_-_transp.png)
Ten wywiad śmiało można by nazwać eksperymentalnym. Tak naprawdę ma trzech pytających i trzech odpowiadających. Po panelu „Emigracja – jak odpowiadać na współczesne wyzwania?” w ramach pierwszego w historii Forum Polonijnego w Krynicy-Zdroju na rozmowie spotkali się niektórzy jego uczestnicy: Joanna Irzabek, redaktor naczelna portalu Mojanorwegia.pl, Marta Magdalena Niebieszczańska, redaktor naczelna Iceland News Polska, a także Tomasz Wolff, redaktor naczelny „Głosu Ludu”. Z uwagi na to, że pytania do tego ostatniego dotyczyły spraw powszechnie znanych na Zaolziu, zostały w niniejszym artykule pominięte. Zapraszamy więc w podróż na północ Europy, do krajów, które przeciętnemu Polakowi niekoniecznie muszą się kojarzyć z liczną Polonią.
Zacznijmy od statystyk. Podczas panelu padły cyfry, które mogą zaskoczyć niejednego Polaka. Mało chyba kto przypuszcza, że w Norwegii żyje 200 tysięcy Polaków. Skąd takie liczby?
Joanna Irzabek: Proszę jednak zauważyć, że są to dane nieoficjalne. Według oficjalnych, Polaków jest o połowę mniej. Polacy cały czas jeżdżą do pracy do Norwegii, są tam na kontraktach, potem wracają. Niektórzy pracują na czarno, więc tak naprawdę trudno o dokładne cyfry. To są dane szczytowe, w tej chwili migracja netto jest niższa. Norwegia nie jest już rajem, do którego wszyscy ściągają. Też zmaga się z kryzysem, dlatego przyjeżdżający Polacy albo szybko wracają, albo się jeszcze wahają, czy czasem nie wrócić nad Wisłę.
Tak naprawdę jest to bardzo płynny proces...
J.I.: Zgadza się. Lepiej więc opierać się na oficjalnych danych.
Polaków jest także bardzo dużo w Islandii, żyje ich około 13 tysięcy w stosunku do 336 tysięcy wszystkich obywateli. Wystarczy jednak, żeby być liderem wśród mniejszości. Ale pewnie naszych rodaków było na wyspie jeszcze więcej przed 2008 rokiem, kiedy nastąpiło tąpnięcie gospodarcze?
Marta Niebieszczańska: Po krachu ekonomicznym rzeczywiście wielu Polaków wyjechało z Islandii, mam na myśli głównie pracowników kontraktowych. Padły praktycznie wszystkie firmy budowlane, a skoro 80 procent w nich stanowili Polacy, to opuścili oni wyspę. Niekoniecznie jednak wrócili do kraju, bo wiemy, że wybrali także Norwegię oraz inne kierunki. Przez dwa lata można było zaobserwować duży zastój, w tym czasie Polonia skurczyła się do siedmiu, może nawet sześciu tysięcy. Z kolei osoby, które po 2008 roku zostały, nie zdecydowały się na powrót – mimo utraty pracy – bo już pobierały zasiłki. Islandia jest znana jako kraj, który może pochwalić się pomocą społeczną na dużym poziomie. Efekt był taki, że z pieniędzy z samej tylko opieki można było przeżyć w godziwych warunkach. A poza tym przecież Polacy są zaradni, więc sobie radzili jak mogli i dorabiali.
A jak prezentuje się dziś gospodarka Islandii?
M.N.: Można powiedzieć, że dziś przeżywa boom ekonomiczno-gospodarczy. Może trudno w to uwierzyć, ale dziś praktycznie na wyspie nie ma bezrobocia, jest na poziomie może dwóch procent. Podobnie jest zresztą z turystyką, która – można powiedzieć – rozkwita. Kiedyś, przed kryzysem w roku 2008, było bardzo drogo, a dziś jest tylko drogo. Turystyczny boom doprowadził do tego, że – jak powiedział mi jeden z Islandczyków – dziś ptakiem narodowym jest żuraw. Bynajmniej nie chodzi o ptaka, który ma skrzydła, ale żurawia budowlanego. Gdziekolwiek człowiek się nie obejrzy, widzi żurawie. Budownictwo zresztą kwitnie nie tylko w stolicy czy na jej peryferiach, ale także na prowincji.