wtorek, 15 kwietnia 2025
Imieniny: PL: Adolfiny, Odetty, Wacława| CZ: Anastázie
Glos Live
/
Nahoru

Wakacje z Głosem: Łużyce, czyli historia ukryta pod wodą | 10.07.2023

Wybierając się na krótki urlop na Pojezierze Łużyckie, myślałam o ścieżkach rowerowych, odpowiednich również na rolki. Dostałam je, a wraz z nimi część łużyckiej historii - na wyprawę zaprasza Danuta Chlup. 

Ten tekst przeczytasz za 7 min. 60 s
Łatwo się domyślić, że Wysoki Nawěw to po polsku Wysoka Wydma. Fot. DANUTA CHLUP

Pojezierze Łużyckie (po niemiecku Lausitzer Seenland), rozciągające się we wschodnich Niemczech na styku Brandenburgii i Saksonii, jest obecnie największym sztucznym pojezierzem w Europie. Docelowo, kiedy zakończy się rozłożona na długie lata rekultywacja zdewastowanego przez wydobycie węgla krajobrazu, ma się ono składać z ponad dwudziestu jezior. Największe z nich jest Sedlitzer See, najstarsze – Senftenberger See, czyli jezioro Senftenberskie. 

To ostatnie istnieje od ponad pięćdziesięciu lat, powstawało na terenie byłej kopalni odkrywkowej Niemtsch w latach 1967-1972. Leży w sąsiedztwie niedużego miasta powiatowego Senftenberg, od którego wzięło nazwę. 

Od tego czasu w Łużyckim Zagłębiu Węglowym zamieniono w jeziora wiele innych nieczynnych kopalń i zrekultywowano otaczające je tereny. Ale ten proces jeszcze się nie zakończył.

Niektóre jeziora dopiero powstają

Jezioro Senftenberskie jest przystosowane do rekreacji. W Senftenbergu znajdują się przystań, plaża, promenada. W peryferyjnej dzielnicy Grosskoschen rozciąga się ładny, czysty, położony w lesie, a zarazem nad samym jeziorem camping, w którym zakwaterowałyśmy się z córką. Oferuje pole namiotowe, postój dla kamperów, bungalowy. Są nowoczesne zaplecze, restauracja, nieduża piaszczysta plaża. 

Nad tym jeziorem panuje stosunkowo duży ruch, lecz wystarczy wybrać się nad pobliskie zbiorniki – Partwitzer See i Sedlitzer See, aby móc spokojnie, w otoczeniu samej przyrody, śmigać na rolkach czy rowerach po szerokich i gładkich asfaltowych ścieżkach. Tu również znajdziemy, choć raczej rzadko, małe plaże oraz punkty gastronomiczne. Jest też kilka innych atrakcji, na przykład nietypowa wieża widokowa Rostiger Nagel, czyli Zardzewiały Gwóźdź, oraz restauracja w kształcie piramidy ze wspinającymi się na jej wierzchołek postaciami. 

Dotarłyśmy także nad jeziora bardziej oddalone od Senftenbergu, położone w okolicach Hoyerswerdy: Scheibesee, Dreiweiberner See i Bernsteinsee.



Promenada w Senftenbergu. Fot. DANUTA CHLUP


Na rolki i na rower 

Długość pętli nad jeziorami jest różna – od ok. ośmiu kilometrów do blisko 30, w przypadku największego jeziora Sedlitzer See. Pętle można łączyć, co robiłyśmy, aby uzyskać dłuższe, całodzienne trasy. Choć oceniam ścieżki z punktu widzenia rolkarza, to uważam, że są one bardzo fajne dla rowerzystów, którzy od górskich tras wolą płaski, niewymagający teren, na przykład dla seniorów i rodzin z dziećmi. Kolarze przeważali zresztą na trasach. 

Każda przejażdżka była dla nas nie tylko sportem i przyjemnością, lecz także lekcją historii Łużyc, pod wieloma względami podobnej do naszej. Niemcy podają historię na tacy. Na przystankach dla rowerzystów, przy wiatach i w miejscach widokowych umieścili tablice z informacjami i archiwalnymi zdjęciami. Oglądałam wioski, których nie ma, ponieważ musiały ustąpić wydobyciu, oglądałam zdjęcia spustoszonego krajobrazu, a zarazem cieszyłam oko jego obecnym wyglądem. Niemcy odwalili kawał dobrej roboty, zamieniając tereny pogórnicze w obszar przyrodniczo-rekreacyjny.

Ładne i… niebezpieczne

Ciekawe było obserwować, jak poszczególne jeziora i ich brzegi różnią się od siebie w zależności od tego, kiedy powstały i na jakim są etapie rewitalizacji. Część ścieżek prowadziła przez wysokie lasy porastające brzegi starszych jezior, część terenem, gdzie roślinność była niższa i rzadsza, ponieważ posadzono ją niedawno. Właśnie te odcinki, z widokiem na jeziora, najbardziej mi się podobały. 

Nad jednym z najnowszych jezior, Bernsteinsee, część brzegu była jeszcze w fazie prac rewitalizacyjnych. Tutaj, jak i nad innymi nowymi jeziorami, często mijałyśmy tablice ostrzegające, że chodzi o tereny górnicze i że po brzegach można się poruszać wyłącznie na własne ryzyko. Niektóre straszyły wręcz śmiertelnym niebezpieczeństwem. Domyślam się, że wynikało ono z nieustabilizowanego jeszcze podłoża. Ale ścieżki rowerowe prowadziły w większej odległości od brzegów, po bezpiecznym terenie. 



Tereny wokół jeziora Bernsteinsee są jeszcze w trakcie rewitalizacji. Fot. DANUTA CHLUP


W Łużycach prawie jak u nas 
Region, do którego zawitałam, jest podobnie jak nasz zamieszkały przez autochtoniczną mniejszość narodową – w tym wypadku Serbów Łużyckich. Bardzo konsekwentnie realizowana jest tu dwujęzyczność w przestrzeni publicznej. Na tablicach z nazwami miejscowości, ulic, a nawet na tablicach i kierunkowskazach przy drogach, podawane są obok nazw niemieckich także łużyckie. Język ten przypominał nam mieszankę polskiego i czeskiego. Musiałam jednak dodatkowo sprawdzać w Internecie, które nazwy są w języku górnołużyckim, a które w dolnołużyckim, ponieważ poruszałyśmy się po terenach należących do obu części Łużyc. Dolnołużycki i górnołużycki to dwa spokrewnione języki. Przykładowo Senftenberg nazywa się po dolnołużycku Zły Komorow, Senftenberger See to Złykomorojski jazor. Grosskoschen, gdzie miałyśmy camping, nosi dźwięczną nazwę Kóšyna, natomiast Hoyerswerda nazywa się po górnołużycku Wojerecy. 

Burzenie łużyckich wsi i wysiedlanie ludności miało negatywny wpływ na ciągłość łużyckiej kultury i zachowanie języka. „Złoża węgla brunatnego, którymi na początku szczycono się jako bogactwem regionalnym, okazały się w postaci kopalń odkrywkowych i fabryk brykietów zagrożeniem dla słowiańskiej ludności” – pisze Dietmar Scholze-Siołta na portalu Stowarzyszenia Polsko-Serbołużyckiego PRO LUSATIA. – „Z tubylczej ludności wiejskiej rekrutowali się górnicy, którzy sprzedawali swoje gospodarstwa, przenosili się do nowych osiedli i – w kolejnych generacjach – pozbywali się języka ojczystego”. Coś nam to przypomina, prawda? 

Scholze-Siołta dodaje, że od końca XIX wieku liczba użytkowników języka łużyckiego (obu jego odmian) skurczyła się ze 166 tys. do ok. 50-60 tys. obecnie. Weźmy przykładowo małą wioskę Sorno (po dolnołużycku Žarnow), w przeszłości zamieszkałą przeważnie przez ludność posługującą się tym językiem. W latach 1971-1973 uległa zniszczeniu. Dziś przypomina ją tylko pamiątkowy głaz nad jeziorem Sedlitzer. 

Śmigając po ścieżkach rowerowych, w otoczeniu przyrody, w słońcu, które odbija się w tafli wody, raczej nie myślimy o tym, co było dawniej. Cieszymy się chwilą. Ale we mnie ta historia została. I chęć, by dowiedzieć się na jej temat czegoś więcej. 



Kamień upamiętniający zanikłe wioski. Fot. DANUTA CHLUP

Słowiańskie nazwy, których już nie ma 

W niemieckiej wersji Wikipedii znajdziemy listę miejscowości całkowicie zniszczonych przez wydobycie węgla brunatnego w Łużyckim Zagłębiu Węglowym. Jest ich ok. 90. Obok nazw niemieckich widnieją także łużyckie. Z reguły były to małe wioski, liczba wysiedlonych osób nie jest zawrotna, jednak to nie zmienia faktu, że z mapy zniknęło blisko sto historycznych łużyckich nazw. Nie ma już takich miejscowości, których nazwy także dla naszych uszu brzmią swojsko: Bukowka, Dubrawa, Dolań, Górki, Grabice, Jaworka, Łakoma, Nowa Wjas, Rowna, Škodow, Zamosty... Długo można by jeszcze wymieniać. 



Wieża widokowa Rostiger Nagel, czyli Zardzewiały Gwóźdź. Fot. DANUTA CHLUP




Może Cię zainteresować.