Zdaniem Janusza Bittmara: Biznesowa dyplomacja | 03.03.2025
Do
dziś jestem wielkim fanem amerykańskiego serialu sensacyjnego „24 godziny”.
Jack Bauer, były agent CIA zatrudniony w wydziale do zwalczania terroryzmu, w
realnym czasie, w ciągu 24 godzin podzielonych na 24 odcinki w dziewięciu
serialowych sezonach ratuje Stany Zjednoczone i świat przed zagrożeniami z
zewnątrz i wewnątrz.
Ten tekst przeczytasz za 3 min. 15 s
Zełenski (z lewej), Trump i Vance w Białym Domu. Fot. ARC
Kiedy obecny prezydent USA, Donald Trump, obiecywał, że po objęciu posady w Białym Domu w ciągu 24 godzin zakończy wojnę w Ukrainie, przypomniał mi się właśnie Jack Bauer grany rewelacyjnie przez Kiefera Sutherlanda. 24 godziny według Trumpa miały być metaforą dla czasu
potrzebnego do rozwiązania konfliktu zbrojnego i pokazania światu, że w
narcystycznym postrzeganiu rzeczywistości sprawiedliwość jest kwestią względną.
Po piątkowym skarceniu prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego
przez gospodarzy Białego Domu, co wydarzyło się na spotkaniu, które ze
standardami przyjętymi w świecie dyplomacji miało niewiele wspólnego, Trump w zasadzie przekazał światu jeszcze jedną wiadomość: architektami geopolitycznej równowagi
we wszechświecie jesteśmy my, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i… Federacja
Rosyjska. Nie do końca „łopatologicznie”, bo między wierszami, ale za to prosto
w oczy skonsternowanemu i nieprzygotowanemu do takiej dyskusji Zełenskiego,
przed kamerami telewizji emitującej sygnał z Gabinetu Owalnego do całego
świata.
„Nie jesteś w pozycji, by cokolwiek dyktować” – powiedział
m.in. Trump do prezydenta Ukrainy, który w pewnym momencie swoją mową ciała, z
rękami skrzyżowanymi na piersiach, dawał wyraźne sygnały, że nie czuje się w
tym towarzystwie komfortowo, wtrącając raz po raz własne ostre słowa i
przemyślenia, których następnie szybko żałował. Zamiast uroczystej kolacji,
ukraińska delegacja została odesłana z kwitkiem do Kijowa, żeby wszystko
jeszcze raz przemyśleć. A tematów do przemyśleń pojawiło się sporo, również dla liderów Unii Europejskiej.
Nie doszłoby pewnie do tej farsy, gdyby spotkanie w Waszyngtonie zostało
przeprowadzone według dyplomatycznych standardów, za zamkniętymi drzwiami, a
„złote myśli” obu stron zostały przedstawione dziennikarzom dopiero na
samodzielnej konferencji prasowej, po ewentualnym podpisaniu zapowiadanej
wcześniej umowy. Ostre, konkretne argumenty Trumpa i towarzyszącego mu na
spotkaniu wiceprezydenta J.D. Vance’a miały głównie podłoże biznesowe, a wojnę
rozpętaną przez Rosję po trzech latach krwawego konfliktu sprowadziły do prostego
mianownika zysków i strat Stanów Zjednoczonych wspierających Ukrainę pieniędzmi
i dostawami broni. Trump w zasadzie podsumował z brutalną szczerością główny mechanizm
wszystkich wojen prowadzonych od zarania dziejów.
Niewykluczone, że w Kremlu po oszacowaniu zysków i strat za
parę lat mogą dojść do wniosku, że imperialne zachcianki warto realizować
również w innych państwach europejskich należących do dawnej strefy wpływów
Związku Radzieckiego. Myślę, że „Diuna” Franka Herberta należy w otoczeniu
Władimira Putina do lektury obowiązkowej. Ratuję się nadzieją, graniczącą z przekonaniem, że w odróżnieniu
od dyktatorskiej Rosji w demokratycznych Stanach Zjednoczonych wnioski i nauki płynące
z lektury tej słynnej powieści science fiction o walce dobra ze złem nie różnią
się od tych, które chciał przekazać odbiorcom sam autor. I które definiują cały
cywilizowany świat.