Oczekujemy na balu maskowym – sugeruje to zaproszenie na coś
atrakcyjnego, prawda? Wszyscy się – przynajmniej w założeniu – świetnie bawią,
a wokoło jest (ma być) wesoło. Natomiast „opadły maski” – to już brzmi raczej
niespecjalnie, coś jakby natknąć się na nieprzyjemną niespodziankę. Właśnie, kiedy
słyszy się, że maski opadły, to mamy przed sobą – na przykład – obraz
skompromitowanych (są dzisiaj tacy?) polityków/polityczek, fałszywych przyjaciół/przyjaciółek
czy zdradzających swoją „drugą połówkę” małżonków itp. Innymi słowy, to
sytuacja, w której nikomu nie ma zwykle do śmiechu – ani tym, którym maski
opadły, ani tym, którzy muszą spojrzeć prosto w twarz smutnej, już nie zakrytej
maską, rzeczywistości.
I
Oglądam z żoną Gabrysią na Netflixie serial „Dekameron”.
Tytuł odwołuje się oczywiście do słynnego dzieła Giovaniego Boccaccia. Serial
zabiera nas w czasie do połowy XIV wieku, kiedy to „czarna śmierć”, jak nazwano
epidemię dżumy w XIV wieku, zabija 1/4 mieszkańców Starego Kontynentu. We
Florencji i okolicach, gdzie toczy się akcja opowieści Boccaccia, „czarna
śmierć” kosztuje życie więcej niż połowę tamtejszej ludności. Serial dość luźno
nawiązuje do „Dekameronu”. Od biedy można by go uznać, za mocno niedopracowaną
wersję prequela dzieła Boccaccia. Choć może i nie to – wreszcie serialowi
bohaterowie uciekają nie do podmiejskiej willi, ale ledwie z niej zbiec
zdołali. Zastrzegam przy tym – produkcja Netflixa jest naprawdę warta
obejrzenia, w każdym razie z Gabrysią oglądnęliśmy ją z zaciekawieniem.
II
Otóż – powróćmy do masek – gdy przedstawiona w serialu historia
zaczyna nabierać tempa, okazuje się, że prawie nikt z jej bohaterów i bohaterek
nie jest tym, za kogo się podaje. Szlachcianka nie jest szlachcianką, ale
służką, służka nie jest służką, a szlachcianką, doktor nie jest doktorem, ale
(nie)zwykłym hochsztaplerem, ktoś kogo przedstawia się jako bogacza, jest w
rzeczywistości zrujnowanym szlachcicem, kobieta udaje zajście w ciążę z kimś,
kogo na oczy nie widziała – i nie zobaczy, bo wcześniej zabrała go zaraza.
Kiedy akcja filmu się rozwija, powoli, skrywane przecież mocno, tajemnice
zaczynają wychodzić na jaw. Maski spadają jedna po drugiej, co pozwala utrzymać
napięcie. Mottem dla procesu tego powolnego opadania masek staje się propozycja
złożona przez jednego ze zdemaskowanych – drugiemu: „Ty dotrzymasz moich
sekretów – a ja Twoich”. Oczywiście sytuacja taka – nikt nie jest tym, za kogo
się wydaje – nie jest w literaturze pięknej czymś zupełnie unikatowym. Weźmy chociażby
„Morderstwo w Orient Ekspresie” Agaty Christie. Kusiło mnie, żeby na drugim
biegunie umieścić „Karierę Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, w której
tylko jeden, mianowicie tytułowy bohater, udawał koś innego niż jest. Ale
byłaby to przecież nieprawda. Po pierwsze – gdyby sprawę potraktować formalnie,
to przecież Kunik podawał się za Kunickiego. A nieformalnie? No cóż, groteskowe
figury, żałosne pajace zaludniające w powieści Dołęgi-Mostowicza tzw. klasę
polityczną – starały się przecież robić wrażenie, czyli udawać odpowiedzialnych
mężów stanu.
III
Oczywiście można powiedzieć, że wreszcie nic w tym
nadzwyczajnego. Wreszcie dawno, dawno temu (ale jednak po twórcy „Dekameronu”)
pisał William Szekspir: „Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno
wchodzą i znikają” („Jak wam się podoba”). Najbardziej bodaj znane dzieła
Ervinga Goffmana, twórcy perspektywy dramaturgicznej w socjologii, nosi tytuł
„Człowiek w teatrze życia codziennego”, a nieprzypadkowo w kontekście pracy
innego znanego socjologa Anselma L. Straussa („Zwierciadła i maski. W
poszukiwaniu tożsamości”) Krzysztof Konecki pisał: „Tożsamość jest wytworem
interakcji i tam można znaleźć zmienne powodujące transformacje tożsamości”.
Oczywiście, literatura – czy to Boccaccio, czy Dołęga Mostowicz dodają do
charakterystyki tych zmian tożsamości jednostki, sytuacyjne wyostrzenie. A
Agata Christie? To też intrygujący przypadek. Wreszcie dziesięciu małych
bohaterów jednej z jej najbardziej znanych powieści udaje dzisiaj, że nie było
już nikogo.
IV
Na koniec trochę (ale tylko trochę) poważniejsza nuta. Otóż
nie zawsze opadanie łusek z oczu musi prowadzić do rozczarowania. Podam
przykład zgoła paradoksalny. Otóż kiedy przypominam sobie opowiadane w
„Dekameronie” historie, to jakoś na plan pierwszy wysuwają mi się te
najbardziej pieprzne. Niemniej w finale felietonu chciałbym przypomnieć opowieść
mniej chyba znaną. Idzie o czasy, gdy „rozmaite aspekty życia kościelnego”
budziły wśród wiernych nieporównywalnie bardziej negatywne emocje niż dzisiaj.
Boccaccio przedstawia historię przyjaciół – chrześcijanina Giannotto i Żyda – Abrahama.
Chrześcijanin, martwiąc się o losy duszy przyjaciela, pragnął by ten nawrócił
się na prawdziwą wiarę. Po wielu namowach, Abraham oznajmił, że chrześcijaństwo
przyjmie, ale pierwej chce wybrać się do Rzymu, siedziby papieża i jego dworu. Ha,
Rzym tamtego czasu, a już w szczególności dwór papieski przypominał kłębowisko
żmij, a jego zepsucie stało się później legendarne. Nic więc zatem dziwnego w
tym, że Giannotto starał się odwieść Abrahama od podróży. Bezskutecznie.
Abraham pojechał i... wrócił. Nie miał odwagi zapytać go Giannotto, czy po tym,
co w Rzymie zobaczył, z zamiaru konwersji nie zrezygnował. Ale wreszcie się
przemógł. Abraham odpowiedział mu, że tak, widział wszystko zło, które się w
Rzymie dzieje, więcej nawet, uważa, że to co się tam wyprawia, ma na celu tylko
jedno „poniżenie religii chrześcijańskiej i starcie jej z oblicza świata”. Niemniej
– jeśli mimo wszystkich tych niegodziwości wiara chrześcijańska trwa nadal, to
widać „musiał Duch św. w nią wstąpić, aby stanęła wyżej od wszystkich wiar
świata”. I w tym rozumowaniu znalazł Abraham wystarczające powody do przyjęcia
chrześcijaństwa. Sposób myślenia Abrahama jedni uznają za wyrafinowany, inni –
za zupełnie absurdalny. Jedno powiedzieć można na pewno – nie są to konkluzje
teologiczne. I nie ma się czemu dziwić – „Dekameron” to wreszcie tylko (tylko?)
literatura.
V
I na koniec: „Wstyd mi było, kiedy zdałem sobie sprawę, że
życie to bal kostiumowy, a ja przyszedłem z prawdziwą twarzą” (ponoć Franz Kafka).
Krzysztof Łęcki