W Żywocicach strzelają do Polaków – tak komentowano tragiczne wydarzenia niedzielnego poranka 6 sierpnia 1944 roku, kiedy w okolicach lasu żywocickiego rozlegały się wystrzały. – W Żywocicach strzelają do Polaków – to była straszliwa rzeczywistość, a także przestroga wobec tych, do których domu jeszcze nie wtargnęło gestapo.
Wkrótce okazało się co prawda, że wtenczas nie strzelano tylko w Żywocicach i tylko do Polaków, bo wśród 36 zamordowanych mężczyzn było również 7 Czechów, 6 mieszkańców Suchej Górnej, 4 mieszkańców Błędowic i po jednym mieszkańcu Cierlicka Dolnego i Suchej Dolnej. Jednak z założenia zemsta za śmierć Niemca w gospodzie Mokrosza była wymierzona przeciwko wszystkim żywocickim Polakom, którzy nie podpisali volkslisty.
Kiedy czytamy świadectwa osób, do których 6 sierpnia 1944 roku zatrzymało gestapo, wątek volkslisty powtarza się prawie we wszystkich wypowiedziach. Kto ją podpisał, tego życie zostało oszczędzone, kto nie, tego zabierano na „przesłuchanie”, które było synonimem rozstrzelania zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej.
FRANCISZEK KISZKA 24 lata, LUDWIK KISZKA 23 lata
Przyszli po piątej godzinie rano. Jeszcze spaliśmy po ciężkiej pracy. Kosiliśmy w sobotę pszenicę. Obudzili nas, jak walili w okna i drzwi. Dom był już oblężony. Kiedy otworzyłem, stali przede mną gestapowcy z bronią w ręku. – Volkslistę – rozkazali. Żona szukała volkslisty, a ja musiałem stać z podniesionymi rękami. Chłopcy spali w izdebce w drugiej części domu. Kiedy jeden z gestapowców ich odkrył, był przekonany, że to partyzanci. Kiedy się wylegitymowali, kazali im szybko włożyć spodnie i wyjść na dwór. Ja pokazałem volkslistę nr 3 i zostałem w domu. Polecili mi, żebym zamknął drzwi i nie wychodził do momentu, kiedy zabrzmią trąby. Przez okna domu widziałem, jak moich chłopców prowadzą dróżką w kierunku lasu. Potem rozległy się dwa wystrzały. Nikomu nie było wolno wyjść z domu. Co kilka kroków stali cywile z karabinami i żołnierze i pilnowali.(…) Mój syn Franciszek żył jeszcze kilka godzin po wystrzale. Wołał, że chce wody. Jego dobry kolega, krawiec Henryk Nierostek chciał mu podać trochę wody, ale zaczęli do niego strzelać, więc musiał zawrócić. Gestapowcy mieli nazwiska ofiar zapisane na kartkach papieru. Pomimo to strzelali w Żywocicach do każdego, kogo złapali bez volkslisty.
Ludwik Kiszka, ojciec