Zdaniem Wolffa: Nieważne, kto wygrał, istotne, kto przegrał | 27.01.2025
Zachowanie
polskich mediów po sobotnim finale Australian Open, w którym Amerykanka Madison
Keys pokonała Arynę Sabalenkę z Białorusi, powinno zostać pokazane adeptom
dziennikarstwa z wyraźnym podkreśleniem: tak się robić nie powinno. Ale czy
ktoś, kto żyje w informacyjnej papce, nakręcanej przez pojęcia takie, jak algorytm czy clickbait, jeszcze by to zrozumiał!?
Ten tekst przeczytasz za 2 min. 15 s
Zdjęcie poglądowe. Fot. Pixabay
Dla
wyjaśnienia: Aryna Sabalenka to od kilku miesięcy tenisowa rakieta numer jeden, która
strąciła ze sportowego Olimpu naszą Igę Świątek, w dodatku urodzona w kraju
rządzonym przez reżim Aleksandra Łukaszenki, co stanowi dodatkowy smaczek w
polsko-białoruskiej walce o prymat w kobiecym tenisie ziemnym. Madison Keys ma na koncie dopiero jednego
Szlema, właśnie wygraną w Australii, gdzie po drodze pokonała między innymi
mieszkankę Raszyna.
Nie ukrywam,
że sobotni finał śledziłem dopiero od trzeciego, decydującego seta, ale
najbardziej zajęło mnie to, co było potem. Po zakończeniu dramatycznego
pojedynku wszedłem z ciekawości na kilka polskich portali. Trochę przeczuwałem,
co się kroi. Oto tytuły:
Pierre do
Coubertin, który wskrzesił nowożytne igrzyska olimpijskie, powiedział, że nie
jest ważne zwycięstwo, tylko udział. W przypadku Madison Keys właśnie tak
wyszło. Tyle tylko że francuski baron miał coś zupełnie innego na myśli…
„Sabelenka pobita w swoim królestwie! Przegrała finał”
(Onet), „Sabalenka była murowaną faworytką, a tu sensacja. To przejdzie do
historii” (Gazeta.pl), „Sabalenka nie wytrzymała. Złość i zły po ostatniej
piłce” (tvn24.pl), „Aryna Sabelenka przegrała wielki finał Australian Open
(Wirtualna Polska).
Coś tu chyba
nie gra, prawda? Sabalenka, Sabalenka i
jeszcze raz Sabalenka. A może Białorusinka grała w finale z samą sobą (w
tenisowym żargonie jeden z elementów rozgrzewki nazywany jest „walką z
cieniem”), a Madison Keys, niekwestionowana królowa tegorocznego Australian
Open, tylko siedziała na widowni i przypatrywała się, jak Aryna Sabalenka
przecina powietrze kolejnymi bekhendami i forhendami… Słowem, wyszło tak, że
nie jest ważne, kto wygrał, ale ten, kto poniósł porażkę. Bo bardziej rozpala
emocje, bo jest bardziej medialny, bardziej klikalny, bardzie wpisuje się w
ramy, które zostały stworzone przez algorytmy. Pierre do Coubertin, który
wskrzesił nowożytne igrzyska olimpijskie, powiedział, że nie jest ważne
zwycięstwo, tylko udział. W przypadku Madison Keys właśnie tak wyszło. Tyle
tylko że francuski baron miał coś zupełnie innego na myśli…