Jak donosiły media, była to przecież najmłodsza kobieta w historii, która samodzielnie wybrała się w taką podróż. A jakby było tego mało, przy okazji pobiła dotychczasowy rekord ultralekkiego czesko-słowackiego Sharka, pokonując w nim 51 tys. kilometrów. Kiedy w czwartek wylądowała w Brukseli, rodzice Zary, oboje lotnicy, pewnie odetchnęli z ulgą i byli dumni. Dziewiętnastolatka stwierdziła natomiast, że swoim osiągnięciem chce zainspirować dziewczyny, by podejmowały studia z zakresu nauk przyrodniczych i technicznych. Zgadzam się z nią. W końcu nic tak nie przekonuje, jak osobisty przykład. Myślę jednak, że pomyślny lot zdanej na samą siebie młodej pilotki ma o wiele szerszą wymowę. Świadczy o jej odwadze, a także o tym, że kobieta, która stawia sobie wysokie cele, potrafi je również osiągnąć. To zaś utwierdza mnie w przekonaniu, że pojawiające się tu i tam tendencje, by w polityce i innych dziedzinach sztucznie wyznaczać proporcje, jakie należy zachować między genus masculinum i genus femininum, tak naprawdę uwłaczają kobietom. Panie, jeśli tylko zechcą – co potwierdza wyczyn Rutherford – potrafią dokonać wiele i wcale nie potrzebują łaskawej protekcji zrównoważonego płciowo systemu. A jeśli komuś się wydaje, że na takich czy innych stanowiskach jest ich mniej niż mężczyzn, to zanim nazwie to dyskryminacją lub jakkolwiek inaczej, niech spróbuje poszukać także innej przyczyny. Być może banalnie prostej i genialnej zarazem – część kobiet pomimo intelektualnego potencjału po prostu nie chce tego robić.