Kiedy na Zaolziu powie się Krystyna Mruzek, każdemu od razu nasuwa się kilka powiązanych ze sobą skojarzeń – Jabłonków, kapele ludowe oraz codzienna, mrówcza praca z dziećmi w miejscowej szkole muzycznej. W tym roku mija pięćdziesiąt lat od momentu, kiedy po raz pierwszy jako nauczycielka przekroczyła jej progi.
Czy pamięta pani, której piosenki nauczyła się jako pierwszej?
– Moja mama grała na fortepianie i to pewnie ona nauczyła mnie tych wszystkich piosenek, które wynosi się z domu. Która była pierwsza, nie mam pojęcia. W domu dużo się śpiewało, wyrastałam otoczona muzyką. Ojciec śpiewał w chórze „Gorol”. Babcia i dziadek byli nauczycielami i oboje grali na skrzypcach. Dziadek – Paweł Lipka – był założycielem Chóru Niewiast Katolickich, który działa do dziś przy jabłonkowskim kościele, tyle że już pod inną nazwą. Uczył gry na skrzypcach i podobno był nauczycielem bardzo wymagającym. Dziadek zmarł, kiedy miałam trzy lata. Chociaż byłam wtedy mała, pamiętam go. Nie jako nauczyciela i muzyka, ale jako bliską mi osobę. Resztę, co o nim wiem, opowiedziała mi mama. Po dziadku zostały stosy nut. Mam więc z czego czerpać. Po nim odziedziczyłam też skrzypce. Wciąż jeszcze na nich gram i bardzo sobie je cenię, bo to dobry instrument.
Muzyka towarzyszyła więc pani od najmłodszych lat?
– Tak, ale byłyśmy też wychowywane z siostrami w polskim duchu. Pamiętam opasły tom „Historii Polski”, z którego czytaliśmy kolejne części o polskich królach i książętach, bitwach i wojnach. W domu mieliśmy dużo książek. Nasz młodszy syn Andrzej złapał tego historycznego bakcyla. Nadal rozczytuje się w tego rodzaju literaturze i wciąż kupuje nowe tytuły.
Kiedy zaczęła pani grać na skrzypcach?
– Moja starsza siostra grała na fortepianie, więc mamusia stwierdziła, że ja mogłabym uczyć się gry na skrzypcach. Bardzo się ucieszyłam. Zawsze chętnie grałam i mogę powiedzieć, że do dzisiaj sprawia mi to dużą przyjemność. O skrzypcach mówi się, że są instrumentem królewskim, a opanowanie gry na nich nie należy do łatwych. Mama nigdy jednak nie musiała mnie zapędzać do grania. Ćwiczyłam z własnej, nieprzymuszonej woli i często rano, jeszcze przed pójściem do szkoły, zdążyłam zagrać kilka utworów.
Cały wywiad ukaże się w piątkowym, drukowanym „Głosie”.