sobota, 4 maja 2024
Imieniny: PL: Floriana, Michała, Moniki| CZ: Květoslav
Glos Live
/
Nahoru

Karin Lednická: W odpowiedzi na fałszywe oskarżenia…  | 09.04.2022

Aczkolwiek tekst ten jest reakcją na pamflet pani Toboły z ubiegłego tygodnia, zacznę czymś innym. Zdarzeniem, które przed paroma dniami odegrało się w pociągu do Pragi, a którym podzieliła się ze mną, w mediach społecznościowych, szanowana postać czeskiej sceny literackiej, przewodnicząca Stowarzyszenia Tłumaczy Anežka Charvátová. Podczas wizyty w Ostrawie kupiła książkę „Životice: obraz (po)zapomenuté tragedie” planując ją czytać podczas podróży do domu, do Pragi. Współpasażerka zwróciła się do niej z prośbą, że chciałaby książkę przejrzeć. Zwracając książkę powiedziała: „Mieszkam w Cieszynie i według mnie Karin Lednická pisze »Šikmý kostel« ze zbyt polskiej perspektywy”.

Ten tekst przeczytasz za 13 min.
Spotkanie z członkami rodzin ofiar tragedii żywocickiej całkowicie zapełniło salę Domu Robotnika w Olbrachcicach. Zdjęcia: Daniel Cieślar


Na szczęście w finale panie doszły do wniosku, że tak nie jest, że we wszystkich swoich książkach staram się o jak największą równowagę. Sytuacja ta potwierdziła to, co podkreślam od lat: jak istotna jest wspólna rozmowa i słuchanie siebie nawzajem. Bez takiej konstruktywnej dyskusji niczego nie osiągniemy.

Jako kontrapunkt tej sytuacji przytoczę inny incydent. Niedawno w moim messengeru wylądowała wiadomość z anonimowego profilu. Była bardzo wulgarna, dlatego nie będę jej tutaj dosłownie cytować. Znajdowało się w niej z grubsza to: „Ty …, kiedy wreszcie przestaniesz wspierać tych … polskich faszystów?”. Zamiast kropek proszę sobie wstawić wyzwiska najgorszego sortu. Nie była to pierwsza wiadomość tego charakteru; kilkukrotnie byłam już radykalnie oskarżana, że „zdradzam naród czeski i zaprzedaję swoją ojczyznę”.

Krótko powiedziawszy jestem pod ostrzałem grup o ekstremalnych poglądach z obu stron. Proszę wierzyć, że niekiedy jest to bardzo nieprzyjemne.

Czemu zaczynam właśnie tak?

Żeby pokazać, jak na Zaolziu wciąż brakuje konstruktywnej dyskusji. Za to w nadmiarze niestety mamy demagogii opartej na emocjach, zabetonowanych poglądach, których niektórzy nie chcą nawet odrobinę zmienić. Kiedy się do tego doda zwykłą ludzką awersję, powstanie z tego demagogiczny „wytwór”, jaki zrodził się z klawiatury pani Toboły.

Nie znam tej damy. O jej istnieniu dowiedziałam się przypadkowo z tekstów, w których deprecjonuje moją pracę. Osobiście spotkałam się z nią tylko przez kilka minut – krzyczała na mnie przed krzywym kościołem, kiedy akurat obsługiwałam w info-kiosku. Była to bardzo żenująca sytuacja – goście starej Karwiny, którzy stali się mimowolnymi świadkami tej sceny, nad zachowaniem pani Toboły tylko kręcili głowami a ja, ze wstydu za nią, chciałam się zapaść pod ziemię. Ufam, że tym ludziom nie zepsuło to przeżyć związanych z odwiedzinami zanikłego miasta. Trzeba oddać pani Tobole, że później pisemnie przeprosiła mnie za tę scenę.

Tym jednak spis dobrych rzeczy się kończy. Pojawiły się natomiast kolejne pamflety, które pomijałam milczeniem, ponieważ w pełni absorbowała mnie praca nad książką o Żywocicach. Spotykałam się ze świadkami, spędzałam kolejne dni w archiwach.

Przed dwoma tygodniami książka wyszła i natychmiast stała się najlepiej sprzedającą się książką w Republice Czeskiej. Dziesiątki tysięcy ludzi dowiedziały się o wydarzeniach, o których nigdy nie słyszeli. Moja skrzynka mailowa pełna jest wiadomości, w których nieustannie brzmi jedno pytanie: Jak to możliwe, że takie wydarzenie, przez cały ten czas było przed nami zatajone?

Z pewnością ciekawa by była debata, czemu żywocicka tragedia jest tak (prawie) zapomniana, jak to mówi tytuł książki. Ten nawias wskazuje dwojakość sytuacji: w naszym regionie oczywiście się o Żywocicach wie. Ale już kawałek stąd jest to historia zupełnie nieznana. To staram się naprawić, ponieważ nieznajomość tę postrzegam jako wielką hańbę, niesprawiedliwość, krzywdę. Zresztą sam pomysł napisania oddzielnej książki poświęconej tragedii żywocickiej zrodził się ze słów córki jednego z zamordowanych mężczyzn: „Wszyscy o nas zapomnieli”.

Pani Toboła wskazuje, że przecież rokrocznie odbywa się memoriał z udziałem oficjalnych mówców. To prawda. Ale prawdą jest i to, że podczas tego zgromadzenia większość rodzin zabitych siedzi na skraju drogi, a żaden z mówców się do nich nie zwraca (przynajmniej w ostatnich latach tak było, śledzę to szczególnie uważnie). W zeszłym roku zaprotestował przeciwko temu jeden ze świadków tragedii. Podczas obchodów są oficjalne przemówienia, wieńce… i to wszystko.

Tak, organizowana jest cyklo-wędrówka do miejsc żywocickiej tragedii – bardzo chwalebna inicjatywa! Tak, Stowarzyszenie Životice sobě bardzo się stara o godne upamiętnianie historii i walczy o zachowanie pomniczków, chwała im! I oczywiście w zeszłym roku, jesienią wyszedł czeski przekład książki Danuty Chlup pod tytułem „Jizva”. Kiedy czeski wydawca poprosił mnie, abym tę powieść rozpropagowała w Republice Czeskiej, nie wahałam się ani chwilę. Zrobiłam „Jizvě” reklamę i udzieliłam patronatu swoim imieniem, ponieważ szczerze wspieram każdą aktywność umożliwiającą wejście tematu tragedii żywocickiej w przestrzeń publiczną. Jestem pewna, że teraz, po wydaniu mojej książki, wzrośnie zainteresowanie także powieścią Danuty Chlup. Szczerze się z tego cieszę, o to właśnie chodzi przede wszystkim – aby jak najwięcej ludzi dowiedziało się o Żywocicach! Dlatego i ja poświęciłam tragedii żywocickiej książkę i cieszę się z jej gorącego przyjęcia przez czytelników.

Wszystko to jest bardzo pozytywne. Tyle ludzi się stara… i ja się staram – a później przyjdzie pani Toboła, która na moją pracę wyleje wiadro pomyj.

Spójrzmy teraz na niektóre twierdzenia z jej artykułu, który rozpoczynał bulwaryzujący i clickbajtowy tytuł „Zaczęło się przepisywanie historii?”.

Mogłabym polemizować, a nawet zaprzeczyć prawie każdemu zdaniu, ponieważ ten tekst bardziej przypomina kłamliwą propagandę niż rzeczywistą publicystykę. Wspomnę jednak tylko kilka twierdzeń autorki, które uważam za kłamstwa wręcz skandaliczne – a przede wszystkim za podły wyraz pogardy dla rodzin ofiar tragedii żywocickiej, biorących udział w powstawaniu mej książki.

Jak „czerwona nić” przez cały tekst przeplata się celowe krętactwo i demagogia mające na celu skrzywdzenie i oczernienie. Pani Toboła cytuje na przykład moje słowa dotyczące drugiej części „Šikmého kostela”, która odgrywa się w latach 1921-1945. Podczas wywiadu powiedziałam wtedy, że „od października 1938 właściwie piszę polską historię”. Miałam na myśli fakt, że całe Zaolzie było po Monachium przyłączone do Polski i musiało stąd odejść (w większości pod przymusem) ponad 30 000 Czechów. Jednak pani Toboła pomijając osadzenie w czasie, wyrwała twierdzenie z kontekstu i wybierała sobie z niego to, co pasowało jej do uwierzytelnienia jej kłamstw. I w tym duchu jest cały następujący później tekst.

Moja książka „Životice: obraz (po)zapomenuté tragedie” dedykowana jest Mečislavowi Borákowi jako wyraz głębokiego szacunku, który mam w sobie dla niego i jego pracy. W całej mojej książce jego dzieło jest wielokrotnie wspomniane i cytowane. Tak, uważam za wielką szkodę, że jego prace nie przeniknęły do szerszej świadomości, że nie są powszechnie znane. Dla przypomnienia – ostanie wydanie jego pracy o Żywocicach miało miejsce w roku 1999 i nie było dystrybuowane do standardowej sieci księgarń. Dzisiaj z trudem można je odnaleźć w antykwariatach. Stan bardzo niezadowalający, mając na uwadze znaczenie wszystkich jego publikacji, prawda? Może teraz i to się zmieni, a dzieło pana profesora znajdzie godnego wydawcę, który jego książki (przynajmniej niektóre) udostępni szerokiemu gronu czytelników. Z największą radością wszystkie reedycje będę propagowała, tak jak propagowałam „Jizvę” Danuty Chlup, aby dotarły do jak najszerszych kręgów odbiorców.

Niezmiernie cenię sobie wsparcie, jakie moja praca dostała od synów profesora Boráka. Umożliwiono mi nieograniczony dostęp do jego archiwum, które zgromadzone jest na Uniwersytecie Śląskim w Opawie. Z fascynacją przeglądałam każdą fiszkę i fotografię, które pan profesor zgromadził. Zbiór godny podziwu, z którego widoczna jest jego pasja jak również ogromne zaufanie ludzi, którym się cieszył. Znalazłam ogrom cennych dokumentów i zdjęć, które mu ludzie posyłali. Przeglądałam jego notatki i korespondencję i musiałam się pokłonić przed jego niezłomnością i uporem w odnalezieniu i zapisaniu prawdy. Ogromnym wyróżnieniem dla mnie jest umożliwienie mi przez braci Boráków kontynuacji dzieła pana profesora Boráka.

Żałuje jednego: że się z panem profesorem nie zdążyliśmy spotkać. W tych okolicznościach, ważne dla mnie były słowa jego syna Metoděja, które wypowiedział podczas spotkania świadków z okazji wydania książki: „W imieniu mojego ojca chciałbym podziękować Karin Lednickiej za poruszenie tego tematu, nad którym mój ojciec pracował od dawna. Wielka szkoda, że nie mógł współpracować na powstawaniu tej książki, bo wierzę, że byłby z niej bardzo zadowolony”

Tyle odnośnie do twierdzeń pani Toboły, że nadużywam imienia profesora Mečislava Boráka.

Dla pełni obrazu sytuacji, trzeba dodać jeszcze jedno: pani Toboła wykazała się wielkim wysiłkiem, aby uniemożliwić mi pozyskanie zgody na pracę ze spuścizną profesora Boráka. Starała się przekonać właścicieli praw autorskich, abym jej nie dostała – ostatecznie sama się do tego, w swoim tekście, pośrednio przyznaje. To się jej nie udało. Oczywiście mam pisemną zgodę jak braci Boráków, tak również Uniwersytetu Śląskiego w Opawie, którym jeszcze raz dziękuję za wsparcie mojej pracy.

Na pytanie, dlaczego pani Toboła zniża się do czegoś tak żenującego, odpowiedzi wciąż bezskutecznie poszukuję. Tak samo nie wiem w ogóle o kim myśli wspominając owego zagadkowego, nienazwanego duchownego i akademika Uniwersytetu Ostrawskiego, który mnie, według jej słów, odwodził od zamiaru napisania książki o Żywocicach. Nikt taki mnie nie odwodził od pisania.

A jeśli już mówimy o wsparciu – książkę ochrzciła konsul generalna Izabella Wołłejko- Chwastowicz, a jej przemowa była jedną z najbardziej emocjonalnych części uroczystego przedstawienia książki, w którym wzięło udział ponad sto osób związanych z ofiarami tragedii żywocickiej i ich rodzin. Ojcem chrzestnym był dyrektor ostrawskiego studia Telewizji Czeskiej – Miroslav Karas, długoletni korespondent zagraniczny i osobisty przyjaciel Mečislava Boráka.

Najbardziej poruszające były dla mnie jednak słowa świadków, w których dziękowali za moją pracę. Wykorzystam okazję, abym znowu podziękowała wszystkim świadkom, którzy współpracowali ze mną tworząc tę książkę i zdecydowali się otworzyć niezmiernie bolesne wspomnienia. Ich godna podziwu odwaga jest fundamentem całej mojej książki.

Jaka była ich motywacja do współpracy ze mną? To, że tak samo jak ja chcieli, aby tragiczne losy ich rodzin były godnie upamiętnione. Aby były wyjaśnione białe plamy. Wszyscy tekst książki dostali do autoryzacji i wszyscy wyrazili na niego zgodę.

W tym świetle wyrok pani Toboły, że przekraczam granice etyki, jawi się jako najwyższej miary absurd.

Kiedy osoby faktycznie zainteresowane historią tragedii żywocickiej doceniają nowe odkrycia, do których udało mi się dotrzeć dzięki relacjom naocznych świadków i zasobom zagranicznych archiwów, pani Toboła z nieznanych powodów mówi o „bulwaryzacji” tematu.

Zbytecznym by było dalsze zajmowanie się kłamstwami pani Toboły, których celem nie jest nic innego, jak tylko deprecjonowanie mojej pracy. Robi to już od dłuższego czasu, a ja przez cały ten okres pomijałam to milczeniem, ponieważ nie mam czasu i ochoty na prowadzenie polemik na tak niskim poziomie. Tym razem jednak zareagować już musiałam, ponieważ plugawieniem książki o Żywocicach Otylia Toboła plugawi również wspomnienia tych, których tragedia dotknęła osobiście, a dla których stała się traumą na całe ich życie.

Wstyd mi za nią, kiedy czytam, jak lekceważąco wyraża się o słowach najbliższego członka rodziny prof. Boráka i jego przyjaciela. „I nie jest ważne, co kto powiedział na jego temat na uroczystości chrztu (…)” pisze pani Toboła. Tym aroganckim stwierdzeniem obraża Metoděja Boráka, Miroslava Karasa i tych wszystkich, którzy w tym dniu z najwyższym szacunkiem wspominali prof. Boraka. Wszyscy się mylą, tylko pani Toboła ma rację!

 Abym jednak optymistycznie zakończyła ten komentarz odniosę się jeszcze raz do spotkania ze świadkami. Była to uroczystość pełna ludzkiej wzajemności i wspólnoty i właśnie w tym dostrzegam nadzieje, że większość ludzi nie chce żyć w nienawiści, ale w zgodzie i wzajemnym szacunku.

 Karin Lednická

 


 

Rodzicami chrzestnymi książki byli konsul generalna Rzeczpospolitej Polskiej pani Izabella Wołłejko-Chwastowicz i dyrektor ostrawskiego studia Czeskiej Telewizji pan Miroslav Karas. Przemówienie pani konsul wywołało głośny aplauz obecnych. 


 


 

 


 

 


 

 



 

 

 



Może Cię zainteresować.