Kiedy
już było wiadomo, że mandat poselski ma pan w kieszeni, powiedział pan: „Jestem
wdzięczny moim wyborcom… Wiem, kto mnie wybierał, kto mnie będzie rozliczać z
mojej pracy i kogo będę bronił”. Kogo miał pan na myśli?
– Najwięcej
głosów preferencyjnych otrzymałem na Śląsku Cieszyńskim. Na tym terenie ich
odsetek sięgał 20 proc., a w niektórych miejscowościach nawet więcej. Od
początku deklarowałem, że jestem chrześcijaninem, Zaolziakiem i Polakiem i
wielu ludzi wybierało mnie właśnie ze względu na moją tożsamość. To są więc moi
wyborcy, których będę reprezentować w czeskim parlamencie. Oczywiście, jako
poseł z województwa morawsko-śląskiego będę też przyjeżdżał do Ostrawy, Opawy
czy Frydku-Mistku. Jednak Śląsk Cieszyński, którego jestem jedynym
reprezentantem, będzie moim głównym miejscem pracy.
Został
pan posłem, w Hawierzowie ma pan ważne stanowisko wiceprezydenta miasta. Każda
funkcja to pełny etat. Jak będzie pan to z sobą godzić?
–
Mówiliśmy o tym zarówno z kolegami z klubu poselskiego, jak i z koalicji
miejskiej. Na początku na pewno będzie trudno, bo są sprawy, które muszę w
mieście doprowadzić do końca. Dziesięć miesięcy przed wyborami komunalnymi nie
mogę tego zrzucić ot, tak na barki moich współpracowników. To nie mój styl.
Ponadto obiecałem wesprzeć moich kolegów ze SPOLU w przyszłorocznej kampanii
wyborczej. Prawdopodobnie zrezygnuję natomiast z mandatu radnego wojewódzkiego,
bo chcę mieć też trochę czasu wolnego dla siebie i dla rodziny.
Czyli
hawierzowskiego ratusza nie chce pan opuszczać?
– W
Izbie Poselskiej pomagałem już paru naszym posłom. Wiem, że Praga jest daleko i
jest inna. Ludzie, którzy lata spędzają tylko w ławach poselskich, stopniowo
tracą kontakt z rzeczywistością. Ja chcę utrzymać ten kontakt z terenem, z mieszkańcami
Hawierzowa i Zaolzia, z tą naszą normalnością. Rozmawiałem z kilkoma posłami,
którzy są w podobnej sytuacji – są wójtami gmin lub burmistrzami miast, i wiem,
że kumulacja funkcji to bardzo indywidualna sprawa. Komuś ten model się
sprawdza, a komuś nie. Jak będzie w moim przypadku, zobaczymy. Jestem dopiero
na początku tej drogi. Jednak już teraz wiem jedno. Nie chcę zawieść zaufania
moich wyborców, którzy mieszkają tutaj, a nie w stolicy.
Wiem, że Praga jest daleko i jest inna. Ludzie, którzy lata spędzają tylko w ławach poselskich, stopniowo tracą kontakt z rzeczywistością. Ja chcę utrzymać ten kontakt z terenem, z mieszkańcami Hawierzowa i Zaolzia, z tą naszą normalnością
Zostańmy
jeszcze przez chwilę w Hawierzowie. Od początku był pan zwolennikiem budowy
obwodnicy miasta. Czy zdobycie przez pana mandatu poselskiego zwiększa szanse
na jej realizację?
– To
taki dziennikarski skrót myślowy, a ja chętnie wyjaśnię, o co w tym wszystkim
chodzi. Zacznijmy od tego, że ta obwodnica to bardzo emocjonalna rzecz, a powinna
być merytoryczna. Przede wszystkim zaś nie jest to „moja obwodnica”, jak to
czasami się określa, ale droga, która przed ponad 20 laty została uwzględniona
w zasadach rozwoju terytorialnego województwa morawsko-śląskiego oraz w planie
zagospodarowania przestrzennego Hawierzowa. Kiedy jej budowa stała się
aktualna, ruszyły wstępne analizy. Na chwilę obecną jesteśmy na etapie analizy
EIA, która ma ocenić wpływ tej inwestycji na środowisko. W ramach tej oceny
ludzie mogli zgłaszać swoje uwagi. Zebrało się ich ok. 1600. Obecnie
województwo musi znaleźć niezależnego oponenta EIA, który wyda decyzję w tej
sprawie.
Uważa
pan, że obwodnica Hawierzowa to dobry projekt?
– Jako
przedstawiciel hawierzowskiego ratusza uważam, że to miasto potrzebuje tej
obwodnicy. Jest problem na ulicy Hlavní przy wyjeździe na Ostrawę, mieszkańcy
narzekają na duży ruch na kopcu Błędowickim, przez który przejeżdża dziennie
ok. 18 tys. pojazdów, i pytają mnie, jak długo będą jeszcze czekać. Rozumiem,
że ludzie z Żywocic, Cierlicka czy Suchej Górnej nie chcą tej inwestycji, bo
jej budowa nie leży w ich interesie. Ja jednak jako wiceprezydent Hawierzowa
mówię „tak” dla obwodnicy, ponieważ jestem przekonany, że ulży ona miastu i
zapewni większe bezpieczeństwo jego mieszkańcom. Potwierdza to monitoring,
który na podstawie numerów rejestracyjnych miał za zadanie stwierdzić, ile
samochodów wjeżdża do miasta i w ciągu 30 minut je opuszcza, a ile pozostaje na
jego terenie. Kamery ustawiliśmy w 18 różnych miejscach i wynik był taki, że Hawierzów
opuściła niespełna połowa przejeżdżających przez nie pojazdów.
Budowa
obwodnicy to również kwestia usunięcia stojących jej w drodze niektórych
pomniczków ofiar Tragedii Żywocickiej, a to przecież kawałek naszej wspólnej,
bolesnej historii, kwestia pamięci narodowej…
– Pomniczki
to bardzo ważna sprawa i wiele razy omawialiśmy ten problem najpierw z pani
konsul Izabellą Wołłejko-Chwastowicz, a potem z panem konsulem Stanisławem
Bogowskim. Doszliśmy do przekonania, że inwestor, czyli ministerstwo
transportu, a w jego imieniu Zarząd Dróg i Autostrad musi znaleźć takie
rozwiązanie, które zapewni ofiarom godne miejsce pamięci. To będzie wymagało
wielkiego wyczucia i nie możemy zostawić tej sprawy własnemu losowi. Tragedia
Żywocicka to memento nas wszystkich.
Jako przedstawiciel hawierzowskiego ratusza uważam, że to miasto potrzebuje tej obwodnicy
Z
jaką wizją startował pan w wyborach i na ile jako polityk opozycyjny będzie
mógł ją pan zrealizować?
– Są
sprawy, które nie zostały jeszcze doprowadzone do końca, jak np. prawo
budowlane. Z doświadczenia pracownika ratusza wiem, jakie ma miasto kłopoty,
kiedy chce coś budować. Potrzebna nam jest legislatywa, która będzie szybsza i
prostsza do przejścia. Dlatego będę starał się przeforsować zmiany w tym
zakresie. Drugim ważnym zadaniem jest dostosowanie naszych miast do potrzeb
ludzi niepełnosprawnych i ujednolicenie przepisów, które będą to regulować.
Prócz tego mamy tu sprawy dotyczące co prawda naszego regionu, ale o zasięgu
ponadregionalnym. Mam na myśli huty trzyniecką i ostrawską czy zakład Tatra w
Koprzywnicy. Obecnie trwa agresja Rosji na Ukrainę i nie wiemy, co może ona
jeszcze przynieść. Państwo, żeby mogło skutecznie się bronić, potrzebuje silnego
przemysłu ciężkiego. Dlatego w czasach pokoju powinno wspierać te
przedsiębiorstwa, które w czasach kryzysu będą mogły mu pomóc. Natomiast co do
realizacji, myślę, że w tych najbardziej istotnych kwestiach, o których teraz
mówiłem, nie będzie problemu, żeby dojść do porozumienia z posłami wszystkich
partii. W pozostałych będzie trudniej, zawsze jednak będę próbować znaleźć
takie rozwiązania, które uzyskają poparcie tak koalicji, jak i opozycji. W
końcu na tym polega rola polityka, żeby rozmawiać, przekonywać i dopiąć swego.
Uważa
pan zatem, że nawet z opozycyjnej ławy poselskiej da się skutecznie bronić
polskich interesów?
– Na
pewno. Od początku deklarowałem, że chcę być głosem polskiej mniejszości
narodowej, i układ sił w Izbie Poselskiej w tej kwestii niczego nie zmienia.
Chociaż nie sądzę, że koalicja rządowa będzie chciała przeprowadzać jakieś
niekorzystne dla nas, Polaków, zmiany, to mówię wprost, że jestem zdecydowany
nawet „spać” w parlamencie, byle tylko nie dopuścić do pojawienia się rozwiązań
krzywdzących naszą społeczność. W najbliższych dniach spotkam się z władzami
Kongresu Polaków oraz z prezes PZKO Heleną Legowicz. Mam nadzieję, że dowiem
się, w czym konkretnie mógłbym pomóc, jakie sprawy wymagają z mojej strony
dopilnowania lub wsparcia.
Pan
nieraz powtarzał, że jest pan chrześcijaninem. Czy bycie chrześcijańskim
politykiem do czegoś zobowiązuje?
– W
polityce na pierwszym miejscu musi być człowiek i jego dobro. To ogólna zasada,
którą polityk powinien kierować się niezależnie od swojego światopoglądu. Ja
swojej wiary nie chcę nikomu narzucać, bo to osobista sprawa każdego z nas,
chcę jednak, żeby ludzie wiedzieli, z kim mają do czynienia. To, że jestem
osobą wierzącą i co niedzielę chodzę z rodziną do kościoła, przekłada się
również na moje zapatrywania w zakresie moralności. W tej sytuacji nikogo nie
powinno więc dziwić, jeśli w niektórych kwestiach będę głosować zgodnie z tymi
zasadami. Wiara chrześcijańska wyznacza mi bowiem granice, których nie
zamierzam przekraczać, a kiedy dzieje się bezprawie, nie pozwala mi milczeć.
Tak było w przypadku, gdy komuniści z ugrupowania Stačilo! w swojej kampanii
wyborczej wysunęli postulaty nieuznawania ślubów kościelnych czy likwidacji
szkół wyznaniowych. Ich porażkę wyborczą przyjąłem z radością i z ulgą. Mam
nadzieję, że jeśli znowu znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ograniczać
swobody obywatelskie, to w Izbie Poselskiej znajdzie się więcej osób, które tak
jak ja kategorycznie się temu sprzeciwią.
Chociaż nie sądzę, że koalicja rządowa będzie chciała przeprowadzać jakieś niekorzystne dla nas, Polaków, zmiany, to mówię wprost, że jestem zdecydowany nawet „spać” w parlamencie, byle tylko nie dopuścić do pojawienia się rozwiązań krzywdzących naszą społeczność
Z
Hawierzowa do Pragi to kawał drogi. Czy ma już pan pomysł na to, jak będzie
godził pan pracę posła w stolicy z rolą męża i ojca trójki dzieci w Suchej
Dolnej?
– Kiedy
w sobotę późnym wieczorem wróciłem do domu ze sztabu wyborczego, długo
rozmawialiśmy z żoną o tym, jak zmieni się nasze życie. Po trzech
godzinach niełatwej dyskusji doszliśmy do głównych ustaleń i o pierwszej nad
ranem oboje spokojnie mogliśmy zasnąć. Jak już wcześniej mówiłem, nie chcę
„zamknąć” się w Pradze. Na ile obowiązki poselskie pozwolą mi na to, będę
często wracać do domu. Z niecierpliwością czekam jednak na wyzwania, które
przyniesie mi praca posła. To podniecenie przeżywają ponoć wszyscy nowicjusze.
Jestem zatem gotowy pełnić rolę – jak to określił nasz przewodniczący Marek
Výborný – „twardej, ale sprawiedliwej opozycji”, ale też wywiązywać się z
obowiązków względem mojej rodziny.
Przeprowadzka
nie wchodzi w grę?
– Tę
opcję również rozważaliśmy z żoną, ale odrzuciliśmy ją. Kocham ten region,
Jabłonków, Trzyniec, Cieszyn, Hawierzów, chcę mieć wpływ na jego rozwój i chcę
żeby moje dzieci tutaj wyrastały – w atmosferze miejscowych tradycji i
Gorolskigo Święta.