Zdaniem Chlup: Co klimat, to narciarski obyczaj... | 06.01.2025
Słowo
klimat trzeba dziś wymawiać z najwyższą ostrożnością, ponieważ nigdy nie
wiadomo, czy trafimy na aktywistę klimatycznego, czy przeciwnie – na osoby
przekonane, że zmiana klimatu to bzdura. Nie
zaliczam się do żadnej z tych skrajnych grup, a jednak będę dziś pisała o
klimacie, konkretnie o jednym bardzo małym i w gruncie rzeczy niezbyt istotnym wycinku
problemu – warunkach narciarskich w Beskidach.
Ten tekst przeczytasz za 1 min. 60 s
O takich warunkach w Beskidach możemy póki co pomarzyć... Fot. Pixabay
Chyba większość
czytelników zgodzi się ze mną, że w naszej szerokości geograficznej coraz
częściej zdarzają się bezśnieżne zimy. Jeszcze niedawno można było być niemal
pewnym, że jeżeli święta Bożego Narodzenia będą „na wodzie”, to przynajmniej...
w Nowy Rok spadnie śnieg. Obecnie już takiej pewności nie mamy. Nie mają jej
również gestorzy ośrodków narciarskich położonych w niższych partiach gór.
Ratuje ich sztuczny śnieg, ale nie zawsze. Po pierwsze naśnieżanie podnosi
koszty, po drugie do efektywnego naśnieżania potrzebne są odpowiednie
temperatury i wilgotność powietrza. Związane z tym kłopoty oraz rosnące ceny
energii podnoszą ceny karnetów narciarskich, co z kolei zraża część
potencjalnych klientów. Jeden ośrodek za drugim po kilku (kilkunastu) nieudanych
sezonach zwija manatki. Od kilku lat nie działa ośrodek narciarski na Przelaczy
w Łomnej Górnej. „Armáda” w Łomnej Dolnej robi przerwę w tym sezonie. Gestor
ośrodka w Rzece demontuje urządzenia.
Można płakać
nad tym stanem albo pogodzić się z faktem, że klimat powoli ulega zmianie, ze
śniegiem jest coraz gorzej. Generalnie nie możemy narzekać – mamy o niebo
lepiej niż na przykład w Irlandii, gdzie przebywa obecnie moja córka. Kiedy
przyleciała do domu na święta, zaczęłyśmy się zastanawiać nad wypadem na narty
w Beskidy. Przy okazji, ze zwykłej ciekawości, poszukałyśmy w sieci
ewentualnych irlandzkich stacji narciarskich. Na całej wyspie znanej z
łagodnych zim bez mrozu znalazłyśmy dwie, z niemal płaskimi i bardzo krótkimi
(o maksymalnej długości ok. 200 metrów) trasami. Pokryte czymś, co przypomina
plastikowe maty.
Dlatego
zamiast narzekać na coraz gorsze warunki śniegowe w naszych górach, cieszmy
się, że możemy poszusować chociażby w Istebnej.