Czytanie lasu, czyli jak redaktor naczelny „Głosu” podążył tropem wilków. Nazwisko w końcu zobowiązuje | 19.04.2025
Wielki Tydzień to czas wyciszenia. Gdyby się uprzeć, to ciszę znajdziemy wszędzie. Najłatwiej jednak chyba w lesie, do czego namawiał mnie w ostatni weekend marca na Skrzycznem, najwyższym szczycie Beskidu Śląskiego, Michał Figura, działacz Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, który od lat podążą śladami wilków i innych drapieżników praktycznie w całej Polsce. Teraz już wiem, że po lesie można nie tylko chodzić, ale także go… „przeczytać”
Ten tekst przeczytasz za 7 min. 60 s
Michał Figura, wieloletni działacz Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, który o wilkach i innych drapieżnikach żyjących w Beskidach wie prawie wszystko, nasz przewodnik po ostępach. Fot. Tomasz Wolff
Wydarzenie pod nazwą „Tropienie wilków z watahą ” zorganizował polski oddział uznanego i cenionego na całym świecie producenta odzieży outdoorowej i obuwia Jack Wolfskin. Wznoszące się na wysokość 1257 metrów nad poziomem morza Skrzyczne, w zimnych miesiącach jedna z najbardziej znanych narciarskich gór w Polsce, od wiosny do jesieni mekka dla turystów pieszych oraz paralotniarzy, na trzy dni stało się bazą dla kilkudziesięciu dziennikarzy, blogerów, youtuberów i influencerów z całej Polski.
Kiedy w piątkowy wieczór w schronisku na Skrzycznem, zbliżającym się rześkim krokiem do setki, Michał Figura mówił o „czytaniu lasu”, pewnie niejeden uczestnik próbował przetrawić w głowie nowe sformułowanie. Wszystko stało się jasne następnego dnia.
Terytorialność na czterech łapach
Sportowy zegarek nie mógł kłamać. W późne sobotnie popołudnie spojrzałem na wyświetlacz. Pokazywał 10 kilometrów bez 200 metrów, pokonane w… 5,5 godziny. Średnią nietrudno wyliczyć – na godzinę przypadły około dwa kilometry. Broniło się może jedynie przewyższenie – blisko 500 metrów. Jak to możliwe, że grupa silnych osób, przeważnie w kwiecie wieku, mających za sobą liczne maratony, długie wybiegania w dolinach i górach, wyprawy na drugi koniec świata pokonała całość w ślimaczym tempie? To proste: tym razem celem były nie rekordy, ale „czytanie lasu”. I wszyscy byli – co warte podkreślenia – wniebowzięci.

Na początek kilka faktów, które przekazał przed wyruszeniem na szlak mieszkający w Węgierskiej Górce Michał Figura: – Wilki to zwierzęta terytorialne. Każda rodzina ma swoje terytorium, którego broni przed innymi wilkami. Musi być spełnionych kilka warunków, żeby terytorium było odpowiednie: dostęp do pokarmu (w Polsce nie ma z tym problemu; mamy tyle kopytnych, że wilki mogą żyć wszędzie), ważne jest także coś, co my określamy jako strefa centralna.
W górach średnio na jedną rodzinę przypada terytorium o powierzchni 250 kilometrów kwadratowych, na nizinach 350 kilometrów kwadratowych. To jednak średnia, bo są i takie rodziny, których terytorium jest nawet trzy razy większe. W Beskidzie Żywieckim oraz na Babiej Górze żyją cztery wilcze rodziny, w Beskidzie Śląskim dwie. – To olbrzymie wymagania siedliskowe w porównaniu na przykład do człowieka – zwrócił uwagę Figura, z czym trudno się nie zgodzić, patrząc jak zabudowywane są kolejne miasta, ich obrzeża oraz wioski.
Nie mylmy tropów ze śladami
Wyruszyliśmy tuż przed 10.00. Pogoda zapowiadała się w kratkę, ale tym razem nie o widoki chodziło, czyli to, co przed nami, za nami oraz z boku, ale co mieliśmy pod nogami. Wystarczyło tylko zmienić perspektywę patrzenia. Żeby ułatwić nieco orientację każdy otrzymał specjalną miarkę. Do mierzenia wielkości tropów jak znalazł. Gwoli wyjaśnienia dla niewtajemniczonych: nie używa się zastępczo tropów i śladów. Trop bowiem to odcisk kończyny zwierzęcia pozostawiony na śniegu, piasku czy w błocie, a ślad to nie tylko odciski, ale jednocześnie zwierzęce odchody, o czym będzie już za chwilę, wypluwki czy na przykład ślady żerowania.

Po kilku minutach natrafiliśmy na pierwsze większe błoto i można było rozpocząć całą zabawę w tropienie. Większa grupa wpatrująca się z namaszczeniem w małe rozlewisko przez kilkanaście minut mogła dla postronnego obserwatora wydawać się co najmniej dziwna. Na miejscu trwało jednak mini-śledztwo, którego celem było ustalenie, do którego zwierzęcia należał pozostawiony trop.
Struktura mafijna, ale do ludzi nie podchodzą
Kolejna dawka faktów. Nasz przewodnik przyznał, że wilki żyją trochę jak rodziny mafijne. Kiedy obcy osobnik próbuje wedrzeć się na teren grupy, jego los może być marny.
– Często jest tak, że wilki z sąsiednich rodzin się zabijają. W zeszłym sezonie na terytorium grupy Halny zostały znalezione trzy zagryzione osobniki. Kiedy pojechałem w Beskid Żywiecki po ich ciała, na miejscu zastałem widok, jakby ktoś kręcił sceny do „Rambo 8”– opowiadał obrazowo działacz Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”.
Ale uwaga: wszystko dlatego, że wilki bronią swojego terytorium, ale nie zjadają innych wilków. Podobnież ataki na psy, które czasami mają miejsce, nie wynikają z tego, że w lesie zabrakło saren czy jeleni i drapieżniki są głodne, ale wilki traktują psy jak inne wilki.
Dlatego rada od Michała Figury: – Kiedy chodzimy po lesie, psa powinniśmy trzymać na smyczy. Wilki na pewno do nas nie podejdą, bo się boją ludzi. Kiedy jednak nasz czworonóg będzie chodził samopas, różne rzeczy mogą się wydarzyć. Po nieco ponad godzinie marszu nasz przewodnik mógł obwieścić z uśmiechem: – Znaleźliśmy to, co czego tak naprawdę szukamy, czyli pierwszy ślad beskidzkiego wilka z grupy Grapa. I od razu zapowiedział: – Zrobimy dużo rzeczy z tą kupą. Sprawdzimy, co wilk jadł, pobierzemy próbkę genetyczną. Zobaczycie, jak to się robi. I w ogóle będzie fajnie. Po czym wziął kawałek odchodów i „rozebrał go na czynniki pierwsze”.
Łącznie z tym, że dowiedzieliśmy się, że wilk musiał skonsumować wcześniej sarnę, sądząc po kawałku racicy, a inny raczył się dzikiem, patrząc na kawałki włosia. Wszyscy wpatrywali się jak zaczarowani. Martyna Wojciechowska, jedna z najbardziej znanych polskich podróżniczek, która od początku wędrowała z całą grupą, od razu zabrała się do nakręcenia filmu do social mediów, w którym nie mogła nadziwić się, jak to całkiem spora grupa osób wpatruje się w odchody pozostawione przez wilka i słucha opowieści pana Michała. Ten po chwili wyciągnął fiolkę z plecaka, do której wrzucił „materiał”. I następnie wyjaśnił, że należy zalać go spirytusem o mocy co najmniej 95 procent, szczelnie zakręcić, żeby nie narobił szkód w plecaku, a następne dokładnie opisać: gatunek, nadleśnictwo, jeżeli wiemy, względnie obszar, dane z GPS, datę oraz imię i nazwisko. Następnie próbki trafiają do specjalnego laboratorium. Tak na marginesie, opowiadał też, że jak jego dzieci są pytane przez rówieśników, co robi ich ojciec, rezolutnie odpowiadają: „Chodzi po lesie, tropi zwierzęta i zbiera ich kupy”.
Jak odróżnić M&M’Sa od Tic Taca?
Wędrujemy już dobre trzy godziny. Momentami naprawdę gęstym lasem, zarośniętymi ścieżynkami. Szukanie tropów ma sens nie tylko przy głównych, uczęszczanych trasach, ale przede wszystkim na obrzeżach, gdzie na co dzień ludzie się nie zapuszczają, więc zwierzęta mogą czuć się swobodnie. Przystajemy praktycznie przy każdym większym błocie czy płacie śniegu, gdzie mieszkańcy lasu zostawili tropy, ale także przy ich odchodach. Michał Figura uczy także grupę odróżniania odchodów sarny od jelenia.
– To są takie wegańskie draże – zażartował, kiedy stanęliśmy przy kolejnym znalezisku. – Po wielkości można rozróżnić, czy należą do sarny, czy do jelenia. Jak mamy odchody wielkości M&M’S-ów, to był to jeleń, jak Tic Taca, choć może takiego w rozmiarze XL, to sarna – wyjaśnił. 10 kilometrów to niewiele, ale mimo wszystko prawie sześć godzin „pracy” w terenie powoduje zmęczenie. Jak się okazuje, „czytanie lasu” może być fascynujące, ale także wyczerpujące. Wilków na własne oczy nie spotkaliśmy, ale trzeba być szalonym, żeby w ogóle liczyć na coś takiego. Chodzą od lat swoimi ścieżkami, zostawiając dla nas, ludzi, tropy. Niech nam wystarczy, że możemy z nich naprawdę bardzo dużo się dowiedzieć.
Tomasz Wolff. Autor artykułu