piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

„Prowincjonalny” recital przy opłatku | 02.12.2019

W bystrzyckim Domu PZKO można się było poczuć w sobotni wieczór jak w jakiejś krakowskiej czy wrocławskiej kawiarni artystycznej. A wszystko za sprawą aktorki Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego Małgorzaty Pikus, która na tradycyjnym „Wieczorze opłatkowym”, organizowanym corocznie w adwencie przez miejscowe koło, wystąpiła z recitalem „Aktorka na prowincji”.

Ten tekst przeczytasz za 2 min. 15 s
Fot. jot
 
Już na początku artystka „wytłumaczyła się” z tytułu programu. Prowincja dla niej jest bowiem czymś niejednoznacznym.
– Prowincja ma zalety. Żyje się tu powoli, bez pośpiechu, bez ciśnienia, ale prowincja ma też swoje wady – podkreśliła Pikus, która od 1996 r. związana jest z cieszyńskim przybytkiem Melpomeny. – Bywa zawistna, bywa mało wyrozumiała. Na prowincji hołubi się swoich a z nieufnością odnosi się do przyjezdnych.
 
I na samym początku zabrzmiała legendarna piosenka Ewy Demarczyk do słów Juliana Tuwima „Tomaszów”, której tłem jest miasto, będące owej prowincji kwintesencją. Ale zaraz były następne, choćby z repertuaru Edith Piaf, tak więc starczyło zamknąć oczy i poczuć się gdzie indziej, nie na prowincji właśnie, ale w jakiejś metropolitalnej kawiarni, gdzie schodzi się bohema i mieszczanie, żądni rozrywki na wysokim poziomie artystycznym, aby wsłuchać się w cierpkie momentami słowa szansonistki.
 
– Widziałam Małgorzatę Pikus wiele lat temu w spektaklu „Edith i Marlene” i od tego czasu bardzo ją polubiłam. A ten recital po raz pierwszy słyszałam kiedyś na „Tacy jesteśmy” i bardzo chciałam, by u nas wystąpiła – powiedziała po imprezie Lucyna Škňouřil, prezes bystrzyckiego koła, która stara się by „Wieczory opłatkowe” były na wysokim poziomie artystycznym. W zeszłym roku śpiewał Nonet, a podczas pierwszej edycji Przemek Orszulik.
 
Można odnieść wrażenie, że Škňouřil, wraz ze swoimi współpracownikami z zarządu chce pokazać, że istnieje inny rodzaj muzyki, inny rodzaj kultury, że polskie imprezy w ramach PZKO nie muszą się ograniczać do swojszczyzny, by nie powiedzieć prowincjonalizmu.

– Cieszy mnie to, że chodzą do nas nie tylko bystrzyczanie. Bo ja nie chcę abyśmy się zamykali we własnym światku, bo… nie chcemy być takim hospicjum – półżartem stwierdziła w rozmowie z „Głosem” Škňouřil. – Więc żeby trochę ożywić hospicjum to trzeba się otworzyć.
 
Więcej do poczytania we wtorkowym wydaniu "Głosu".



Może Cię zainteresować.