czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Katarzyna Czerná: Kocham swoją pracę | 11.04.2021

Jej reporterski alt znają wszyscy słuchacze polskich audycji Czeskiego Radia w Ostrawie. Katarzyna Czerná, która w 2019 roku dołączyła do składu polskiej redakcji w Ostrawie, redaguje wspólnie z Martyną Radłowską-Obrusnik i Jackiem Sikorą codzienne audycje poświęcone życiu Polaków na Zaolziu. W wywiadzie dla „Głosu” zdradza m.in. sekrety specyficznej pracy radiowca w wielojęzycznym środowisku, a także receptę na jakościową pracę w warunkach długiego jak włoskie spaghetti lockdownu.

Ten tekst przeczytasz za 8 min. 30 s
Katarzyna Czerná w polskiej redakcji Ostrawskiego Radia. Fot. ARC

Czy dziennikarstwo było twoim zawodem-marzeniem, czy po prostu tak potoczyły się losy życiowe?

– Na początku dziennikarstwo nie było moim marzeniem, bo we wczesnej młodości nastawiałam się na trochę inną pracę. W podstawówce marzyłam o tym, żeby zostać księgową albo urzędniczką, dlatego też podjęłam naukę w Akademii Handlowej w Czeskim Cieszynie. Zawsze lubiłam jednak pisać wypracowania stylistyczne, pisałam eseje, często do szuflady, ale czułam, że ta praca twórcza daje mi największą frajdę. Jestem po studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i nie żałuję decyzji, jaką wtedy podjęłam. Może byłabym dobrą księgową, ale w dziennikarstwie czuję się spełniona.

Dziennikarstwo to jest po części również trening asertywności, nieustanne przełamywanie barier w komunikacji. Co dla ciebie było na początku największym wyzwaniem?

– Zawsze lubiłam rozmawiać z ludźmi, a więc w tej materii czułam się dobrze nawet na starcie dziennikarskiej kariery. To, co sprawiało mi największe trudności na początku, to odpowiednie przygotowanie się do rozmowy, właściwy dobór pytań, tak, żeby się nie skompromitować i żeby rozmówca widział, że panuję nad sytuacją. To wszystko dotyczyło również moich początków w redakcji „Zwrotu”, bo zaczynałam jako dziennikarka właśnie tam.

Jeszcze nigdy nikomu o tym nie mówiłem, a więc teraz będzie to mój „coming out”, ale ja w pierwszych tygodniach spędzonych w ostrawskiej redakcjinajbardziej obawiałem się rozmów telefonicznych. To były pierwsze lata telefonów komórkowych, ale większość rozmówców mimo wszystko trzeba było upolować pod numerami telefonówstacjonarnych. Trema jednak szybko minęła. Rozumiem, że u ciebie było tak samo?

– Ja miałam to szczęście, że moje lęki udało się poskromić jeszcze na studiach. Pamiętam, że jedno z pierwszych zadań reporterskich w czasach studiów w Krakowie było przeprowadzenie ankiety wśród kwiaciarek na rynku. Długo zastanawiałam się, jak podejść do tego tematu, w jaki sposób zagadywać kwiaciarki, żeby nie być natrętną, ale, jak mówisz, te obawy szybko miną. Potem jest już tylko lepiej.

Od ponad roku naszym życiem kierują lockdown i restrykcje epidemiczne. Życie kulturalne i społeczne w naszym regionie w zasadzie nie istnieje. Czy mocno to skomplikowało waszą pracę w polskiej redakcji Ostrawskiego Radia? Na pewno o wiele trudniej o ciekawe tematy, skoro z powodu pandemii dzieje się niewiele...

– Przyznam, że trzeba było trochę inaczej podejść do tradycyjnych, ale też mniej tradycyjnych tematów. Jak na razie nam się to udaje. Więcej czasu poświęcamy na rozmowy z ciekawymi ludźmi, chociażby z ludźmi, którzy mają hobby warte wypromowania na szerszą skalę, a takich pozytywnie zakręconych osób nie brakuje. Wprawdzie klasyczne życie kulturalne i społeczne w naszym regionie zamarło, ale lockdown nie pogrzebał wszystkiego. Wciąż można znaleźć atrakcyjne tematy do audycji, dla chcącego nie trudnego.

Rozumiem, że dziennikarzowi radiowemu nie wystarczy kontakt głosowy w słuchawce telefonu. Nagranie na żywo, na dobry sprzęt, kontakt wzrokowy, to wszystko sprawy, które teraz niezwykle trudno ogarnąć. Zdradzisz swoją dziennikarską receptę, jak pracować i nie zwariować w pandemii?

– Największe trudności miałam na początku pandemii, kiedy trzeba było się przyzwyczaić do tego, że mój rozmówca stoi przede mną w maseczce, a ja muszę się skupić nie na jego ustach, jego bezpośrednich reakcjach mimicznych, ale na oczach. Po roku treningu jest coraz lepiej. Co do recepty, jak nie zwariować w obecnych czasach, myślę, że pomaga właśnie praca, którą kocham. Potrafię się tak mocno skupić na temacie, na przygotowaniach do audycji czy do wywiadu radiowego, że zapominam o otaczającym mnie nerwowym świecie. I to jest chyba moja recepta, jak wytrzymać w tych trudnych dla nas wszystkich czasach.

Której tradycyjnej imprezy zaolziańskiej brakuje ci najbardziej?

– To bardzo trudne pytanie, bo każda impreza ma w sobie coś specyficznego. Na przykład jabłonkowskiemu Gorolskimu Świętu dominuje piękny folklor, z kolei Dolański Gróm w Karwinie przyciąga fanów dobrej muzyki rockowej, ale jeśli miałabym wydziobać coś, czego brakuje mi na chwilę obecną najbardziej, to są to wszystkie te zwykłe-niezwykłe małe imprezy organizowane przez poszczególne nasze koła Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego. Chociażby tradycyjne świnobicia, festyny, mniejsze dożynki, imprezy, gdzie można spotkać znajomych, pogadać swobodnie na najróżniejsze tematy, a przy okazji dobrze się bawić i smacznie zjeść. Przytaczam teraz te przykłady jako zwykły uczestnik, a nie dziennikarz. Niemniej również w trakcie służby reporterskiej zawsze udawało mi się połączyć na naszych imprezach przyjemne z pożytecznym. Dla mnie te małe weekendowe wydarzenia kulturalne są takimi fajnymi przerywnikami w całym zagalopowanym tygodniu.

Zmorą dziennikarza gazetowego jest awaria sprzętu komputerowego, na którym właśnie kończy swój najważniejszy w życiu artykuł. Przypuszczam, że radiowiec najbardziej obawia się utraty głosu po nieprzespanej nocy? Albo są jeszcze gorsze strachy?

Utrata głosu to jedna z najgorszych chimer. Wystarczy nawet zwykły katar, przeziębienie, alergia i od razu człowiek inaczej brzmi. Dużym koszmarem dla radiowca jest też jednak strata albo awaria sprzętu, co już mi się zresztą zdarzyło. Ostatnio właśnie wysiadł mi magnetofon podłączony do mikrofonu podczas nagrywania rozmowy i musiałam szybko kombinować, jak wyjść z tej opresji.

Pracujesz w Ostrawie, ale dla ciebie to tylko miasto-odskocznia do poszczególnych zakątków Zaolzia. Gdybyś miała zaproponować obcemu turyście tylko jedno miejsce na naszym pięknym Śląsku Cieszyńskim, które by to było?

– Mogę wybrnąć z tej trudnej dla mnie odpowiedzi w ten sposób, że wybiorę nie jedno, ale kilka miejsc wartych odwiedzenia? Jeśli tak, to proszę bardzo, od razu sytuacja robi się mniej stresująca. W moim przypadku, w roli dziennikarki, zwiedziłam w zasadzie wszystkie zakątki Śląska Cieszyńskiego, ale zacznę od mojego miasta rodzinnego, czyli Karwiny. Polecam na pewno piękny Park Boženy Němcowej, ale też inne klimatyczne miejsca. Odnowiony Dom Polski, który jest siedzibą Miejscowego Koła PZKO w Karwinie-Frysztacie, gmach polskiej podstawówki, do której uczęszczałam, zamek frysztacki i wiele innych miejsc. Drugim magicznym dla mnie miejscem na mapie Zaolzia jest Czeski Cieszyn, miasto tętniące naszą historią, miasto na wyciągnięcie ręki do Polski, z rzeką Olzą i fajnym dla mnie klimatem. Komuś, kto pierwszy raz zawita w nasze strony, na pewno poleciłabym też wypad w Beskidy, w szczególności w okolice Jabłonkowa i Mostów koło Jabłonkowa. Sama często przebywam w tych okolicach, lubię bowiem wycieczki w góry, relaks w przyrodzie. Przy okazji zawsze spotkam tam znajomą twarz, porozmawiamy po naszymu. Jest swojsko i miło.

Również w waszych audycjach jednym z głównych tematów na najbliższe dni jest zapewne spis ludności. Zresztą, kampania ruszyła już znacznie wcześniej, a hasztag „jeżechpolok” podzielił Zaolzie na dwie grupy. Dla jednych to świetny pomysł, jak przekonać nieprzekonanych, dla drugich pomysł zupełnie nietrafiony. Jak ty, reprezentująca młodą generację, odbierasz te dyskusje?

– Rozumiem obie strony. Rozumiem osoby, które nie zgadzają się z tym hasztagiem, które chciałyby trochę innego podejścia do całej kampanii, ale zarazem potrafię się wczuć w moją generację, w ludzi młodych, którzy poprzez ten hasztag wyrażają swoje zdanie. Organizatorom z Centrum Polskiego przy Kongresie Polaków właśnie o to chodziło, żeby trafić też w tych młodych, którzy w określeniu „Polok” nie widzą negatywnych konotacji, bo są po prostu Polakami „tu stela”. Nawet nie chodzi o to, żeby przekonać nieprzekonanych, bo wiem z własnego doświadczenia, że wielu młodych utożsamiających się z określeniem „Polok” jest autentycznymi Polakami angażującymi się aktywnie w życie społeczne i kulturalne w różnych naszych organizacjach.

Rozmawiał: Janusz Bittmar

 

 

 

 

 

 

 


 



Może Cię zainteresować.