piątek, 13 czerwca 2025
Imieniny: PL: Antoniego, Gracji, Lucjana| CZ: Antonín
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teskty i Kon-teksty Łęckiego: Na języku | 12.06.2025

„Herezją jest sądzić, iż nie należy zmieniać win; język się nasyca; po trzecim kieliszku najlepsze wino nie ma smaku” – pisał na początku XIX wieku pewien znawca tematu. Nie jestem smakoszem win, nie mogę więc ani potwierdzić słuszności tej reguły, ani jej zaprzeczyć. Ale język nasyca się przecież nie tylko winem także słowem, w tym – literaturą.

Ten tekst przeczytasz za 7 min.
Książę Saint Simon, autor słynnych „Pamiętników”. Fot. Wikimedia Commons

I
Nie wiem, jak przeliczać literaturę na kieliszki – to wiedzieliby być może Malcolm Lowry czy Wieniczka Jerofiejew – więc łatwo zarzucić mi można brak precyzji. Ale przecież jest coś na rzeczy, również język, a nie tylko ucho, nasyca się literaturą. A kiedy już się nasyci, zaczyna szukać nowych podniet: wrażeń i wyrażeń, słów i układów zdań, fraz i stylów. Wszystko po to, by odkryć nowe sposoby odczuwania świata, a niekiedy – zdarza się to niezwykle rzadko, ale jednak się zdarza – także całe nowe światy. Języki obce odgrywają tu rzecz jasna specjalną rolę. Specjalną, ale nie decydującą. Chodzi wszak o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. No właśnie – pomyśli... Król Michał Korybut Wiśniowiecki, znał wiele języków, ale w żadnym nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Nie idzie wszak o to tylko, by mleć ozorem, powtarzając wyświechtane frazesy.

II
Kiedyś wybitny publicysta polityczny Stanisław Cat Mackiewicz porównał listy, jakie do siebie pisali dwaj politycy: przyszły król Rzeczypospolitej Stanisław August Poniatowski i poseł w Petersburgu Bruhl; ten sam Bruhl, który stał się później tytułowym bohaterem znanej książki Jana Józefa Kraszewskiego. Porównanie wypada zdecydowanie na korzyść Poniatowskiego. Jego listy olśniewają inteligencją, wiedzą z zakresu dyplomacji, historii ekonomii politycznej, rozległością światopoglądu. Listy Bruhla określa Mackiewicz jako groch z kapustą, przebija z nich pono oczywista głupkowatość umysłu posła, pełne są małych podłostek i drobnych intryg. Błyskawice inteligencji u Poniatowskiego, podsumowuje Mackiewicz, kontrastują z zaduchem beczki ze stęchłą kapustą, z którą kojarzyły mu się mętne wynurzenia Bruhla. I co z tego ostatecznie wynika? Kończy Mackiewicz swoje rozważania paradoksalną na pozór hipotezą. Oto gdyby Polską do końca XVIII wieku rządził August III razem z Bruhlem, czyli dureń z tumanem, jak dosadnie określa ich Mackiewicz, to nie doszłoby do rozbiorów Polski. Trzeba było dopiero olśniewającej inteligencji, wiedzy z zakresu dyplomacji, historii ekonomii politycznej, rozległości światopoglądu Króla Stasia, aby Rzeczpospolita znikła z mapy Europy. Hipoteza jak hipoteza, ale przyznać trzeba, że Mackiewcz mylił się raczej rzadko. Czy oznacza to, że wszystkie zalety umysłu i wykształcenia Króla Stasia, które wymienia Mackiewicz były nieistotne, bądź jeśli pójść dalej, szkodliwe? Czy innymi słowy głoszę tu pochwałę głupoty i obskurantyzmu? Ależ nie. Nic podobnego. Idzie mi o pokazanie, że w ocenach działań politycznych nie liczą się punkty za wrażenie artystyczne. Tym właśnie m.in. różni się polityka od łyżwiarstwa figurowego. W polityce olśniewająca inteligencja, wiedza z zakresu dyplomacji, historii, itd. liczy się o tyle, o ile pozwala trafnie oceniać zmieniające się konfiguracje interesów, wybierać rozwiązania, które z perspektywy czasu określić będzie można jako najkorzystniejsze dla zbiorowości, którą polityk reprezentuje. Wszystko inne w polityce jest mirażem, niekiedy efektownym, niekiedy żenującym, ale zawsze tylko mirażem. Bo polityka to w ostateczności tylko rzeczywistość, twarda rzeczywistość i umiejętność skutecznego działania w ramach jakie ona stwarza.

III
Podam przykład – najprostszy. Wiele lat temu uczestniczyłem w zajęciach studium wojskowego, był wówczas na studiach uniwersyteckich taki przedmiot. Dowódcą naszej kompanii został pewien student matematyki. Nie ukrywam, robił na mnie wrażenie prostaka. Co więcej – wrażenie to nie było pozbawione mocnych podstaw. I oto kiedyś chcieliśmy przełożyć kolokwium ze strategii i taktyki wojskowej. Pomysł dobry, ale pojawił się problem: jak przekonać do niego majora, który kolokwium miał przeprowadzić. Różne padały propozycje, że mamy trudną sesję, że materiał był zbyt obszerny i skomplikowany, więc potrzebujemy więcej czasu, żeby się lepiej do sprawdzianu przygotować itd. itp. A nasz dowódca, ów prostacki student matematyki podszedł do majora i powiedział po prostu: „Obywatelu majorze, Jana było”. W pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiałem o co chodzi.

I oto na posłuchaniu u małej księżniczki, Saint Simon w odpowiedzi na swoje ceremonialne frazesy usłyszał tylko – jak sam dosadnie pisze – pierdnięcia. Tak oto księżniczka, dziecko jeszcze, zareagowała na – jeśli oglądać je choćby z niewielkiego dystansu – ocierające się o groteskę zachowanie ambasadora. Przez parę chwil – pisze Jose Cabanis – „przez parę chwil nieco świeżego powietrza przeleciało przez dwór hiszpański”

Dopiero po dłuższej chwili doszło do mnie, że idzie o imieniny, że Jana... Razem z resztą kompanii zamarłem. Nie tak przecież powinien student przekonywać swojego akademickiego nauczyciela, nawet jeśli ten uczy go „wojska”? I co? I oto major uśmiechnął się i zapytał: „I co, popiliście?”. Wszyscy się roześmiali i kolokwium zostało odwołane. Nasz matematyk-dowódca nie był na pewno w swych krótkich negocjacjach efektowny, ale był skuteczny, osiągnął zamierzony cel. Jestem, zwłaszcza teraz, po latach, dziwnie mocno przekonany, że gdybyśmy usiłowali przekonywać majora przy pomocy argumentów bardziej wyrafinowanych, kolokwium nie tylko by się odbyło, ale odbyło by się w raczej nieprzyjemnej atmosferze. Jaki z tego morał? Oceniajcie Państwo polityków po tym, jak dbają o wasze interesy, nie po tym, jakie wrażenie robią. Proste? Ależ tak. Tylko dlaczego takie rzadkie?

IV
Tak, oczywiście dress code, konwenase, rytuały są potrzebne, mają sens. Ale ich absolutyzacja prowadzić może do sytuacji niemal komicznych. Bywały epoki, które umownie określa się Wersalem, a które towarzyskie formy doprowadziły do absurdu. Wtedy naruszenie reguł grzeczności miewało – paradoksalnie – zgoła dobroczynne skutki. Opis takiej właśnie sytuacji daje nam książę Saint Simon, autor słynnych „Pamiętników” (XVII/XVIII w.). Ów Saint Simon, obsesjonat etykiety, został ambasadorem przy dworze hiszpańskim. W konwenansach dwór ten nie ustępował wtenczas francuskiemu, czyli od nudy było aż duszno. I oto na posłuchaniu u małej księżniczki, Saint Simon w odpowiedzi na swoje ceremonialne frazesy usłyszał tylko – jak sam dosadnie pisze – pierdnięcia. Tak oto księżniczka, dziecko jeszcze, zareagowała na – jeśli oglądać je choćby z niewielkiego dystansu – ocierające się o groteskę zachowanie ambasadora. Przez parę chwil – pisze Jose Cabanis – „przez parę chwil nieco świeżego powietrza przeleciało przez dwór hiszpański”.

V
Nie popadajmy jednak w przesadę – w polskiej polityce zdaje się być dzisiaj stanowczo za dużo świeżego powietrza...
Krzysztof Łęcki



Może Cię zainteresować.