piątek, 25 kwietnia 2025
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Cieszyniok i warszawiak o Śląsku Cieszyńskim | 01.04.2019

Listy o Śląsku Cieszyńskim to nowa książka napisana przez dwóch związanych z Cieszynem dziennikarzy i publicystów. Przedstawiamy jej fragmenty. W publikacji znaleźć można sporo rozmów o historii, o tożsamości, ale też o dzisiejszej sytuacji miasta nad Olzą i całego regionu Śląska Cieszyńskiego. 

Ten tekst przeczytasz za 8 min.
Fot. ARC


Właśnie ukazała się nakładem wędryńskiego wydawnictwa „Beskidy” książka Andrzeja Drobika i Jarosława jot-Drużyckiego pt. „Jak stelak z werbusem. Listy o Śląsku Cieszyńskim”. To listowna dyskusja pochodzącego z Cieszyna Andrzeja Drobika i Jarosława jot-Drużyckiego,„werbusa” – jak pogardliwie po polskiej stronie naszego regionu określa się przybyłych z zewnątrz – zafascynowanego Śląskiem Cieszyńskim i dobrze znanego Czytelnikom „Głosu”. Prezentujemy fragmenty książki, w których autorzy wspominają o Zaolziu.

 

Drobik: Wzajemna obojętność jest nad Olzą

Trudno zacząć temat Zaolzia, a potrzeba jest przecież ogromna. Bo dla mnie to temat trochę bolesny, którym podzieliłem się już kiedyś z czytelnikami tamtejszego „Głosu Ludu” w felietonie „Mój dom murem podzielony”. Od jakiegoś czasu, kiedy słucham „Arahji” Kultu, jest mi smutno. Nie dlatego że dom został podzielony, bo tak przecież potoczyła się historia i nic jej już nie cofnie. Wiem przecież, nie jestem głupi, że nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem, na nic nam dzisiaj zgrzytanie zębami przy rozmowach o tych mitycznych już ambasadorach, którzy wytyczyli linię i dom podzielili. Nic nie dadzą rozmowy o ’38, na nic biedzić się nad sporem z ’45 roku. Smutno mi, bo sam ulegam tej linii, w tym przypadku Olzie. Bo wiesz, długo myślałem, że jestem ignorantem, bo o Zaolziu wiem tak niewiele. Tylko później pomyślałem sobie, że może po prostu jestem normalny, a życie tak układa ścieżki, że nie patrzymy na siłę tam, gdzie nie widzimy potrzeby egzystencji, nawet tych tożsamościowych, a nawet – gdzie nas zwyczajnie nie potrzebują. Stąd też mój chwilowy, mam nadzieję, dystans do Zaolzia, stąd też przekonanie, że dzieli nas na pewno zbyt dużo. Ja widzę to tak, że – niestety – dwie części Śląska Cieszyńskiego nie potrzebują siebie dzisiaj nawzajem, przynajmniej ludzie tych potrzeb nie widzą, oczywiście oprócz garstki, do której zalicza się kilku historyków, działaczy, muzealników, może dziennikarzy, no i ty. Pomyślałem sobie o tym, kiedy po drugiej stronie Olzy toczyła się kampania wyborcza. Kiedy dostałem od Ciebie sms-a o tym, że Zaolziak Jerzy Cieńciała został czeskim senatorem (sprawa musi być wielkiej wagi, bo twój sms był bardzo entuzjastyczny), akurat siedziałem w kawiarni z przyjaciółmi. 15 kilometrów od granicy. Przekazałem im tę wiadomość, również starałem się być entuzjastyczny. I wiesz co? I nic.

Wzajemna obojętność unosi się nad Olzą, nieprawdaż?
 

 
Drużycki: Czy Polska zapomniała o Zaolziu? 

Właściwie to powinienem Ci przytaknąć, Andrzeju. Skreślić te dwa słowa – „masz rację” i zaproponować wspólne zamartwianie się nad wzajemną obojętnością Przed- i Za-Olzia z flaszką w garści na którymś z granicznych mostów. Skoro jest Most Przyjaźni i Most Wolności, to niech się ten kolejowy nazywa Mostem Obojętności, a wygięta niczym wstęga Möbiusa kładka, mknąca z szybkością rolkarza z Parku Sikory pod Wałkę, niech przyjmie ten romantyczny tytuł Kładki Zapomnienia. Bo kto z prawego brzegu wie, kim był Adam Sikora, a kto z lewego, co zdarzyło się pod Wałką? Kiedy się pojawiłem pierwszy raz na Zaolziu, no może nie tyle pierwszy, co po prostu zacząłem się powoli wdzierać w ten obszar klinem, to z wielu ust słyszałem:
– Pan z Polski? pan z Warszawy?! jak daleko! Dobrze, że pan przyjechał, bo Polska o nas zapomniała, Polska, proszę pana, o nas kompletnie zapomniała…
I płakaliśmy razem sącząc z kufli piwo, a łzy ściekały nam do wypróżnionych kieliszków po rumie. Przygodny kompan śpiewał mi „Ojcowski dom”, pieśń, której nigdy wcześniej nie znałem. I tak się wzruszyłem, i tak mi było szkoda, i tak mi było żal, że się z rozpaczy tej upiłem. A działo się to bodaj w Piosku „U Łabaja”. 
A potem wiele, wiele razy dochodziła mych uszu mantra: „Polska o nas zapomniała, Polska o nas nie pamięta”. I już byłbym w to uwierzył, gdybym nie wgryzał się głębiej w ten zaolziański organizm, nie drążył weń jak robal w jabłku, co przy którejś tam z kolei okazji znalazło ujście w retorycznym dość pytaniu: a czy Zaolzie aby nie zapomniało o Polsce?


Drobik: Jedność Cieszyna jest na huśtawce 

Co do zapomnienia, to wiesz dobrze – jest to miecz obosieczny, który pamięć amputuje po równo. Garstka po polskiej stronie stara się pamiętać, ale dla wielu Zaolzie to pewna, wybacz stwierdzenie, egzotyka. Fajnie napisać czasem w gazecie artykuł o tym, że gdzieś tam – za granicą – mieszkają Polacy, że mają się dobrze, bo są aktywni, albo mają się źle, bo tablice są zamalowywane. I tyle w sumie, nic więcej. Z drugiej strony Olzy sprawa wygląda w gruncie rzeczy tak samo: czasem powstanie jakiś artykuł, czasem ktoś skomentuje wydarzenia w Polsce. Sam wielokrotnie przekonywałeś mnie do tego, że poziom niewiedzy o Macierzy na Zaolziu jest zastraszający.

Nie wielkich idei łączenia mostami, które, jak widać, niekoniecznie łączą, dzisiaj brakuje. Nie ma w tym wszystkim podstawowego kleju – wspólnego życia. Zakupy w czeskich sklepach i okolicznościowe piwo u Partyki nie wystarczają. Mądry człowiek powiedział mi, że prawdziwa różnorodność Cieszyna, wielokulturowość, można by górnolotnie powiedzieć, widoczna jest tylko na placach zabaw. Tam, gdzieś w Parku Sikory, wspólnie bawią się dzieci polskie, czeskie, wietnamskie, a i słowackie i węgierskie się znajdą. One tych granic nie widzą, być może to jest właśnie szansa na zakopanie murów, na zburzenie Mostu Obojętności i Kładki Zapomnienia?


 
 
Drużycki: Jak napisać małe „ł”?

Bawiące się na placach zabaw dzieci nie dostrzegają granic, zgoda. Bawią się między sobą, może nawet mają frajdę, że nowy kolega, koleżanka mówi w obcym języku, albo i w tym samym, ale tak trochę inaczej, tak śmiesznie. Dzieci się dogadają. A czy te mamy na ławeczkach też wchodzą ze sobą w interakcję, tak jak to zwykle bywa na placach zabaw? Ale wróćmy do dzieci. Któregoś dnia przyjdzie dzień, że przestaną się bawić w piaskownicy czy na huśtawkach i pochłonie ich rzeczywistość nakreślona w ramach obowiązku szkolnego.
Te, które pójdą do polskiej szkoły na Zaolziu, będą się uczyły pisać polskie litery podług czeskiej kaligrafii. Nie byłem w stanie odczytać, co napisał jakiś baaardzo młody człowiek, dopóki się nie zorientowałem, że to nie „te”, tylko „eł” – bo oni pisane „eł” kreślą w poprzek jak drukowane. A jak napisałem na tablicy prawidłowe „eł”, z ową kładeczką na górze, to dzieci były w szoku. Pani nauczycielka również.
 

Andrzej Drobik, Jarosław jot-Drużyci, „Jak stelak z werbusem. Listy o Śląsku Cieszyńskim”, wstęp i posłowie Irena French; wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2019.

 

Promocja książki odbędzie się  w piątek 5 kwietnia o godz. 17:00 w Cafe Muzeum w Cieszynie. Poza prezentacją „Listów” i odczytaniem ich fragmentów będzie można podyskutować z autorami, poprzeć bądź zakwestionować ich spojrzenie na cieszyńskie sprawy, a także zakupić książkę po promocyjnej cenie. Spotkanie poprowadzi Irena French, która jest równocześnie autorką wstępu i posłowia wspomnianej publikacji.

 



Może Cię zainteresować.