Mija 56 lat od największej tragedii w polskich górach – pod lawiną w Białym Jarze zginęło 19 osób | 20.03.2024
20 marca 1968 roku w Białym Jarze niedaleko Śnieżki zginęło 19 osób. Wyszły
na szlak pomimo ostrzeżenia przed lawiną. Pomimo podjętej błyskawicznie akcji
ratunkowej nie udało się ocalić nikogo z przysypanych zwałami śniegu. Była to
największa tragedia w polskich górach.
Ten tekst przeczytasz za 2 min.
Do wypadku doszło około godziny 11.00 – w różnych relacjach spotkać się
można najczęściej z godziną 10.50 i 11.10. W większości z tych relacji mowa
jest o panującej tamtego przedpołudnia słonecznej pogodzie. Być może to ona
sprawiła, że część goszczących wtedy w Karkonoszach osób zignorowała
ostrzeżenia przed lawiną. O tym, że sytuacja jest poważna, przekonała się 17
marca, czyli na trzy dni przed tragicznym wypadkiem pewna grupa turystów
zmierzająca przez Biały Jar w rejon Strzechy Akademickiej. Wywołana lawiną
„śnieżna deska” porwała siedmiu z nich, ale sami lub z pomocą obecnych w
pobliżu osób zdołali się wydostać.
Tragiczne w skutkach lawiny zdarzały tu również wcześniej, a pomimo to za
niemieckich czasów przez Biały Jar prowadziła trasa, po której wożono na
saniach turystów z Karpacza aż pod Śnieżkę, a – co więcej – na jego zboczach
organizowano zawody narciarskie, w których startowało nieraz kilkuset
zawodników.
– Zwłoki leżały przeważnie głęboko pod śniegiem, na dnie lawiniska, wplątane
w konary wyrwanych z korzeniami drzew. Po wysondowaniu miejsca położenia zwłok,
trzeba było się do nich dostać, kopiąc wąskie a głębokie na dwa do trzech
metrów jamy. Bywało tak, że aby wydobyć ciało, trzeba było najpierw odciąć
piłką gałęzie, w które było wplątane. Miejsca było mało, pracowało się więc
samym brzeszczotem. W marcu drzewa, nawet w górach, puszczają już soki, a
zapach jaki wydzielają odcinane gałęzie jarzębu sudeckiego jest bardzo
charakterystyczny. Trudno powiedzieć czy nieprzyjemny. Ale jeżeli wącha się ten
zapach przez kilka godzin siedząc w ciasnej śnieżnej dziurze, jeżeli poprzez
gałęzie widać twarz dziewczyny z otwartymi ustami i nieruchomymi, jak ze szkła
oczami – to zapach ten może prześladować do końca życia – wspominał Stanisław
Jawor, jeden z uczestników akcji ratunkowej.