Kryzys gospodarczy ma to do siebie, że zwiększa przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi oraz likwiduje klasę średnią. A jeśli nie robi tego sam, to pomagają mu w tym politycy będący u władzy, którzy w kryzysowym czasie starają się jedną dziurę w budżecie łatać inną.
Doskonałym tego przykładem jest najnowszy projekt czeskiego ministra finansów, który „aby pomóc tym najbardziej potrzebującym”, szuka rozwiązań, które w efekcie pociągną na dno również tych, którzy do tej pory radzili sobie sami. Konkretnie mam na myśli pomysł zniesienia lub obniżenia państwowej dopłaty do tzw. oszczędności budowlanych (w czeskim oryginale: stavební spoření). Należą one bowiem do tych produktów na rynku finansowym, które dostępne są dla zwykłych mieszkańców, popularnych zwłaszcza wśród drobnych ciułaczy, ludzi, których nie stać na miesięczne odkładanie wielkich sum i podejmowanie się ryzykownych spekulacji na giełdzie. Świadczy o tym już sama wysokość dopłaty państwowej, o której teraz tak głośno, a która w ciągu roku w przypadku jednej osoby nie może przekroczyć 2 tys. koron. Aby ją uzyskać w pełnym wymiarze, należy w ciągu roku odłożyć na gorsze czasy 20 tys. koron. Wszyscy zgodzimy się chyba co do tego, że to niewiele i żeby zaoszczędzić na samochód, nową kuchnię lub wesele córki trzeba cierpliwości i konsekwencji zarazem. Ludzie niemajętni, za to przezorni i gospodarni, dzięki tym oszczędnościom mają szansę poradzić sobie nawet w kryzysowej sytuacji, cokolwiek byłoby jej przyczyną.
W moim przekonaniu, zniesieniem dopłaty rząd daje zwykłym poczciwym obywatelom jasny sygnał: „Gospodarność nie popłaca. Przestajemy was wspierać, bo przecież jakoś sobie radzicie. To, co wam zabierzemy, damy tym, którzy tego bardziej od was potrzebują”. W tym wszystkim smutne jest jednak to, że w wielu przypadkach chodzi o osoby z podobnym potencjałem i niewiele różniącymi się od siebie dochodami. Różnica polega tylko na tym, że ci, którzy pomimo trudności próbują oszczędzać, są przyzwyczajeni do sytuacji, w której muszą liczyć na siebie. Ci drudzy zaś, „potrzebujący”, są święcie przekonani o tym, że im po prostu się należy i ·kiedy zabraknie im forsy na to i owo, państwo się postara. Niestety, wszystko wskazuje na to, że mają rację. Żal mi tylko, że dzieje się to kosztem Janki, która całe życie pracowała w kuchni szkolnej i Józka, który chociaż nie miał wysokich zarobków, to potrafił w domu własnymi rękami zrobić to i owo.