra mieszka w Ligotce Kameralnej. Szesnastolatka wraz z dziewiątką rówieśników i dwójką nauczycieli spędziła ostatnio jedenaście dni w Nepalu. Wyjechali na wyprawę misyjną do szkoły w małej wiosce Peeperkoti.
Do Azji grupka uczniów frydlanckiego gimnazjum Beskydy Mountain Academy wyjechała w ramach szkolnego projektu pn. BMA Mission Trip To Nepal, a to po to, by pomóc w nauce dzieci w szkole podstawowej Grace Primary School in Far-West Province. Konkretnie w wiosce Peeperkoti. Wyjazd na drugi koniec świata sfinansowała fundacja Lennox Family Foundation.
– Dzięki temu nie musieliśmy płacić za przejazd do Nepalu i z powrotem. Tylko rodzice musieli zapłacić od 5 do 20 tys. koron, za które zakupiono kozy, które przekazaliśmy mieszkańcom sąsiedniej wioski, obok której przez ten tydzień mieszkaliśmy. Koza, która daje mleko, zawsze się przyda. Bo to bardzo biedny region – wyjaśnia Kasia.
Wyjechali 25 lutego, a powrócili 7 marca. Czyli wyprawa trwała króciutko, ale pełna była przeżyć i wrażeń. Kiedy dotarli do Nepalu, nie przywitały ich Himalaje, jak się początkowo spodziewali. Nie mieszkali w typowo turystycznym regionie, ale na bardziej nizinnym zachodzie kraju. Dopiero pod koniec pobytu w Nepalu mogli zwiedzić Park Narodowy Bardiya i na własne oczy zobaczyć najwyższe szczyty świata.
– Przyroda także w Tikapur była wspaniała, wszędzie czysto. Przede wszystkim zaś sporo zwierząt, nie tylko domowych, które znamy z Europy, ale również bawoły, a na ulicach spokojnie hasały sobie małpy. Później zaś, już w Parku Narodowym, widzieliśmy na własne oczy chociażby tygrysy, krokodyle czy nosorożce. A jednego z nich, zza płotu, mogłam nawet pogłaskać. Jeździliśmy nawet na słoniach – mówi Kasia.
Podkreśla od razu, że zachwycili ją mieszkańcy Nepalu. – Zawsze uśmiechnięci, pogodni, przyjaźni, gościnni. Z tym, że wielu z nich po raz pierwszy widziało białego człowieka. Chcieli nas zagadnąć, dotknąć. Z początku było to trochę nieprzyjemne, ale przyzwyczailiśmy się: i my, i oni – śmieje się Kasia.
W Tikapur zamieszkali w domu fundacji Lennox Family Foundation, który dostosowany był do potrzeb ludzi z Zachodu. Były ładne toalety, prysznice. – Czasami brakowało prądu, nie było sygnału w komórkach, komputerów, telewizorów, ale to wcale nam nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie, mogliśmy odpocząć od cywilizacji – podkreśla Kasia.
Do szkoły, do której uczęszcza około 200 dzieci, dojeżdżali przez cały czas do niedalekiego miasteczka Peeperkoti. Po jej ukończeniu dzieci mogą kontynuować naukę w szkole średniej lub na uczelni wyższej. Większość po siódmej klasie kończy jednak edukację i pomaga rodzicom w domu.
– W szkole rozdzielono nas na pary i pomagaliśmy nauczycielom. Jedni brali udział w lekcjach wychowania fizycznego, inni wyjaśniali, jak pracuje się z tabletem, który jest tam dostępniejszy niż laptop czy komputer stacjonarny. Jedna para szlifowała z dziećmi język angielski. Ja z koleżanką uczyłyśmy małych Nepalczyków piosenek, przeważnie chrześcijańskich, też po angielsku. Bo tylko w tym języku mogliśmy się z dziećmi porozumiewać, choć po angielsku mówiły raczej słabo – mówi Kasia.