„Żeby innych zapalić, trzeba samemu płonąć”
Najbardziej
znane, za sprawą mediów, są epitafia z grobów sławnych osób. Na grobie prof.
Zbigniewa Religi widnieje napis „Żeby innych zapalić, trzeba samemu płonąć”, u
Mai Berezowskiej – „Radość życia sławiła sztuką swoją”, pierwszy dowódca
jednostki wojskowej GROM Sławomir Petelicki został uczczony napisem „Siła i
honor”, Kamila Skolimowska, mistrzyni olimpijska w rzucie młotem – „Odchodzimy
wtedy, kiedy lepsi już nie możemy być”. Grób Marka Kotańskiego, twórcy Monaru
opatrzono napisem – „Tu leży człowiek, który pomagał”, Adama Hanuszkiewicza – „Umarł
Hanuszkiewicz, nudno będzie w teatrze”, Jana Kiepury – „Gdy człowiek umiera nie
pozostaje po nim na tej ziemi nic oprócz dobra, które uczynił innym”, Czesława
Niemena – „Nie żal nic, żal tak wiele”, Ireny Jarockiej – „Śpiewając miłuje”.
„Tu leży człowiek, który pomagał” – takie epitafium znajdziemy na grobie Marka Kotańskiego. Fot. Wikipedia
Historia
epitafiów jest bardzo stara. Pierwsze znane sentencje nagrobne pojawiły się w
starożytnej Grecji. Sławiły one męstwo oraz ducha walki poległych wojowników.
Miały formę dwuwersowych strof. W kolejnych latach na pomnikach zmarłych,
przeważnie ludzi bogatych, pojawiały się krótkie i zwięzłe utwory literackie,
które w sposób uroczysty wychwalały i uwypuklały szlachetne cechy zmarłego.
W
antycznym Rzymie cmentarze znajdowały się poza murami miast, przy głównych
drogach. Napisy upamiętniające zmarłych na pomnikach i nagrobkach miały trafiać
do rodziny i przyjaciół, ale także do przechodzących obok, obcych ludzi.
Sentencje
nagrobne były popularne również i w chrześcijańskiej Europie, gdzie przyjęło
się umieszczać na grobach cytaty z Biblii. W średniowieczu najczęściej
pojawiały się epitafia tradycyjne, nawiązujące do formuły „Memento Mori”. W
okresie renesansu i poprzez kolejne epoki forma epitafiów rozszerzała się
literacko i językowo.
Walczący za słuszną sprawę
Najstarsze
w Polsce epitafium zostało odkryte w 1959 r. w archikatedrze gnieźnieńskiej na
płycie nagrobnej. Wiersz składa się z czterech wersów, częściowo nieczytelnych
z powodu spękań na płycie. Historycy datują ten tekst na pierwsze lata XI w.
W
okresach zaborów epitafia bywały zawoalowanymi przekazami historycznymi. Nie
można było napisać „powstaniec” (listopadowy, styczniowy) czy „walczył za
wolność ojczyzny”, pisano więc na nagrobkach „walczył za słuszną sprawę”. W
latach PRL, gdy cenzura i służby z nią związane były czułe na niepoprawne
politycznie epitafia, starano się to obchodzić. Gdy powstawał symboliczny grób
ofiary zbrodni katyńskiej umieszczano na nim sentencję „Zmarł na wschodzie”. To
stwierdzenie połączone z datą z wiosny 1940 r. było czytelnym przekazem dla
większości osób. Innym przykładem była sentencja „Zmarł w Iranie w 1942 r.”.
Większość osób wiedziała, że chodzi o osobę ewakuowaną ze Związku Radzieckiego
z armią gen. Andersa.
Bóg jej przyłożył wieczny stempel...
– Pisarka
Wanda Chotomska, która na początku lat 50. zaczęła pracować w redakcji „Świata
Młodych”, opowiada nam, że tak jak były sezony na limeryki, grę półsłówek czy
układanie bajeczek, tak był sezon i na epitafia. W jej redakcji pewnej wiosny,
a może lata, nastał prawdziwy szał układania napisów nagrobnych – napisały Anna
Bikont i Joanna Szczęsna w książce „Epitafia, czyli uroki roztaczane przez
niektóre zwłoki” (1998). – Krystyna Garwolińska, Miron Białoszewski i ja,
wszyscy z działu literackiego, stworzyliśmy, na wzór i podobieństwo trójek
murarskich, coś na kształt trójki rymarskiej. I w ciągu kilku miesięcy
zrymowaliśmy nagrobki dla kilkudziesięciu osób: koleżanek i kolegów z pracy, a
też dla dziennikarzy z redakcji „Pokolenia” i „Nowej Wsi” mieszczących się po
sąsiedzku, w tym samym baraku na ulicy Dworkowej – wspominała Chotomska w
książce Anny Bikont i Joanny Szczęsnej.
Wanda Chotomska. Fot. Mariusz Kubik/Wikipedia.org
– Niektórym
denatom, zwłaszcza przełożonym, a też osobnikom pozbawionym poczucia humoru, na
wszelki wypadek nie pokazywano ich epitafiów. Ale niektórzy nie mieli wyjścia –
musieli się śmiać. Jak Krystyna Garwolińska, która po wyjściu za mąż za swego
redakcyjnego kolegę (i zwierzchnika zresztą) Leszka Błaszczyka. Białoszewski
był świadkiem na ich ślubie, taki oto dostała prezencik: „Teraz ją kryje grobu
płaszczyk, tak jak za życia krył ją Błaszczyk”. Wiele stworzonych wówczas
epitafiów wymaga dziś przypisów, ale za to kiedy już wiadomo, o co chodzi,
pełnym blaskiem lśni ich uroda. Prawda, że przyda się informacja, iż do
bohaterki tego nagrobka chodziło się po pieczątki na dokumentach – „Tutaj
spoczywa Maria Rempel, Bóg jej przyłożył wieczny stempel” – pisały autorki
książki.