sobota, 27 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Sergiusza, Teofila, Zyty| CZ: Jaroslav
Glos Live
/
Nahoru

Zdaniem Beaty Schönwald: Kto rano wstaje? | 30.07.2022

Gdybym była dzieckiem, ten pomysł na pewno by mi się spodobał, by chodzić do szkoły na godz. 9.00 zamiast na ósmą. Na półmetku wakacji, kiedy wizja początku roku szkolnego przestaje być tak bardzo odległa, myślę, że propozycję ministra szkolnictwa Vladimíra Balaša potraktowałabym jako w sam raz dla pokrzepienia uczniowskich serc. 

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 15 s
Fot. Norbert Dąbkowski/canva.com/szb


Kiedy w artykule w portalu „Novinky” czytałam argumenty polityków, którzy w tej sprawie będą mieli ostatecznie coś do powiedzenia, z większością z nich musiałam się zgodzić. Mowa była zarówno o biorytmie nastolatków, któremu, wg dostępnych badań, nie służy wczesne wstawanie, ale także o sytuacji rodziców, którzy, aby zdążyć do pracy, nie będą w stanie odprowadzać dziecka do szkoły na godz. 9.00 i będzie ono lądowało w świetlicy.
 
Wspominano też o dojeżdżającej do szkół średnich młodzieży, która przez większość roku szkolnego wstaje przed wschodem słońca, oraz o pozostawieniu ostatecznej decyzji dyrektorom poszczególnych placówek. Przede wszystkim próbowałam jednak sobie wyobrazić, jak by późniejszy start zajęć funkcjonował u nas na Zaolziu.
 
Myślę, że zwłaszcza w mniejszych szkołach pierwsza lekcja rozpoczynająca się o godz. 9.00 skomplikowałaby życie wielu ludziom. Rodzicom pracującym, którzy musieliby szukać kogoś, kto odprowadzi do szkoły malucha, dziadkom na emeryturze, którym nagle przybyłby kolejny stały obowiązek, dyrektorom, którzy musieliby otworzyć świetlicę dla pozostałej garstki dzieciaków i znaleźć pieniądze na opłacenie pracownika.
 
Na późniejszej pierwszej lekcji skorzystałyby natomiast nastolatki, które szkołę mają niedaleko i potrafią przyjść do niej pieszo lub przyjechać na desce, rolkach, hulajnodze czy rowerze. Specjalnie wymieniłam te środki lokomocji, bo nie jestem pewna, jaką korzyść miałaby ta młodzież, która dojeżdża do szkoły autobusem, pociągiem lub kombinacją obu z nich. Jeśli godz. 9.00, jako początek zajęć szkolnych, obowiązywałaby na terenie całego kraju albo przynajmniej województwa, być może przewoźnicy dostosowaliby do tego również rozkłady jazdy. Inna sprawa, czy by im się to w ogóle opłacało. Pasażerowie dojeżdżających do pracy na godz. 8.00 nadal chcieliby bowiem korzystać z dotychczasowych połączeń. Czy w tej sytuacji warto byłoby wprowadzać kolejne, specjalnie dla młodzieży, która tak naprawdę „ma tyle do roboty, żeby poczekać w szkole, aż lekcja się rozpocznie”? Dojeżdżająca do „gimpla” Ania z Łomnej, która do tej pory nastawiała budzik na godz. 5.00, nadal wstawałaby więc o piątej.

Gdybym była „zazdrosnym staruchem”, ten pomysł na pewno by mi się nie spodobał, by chodzić do szkoły na godz. 9.00. Obstawałabym przy tym, że skoro ja, mój tato, dziadek i pradziadek rozpoczynali lekcje o godz. 8.00 i wyszliśmy na ludzi, to powinno tak pozostać do skończenia świata. A do tego dorzuciłabym jeszcze, że w ten sposób społeczeństwo wychowa śpiochy i leniuchy. Nie podzielam tego zdania. Sama doskonale bowiem pamiętam, jak w klasie ósmej szkoły podstawowej dosypiałam do ostatniej chwili, by potem wbiec na lekcję przed drugim dzwonkiem, jak w szkole średniej z trudem łapałam pociąg do Czeskiego Cieszyna, a na studiach tak układałam sobie grafik, żeby nie rozpoczynać wykładów wcześniej niż o godz. 11.00 (!).
 
Myślę, że mimo wszystko wyszłam na ludzi.   




Może Cię zainteresować.