Babie lato w pełni, więc najwyższy czas zasmakować uroków jesieni. Niestety ja ukradkiem znów śledzę statystyki dotyczące zakażeń koronawirusem.
Wzrost liczby zakażeń w naszym kraju w skali tygodnia przypomina sytuację z zeszłego roku. Wtedy też na początku września jeszcze nikt nie wierzył, że w połowie października znów symboliczny szlaban ograniczy naszą wolność, a cała koronawirusowa zawierucha zacznie się od nowa. Tegoroczne lato nauczyło nas pokory, ale zarazem pokazało, że pandemia wygląda inaczej, kiedy w szpitalach na oddziałach covidowych leży zaledwie garstka pacjentów w ciężkim stanie. I chciałbym wierzyć, że liczby, którymi zaczynają straszyć epidemiolodzy w Czechach, nie będą miały tak dramatycznego przełożenia na ludzkie życie, jak dokładnie rok temu. Antyszczepionkowcy mogą w tym miejscu przestać czytać mój komentarz, reszta pewnie przyzna mi rację, że jednak dwie dawki Pfizera czy AstraZeneki ani nie zmieniły nam kodu genetycznego, ani nie zakłóciły sygnału telewizji kablowej w mieszkaniu.
I że jeśli chcemy wygrać z pandemią, system szczepień opracowany przez szanowanych w świecie naukowców jest – czy się nam to podoba, czy nie – na chwilę obecną jedyną słuszną drogą. Po pierwszej dawce Pfizera podanej mi w centrum szczepień na Czarnej Łące w Ostrawie nic nie czułem. Nawet drętwienia ręki. Po drugiej, podanej na początku lipca, przez dwa tygodnie czułem się nieswojo. Szybciej się męczyłem, nogi były jakieś takie gumowe, nie były to jednak na tyle uciążliwe dolegliwości, żebym musiał zrezygnować z tradycyjnych, codziennych czynności. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem celebrytą, ale zwykłym dziennikarzem, i że moje słowa mogą, ale nie muszą trafić do niczyich przekonań.
Długo nie było w tej rubryce koronawirusowego komentarza i myślę, że właśnie przyszła pora, żeby przypomnieć o tym, iż nierównej walki z COVID-19 bynajmniej jeszcze nie wygraliśmy. Ten wirus zostanie z nami na zawsze, tak jak grypa czy zapalenie spojówek. Ważne, żeby w tym „meczu” prowadzić kilkoma bramkami. Żeby wciąż być z przodu. W tym pojedynku jedno jest też pewne. Zagorzałych antyszczepionkowców nie przekonają ani darmowe buty sportowe (skądinąd kretyński pomysł), ani kampania społeczna. Nic ich nie przekona. Trzeba się chyba pogodzić z tym faktem i uszanować ich racje, cokolwiek miałyby oznaczać.