czwartek, 24 kwietnia 2025
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Maskarady i łuski | 23.04.2025

Będzie o zarazie, ludzkich dramatach (także tragikomicznych) i o nieoczekiwanych zamianach miejsc. Ale najpierw... Najpierw kilka słów o roli maski na scenie publicznej. Dobrze – zaczynajmy.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 45 s
„Dekameron“ to kolejna polecajka prof. Krzysztofa Łęckiego. Fot. ARC

Oczekujemy na balu maskowym – sugeruje to zaproszenie na coś atrakcyjnego, prawda? Wszyscy się – przynajmniej w założeniu – świetnie bawią, a wokoło jest (ma być) wesoło. Natomiast „opadły maski” – to już brzmi raczej niespecjalnie, coś jakby natknąć się na nieprzyjemną niespodziankę. Właśnie, kiedy słyszy się, że maski opadły, to mamy przed sobą – na przykład – obraz skompromitowanych (są dzisiaj tacy?) polityków/polityczek, fałszywych przyjaciół/przyjaciółek czy zdradzających swoją „drugą połówkę” małżonków itp. Innymi słowy, to sytuacja, w której nikomu nie ma zwykle do śmiechu – ani tym, którym maski opadły, ani tym, którzy muszą spojrzeć prosto w twarz smutnej, już nie zakrytej maską, rzeczywistości.

I
Oglądam z żoną Gabrysią na Netflixie serial „Dekameron”. Tytuł odwołuje się oczywiście do słynnego dzieła Giovaniego Boccaccia. Serial zabiera nas w czasie do połowy XIV wieku, kiedy to „czarna śmierć”, jak nazwano epidemię dżumy w XIV wieku, zabija 1/4 mieszkańców Starego Kontynentu. We Florencji i okolicach, gdzie toczy się akcja opowieści Boccaccia, „czarna śmierć” kosztuje życie więcej niż połowę tamtejszej ludności. Serial dość luźno nawiązuje do „Dekameronu”. Od biedy można by go uznać, za mocno niedopracowaną wersję prequela dzieła Boccaccia. Choć może i nie to – wreszcie serialowi bohaterowie uciekają nie do podmiejskiej willi, ale ledwie z niej zbiec zdołali. Zastrzegam przy tym – produkcja Netflixa jest naprawdę warta obejrzenia, w każdym razie z Gabrysią oglądnęliśmy ją z zaciekawieniem.

II
Otóż – powróćmy do masek – gdy przedstawiona w serialu historia zaczyna nabierać tempa, okazuje się, że prawie nikt z jej bohaterów i bohaterek nie jest tym, za kogo się podaje. Szlachcianka nie jest szlachcianką, ale służką, służka nie jest służką, a szlachcianką, doktor nie jest doktorem, ale (nie)zwykłym hochsztaplerem, ktoś kogo przedstawia się jako bogacza, jest w rzeczywistości zrujnowanym szlachcicem, kobieta udaje zajście w ciążę z kimś, kogo na oczy nie widziała – i nie zobaczy, bo wcześniej zabrała go zaraza. Kiedy akcja filmu się rozwija, powoli, skrywane przecież mocno, tajemnice zaczynają wychodzić na jaw. Maski spadają jedna po drugiej, co pozwala utrzymać napięcie. Mottem dla procesu tego powolnego opadania masek staje się propozycja złożona przez jednego ze zdemaskowanych – drugiemu: „Ty dotrzymasz moich sekretów – a ja Twoich”. Oczywiście sytuacja taka – nikt nie jest tym, za kogo się wydaje – nie jest w literaturze pięknej czymś zupełnie unikatowym. Weźmy chociażby „Morderstwo w Orient Ekspresie” Agaty Christie. Kusiło mnie, żeby na drugim biegunie umieścić „Karierę Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, w której tylko jeden, mianowicie tytułowy bohater, udawał koś innego niż jest. Ale byłaby to przecież nieprawda. Po pierwsze – gdyby sprawę potraktować formalnie, to przecież Kunik podawał się za Kunickiego. A nieformalnie? No cóż, groteskowe figury, żałosne pajace zaludniające w powieści Dołęgi-Mostowicza tzw. klasę polityczną – starały się przecież robić wrażenie, czyli udawać odpowiedzialnych mężów stanu.

III
Oczywiście można powiedzieć, że wreszcie nic w tym nadzwyczajnego. Wreszcie dawno, dawno temu (ale jednak po twórcy „Dekameronu”) pisał William Szekspir: „Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają” („Jak wam się podoba”). Najbardziej bodaj znane dzieła Ervinga Goffmana, twórcy perspektywy dramaturgicznej w socjologii, nosi tytuł „Człowiek w teatrze życia codziennego”, a nieprzypadkowo w kontekście pracy innego znanego socjologa Anselma L. Straussa („Zwierciadła i maski. W poszukiwaniu tożsamości”) Krzysztof Konecki pisał: „Tożsamość jest wytworem interakcji i tam można znaleźć zmienne powodujące transformacje tożsamości”. Oczywiście, literatura – czy to Boccaccio, czy Dołęga Mostowicz dodają do charakterystyki tych zmian tożsamości jednostki, sytuacyjne wyostrzenie. A Agata Christie? To też intrygujący przypadek. Wreszcie dziesięciu małych bohaterów jednej z jej najbardziej znanych powieści udaje dzisiaj, że nie było już nikogo.

IV
Na koniec trochę (ale tylko trochę) poważniejsza nuta. Otóż nie zawsze opadanie łusek z oczu musi prowadzić do rozczarowania. Podam przykład zgoła paradoksalny. Otóż kiedy przypominam sobie opowiadane w „Dekameronie” historie, to jakoś na plan pierwszy wysuwają mi się te najbardziej pieprzne. Niemniej w finale felietonu chciałbym przypomnieć opowieść mniej chyba znaną. Idzie o czasy, gdy „rozmaite aspekty życia kościelnego” budziły wśród wiernych nieporównywalnie bardziej negatywne emocje niż dzisiaj. Boccaccio przedstawia historię przyjaciół – chrześcijanina Giannotto i Żyda – Abrahama. Chrześcijanin, martwiąc się o losy duszy przyjaciela, pragnął by ten nawrócił się na prawdziwą wiarę. Po wielu namowach, Abraham oznajmił, że chrześcijaństwo przyjmie, ale pierwej chce wybrać się do Rzymu, siedziby papieża i jego dworu. Ha, Rzym tamtego czasu, a już w szczególności dwór papieski przypominał kłębowisko żmij, a jego zepsucie stało się później legendarne. Nic więc zatem dziwnego w tym, że Giannotto starał się odwieść Abrahama od podróży. Bezskutecznie. Abraham pojechał i... wrócił. Nie miał odwagi zapytać go Giannotto, czy po tym, co w Rzymie zobaczył, z zamiaru konwersji nie zrezygnował. Ale wreszcie się przemógł. Abraham odpowiedział mu, że tak, widział wszystko zło, które się w Rzymie dzieje, więcej nawet, uważa, że to co się tam wyprawia, ma na celu tylko jedno „poniżenie religii chrześcijańskiej i starcie jej z oblicza świata”. Niemniej – jeśli mimo wszystkich tych niegodziwości wiara chrześcijańska trwa nadal, to widać „musiał Duch św. w nią wstąpić, aby stanęła wyżej od wszystkich wiar świata”. I w tym rozumowaniu znalazł Abraham wystarczające powody do przyjęcia chrześcijaństwa. Sposób myślenia Abrahama jedni uznają za wyrafinowany, inni – za zupełnie absurdalny. Jedno powiedzieć można na pewno – nie są to konkluzje teologiczne. I nie ma się czemu dziwić – „Dekameron” to wreszcie tylko (tylko?) literatura.

V
I na koniec: „Wstyd mi było, kiedy zdałem sobie sprawę, że życie to bal kostiumowy, a ja przyszedłem z prawdziwą twarzą” (ponoć Franz Kafka).
Krzysztof Łęcki



Może Cię zainteresować.