Coraz więcej osób decyduje się na odtworzenie historii swojej rodziny, sporządzenie drzewa genealogicznego. Jak się do tego zabrać? Rozmawiamy z Petrą Nevelӧšową z Muzeum Ziemi Cieszyńskiej w Czeskim Cieszynie. W ramach muzeum prowadzi poradnię genealogiczną.
Jak zaczęła się pani przygoda z genealogią?
– To było podczas studiów historii i archeologii na Uniwersytecie Śląskim w Opawie. Na drugim roku mieliśmy seminarium z pomocniczych nauk historycznych i dostaliśmy za zadanie odczytanie metryki. Wtedy byłam zupełnie niezorientowana w temacie. Zrobiłam sobie kurs genealogii w Hawliczkowym Brodzie i tak mnie to wciągnęło, że do dziś zajmuję się genealogią.
Odtworzyła już pani drzewo genealogiczne swojej rodziny?
– Sprawa jest trochę skomplikowana, ponieważ mam przodków na Węgrzech, w Polsce i w Czechach – w okolicach Liberca. Na razie ułożyłam czeską część drzewa genealogicznego. Dotarłam do 1690 roku. Częściowo mam opracowaną także rodzinę, która żyła w okolicach Karwiny i Kocobędza. Z węgierskimi przodkami jest duży problem, po pierwsze ze względu na język, po drugie dlatego, że od śmierci dziadka, który zmarł, gdy miałam cztery lata, nie utrzymujemy z węgierskimi krewnymi kontaktów. Ale wciąż sobie mówię, że miałabym spróbować i ustalić przynajmniej podstawowe dane.
A co z polskimi przodkami?
– To też nie jest najprostsze, ponieważ w Polsce prawo archiwalne mocno się różni od czeskiego. W Czechach jest tak, że metryki dzielą sią na żywe (to są te, od których sporządzenia nie upłynęło sto lat) oraz martwe. Żywe znajdują się w urzędach gminnych, martwe w regionalnych oddziałach Archiwum Państwowego. Są dostępne w postaci cyfrowej, można ich poszukać w Internecie. W Polsce metryki przechowywane są nadal w urzędach parafialnych i zależy od dobrej woli proboszcza, czy je udostępni. Może się zdarzyć, że choć człowiek wie, że jego przodek jest zapisany w metryce danej parafii, proboszcz mu metryki nie pokaże. I wtedy trudno ruszyć się z miejsca.
Cały wywiad ukaże się w piątkowym drukowanym "Głosie".