Na
studiach w Krakowie miałam koleżankę ze Starachowic. Nasze rozmowy o zwykłym
codziennym życiu raz po raz utwierdzały mnie w przekonaniu o drobnych różnicach
obyczajowo-kulturowych, jakie nas dzieliły. Niby to byłyśmy ulepione z tej
samej gliny – ona Polka i ja Polka – a jednak w naszych domach żyło się
inaczej. Pamiętam np., w jakie zaskoczenie wprawiło ją moje stwierdzenie, że
sąsiadka wpada do nas raz na dwa tygodnie, a może nawet raz na miesiąc, a kiedy przychodzi, najpierw dzwoni do drzwi. W domu Gośki – bo tak ma na imię moja
koleżanka – sąsiadka bywała codziennie, na zasadzie domownika.
Czytaj więcej »»