Jedni pokonali kilkaset kilometrów, inni kilka tysięcy, były też osoby, które na XIII Światowe Zimowe Igrzyska Polonijne przyjechały do Krynicy-Zdroju aż zza oceanu. W jutrzejszym papierowym „Głosie” przeczytacie historię czwórki Polaków, którzy opowiedzieli nam o życiu w nowym kraju.
Jerzy Walentynowicz ze Szwecji
Żeby dotrzeć do Krynicy, musiałem pokonać 1500 kilometrów. Na co dzień mieszkam w Sztokholmie. Przed rokiem minęło 50 lat, odkąd przyjechałem do tego kraju. Po raz pierwszy gościłem tam służbowo jako tłumacz delegacji Zrzeszenia Studentów Polskich. Wysiałem z pociągu w Malmo – można powiedzieć, że się urwałem – i zostałem. Pierwotnie wprawdzie planowałem jechać do Francji, ale tam chcieli mnie wziąć do wojska, a ja się bardzo bałem służby. Miałem złe skojarzania z polskiego wojska. Ciągnęło mnie do Francji, bo tam się urodziłem – moja matka była Francuzką, ojciec Polakiem. Po wojnie ojciec, który został komunistą, zapakował całą rodzinę i przywiózł do Zabrza. Najpierw nauczyłem się więc języka niemieckiego, dopiero później polskiego; do dziś słychać w mojej mowie śląskie naleciałości. Na studia pojechałem z Górnego Śląskiego do Warszawy, gdzie mówili o mnie mniej więcej tak: szwab, hanys, hitlerowiec. Skończyłem je jednak dopiero w Szwecji. Ogólnie w Polsce źle się czułem, stąd decyzja o zamieszkaniu w innym kraju.
***
W piątkowym drukowanym „Głosie” poświęcimy sporo miejsca igrzyskom w Krynicy. Będą relacje z aren, zdjęcia. Już teraz zachęcamy do lektury.