Tak rodziła się wolność | 15.11.2019
W niedzielę minie 30 lat od momentu, kiedy studenci praskich uczelni powiedzieli komunie zdecydowane „nie”. Wśród tych, którzy w Alei Narodowej (Národní třída) stanęli twarzą w twarz brutalnemu atakowi czechosłowackich milicjantów, była również Zaolzianka, Janina Špaňúr. Ten tekst przeczytasz za 3 min.
tym miejscu Alei Narodowej 17 listopada 1989 roku zatrzymano pochód studentów. Nagle ktoś zaczął dzwonić kluczami. Fot. Beata Schönwald

Umawiamy się „pod koniem”, czyli, mówiąc poprawnie, koło pomnika św. Wacława. Chociaż 17 listopada 1989 roku pochód studentów nie zdołał dotrzeć do tego miejsca, to właśnie na Placu Wacława rozgrywały się zarówno przed tą datą, jak i bezpośrednio po niej największe w historii socjalistycznej Czechosłowacji manifestacje o wolność i demokrację. Tu zresztą po raz pierwszy pochodząca z Trzyńca, a mieszkająca obecnie w Pradze, Janina Špaňúr, przekonała się na własne oczy, jak tzw. władza ludowa potrafi się bezwzględnie rozprawić ze swoim ludem.
– W 1989 roku grałam w teatrze w Ujściu na Łabą. W styczniu razem z moim chłopakiem, też aktorem, pojechaliśmy do Pragi na manifestację upamiętniającą 20-lecie śmierci studenta Jana Palacha. W tym czasie mieliśmy już niejasną świadomość, że coś zaczyna się dziać, że to, co jeszcze niedawno wydawało się być trwałe, powoli zaczyna pękać – wspomina aktorka. O manifestacji dowiedzieli się w teatrze. Jednak to, czego byli świadkami w stolicy, było dla nich olbrzymim zaskoczeniem. – Byliśmy po południu na Placu Wacława, żeby oddać hołd Palachowi. Pamiętam, jak przyjechały armaty wodne oraz milicjanci z psami. Dla mnie to był szok. Pojawili się nagle, w ciągu godziny. Przyjechali z góry, od strony muzeum, i zaczęli na nas napierać. Uciekliśmy do jednej z bocznych ulic, bodajże Opletala. Jedna z armat skręciła jednak za nami. Było nas tam ok. setki. Ja na szczęście nie dostałam prysznicu, ale niewiele brakowało. Potem ukryliśmy się w jakimś pasażu. To było bardzo dziwne uczucie – relacjonuje. Przyznaje, że wtedy po raz pierwszy poczuła złość. – Manifestacje na cześć Palacha trwały praktycznie cały tydzień, ja jednak wróciłam do Ujścia. W tym czasie aresztowano Václava Havla, co jeszcze bardziej spotęgowało napięcie – stwierdza moja rozmówczyni. W ciągu 1989 roku demonstracje powtórzyły się jeszcze kilkakrotnie. Zawsze jednak zostały rozgromione.
Janina Špaňúr przyznaje, że momentem, kiedy uświadomiła sobie, że uczestniczy w przełomowym wydarzeniu, które zapisze się do historii, nie był 17 listopada, ale dopiero dni, które przyszły potem. To, że nastał obrót, uświadomiła sobie, kiedy Radio Wolna Europa poinformowało, że Štěpán rozmawia z Havlem. To był sygnał, że naprawdę coś ruszyło, że sprawy idą w dobrym kierunku.
Czechosłowacja była jednym z ostatnich krajów Europy Środkowo-Wschodniej, który postanowił przeciwstawić się reżimowi. – Chociaż nasza rewolucja nazywana jest aksamitną, nie zgadzam się z poglądem, że została przeprowadzona po tchórzowsku. W tych ludziach była ogromna energia i siła, nie było strachu. Myślę, że Czesi dzięki tej rewolucji poprawili swoją reputację i że mają powód do dumy – ocenia jej bezpośrednia uczestniczka.
Cały tekst do przeczytania w weekendowym wydaniu naszej gazety z 15 listopada 2019.