środa, 16 kwietnia 2025
Imieniny: PL: Bernarda, Biruty, Erwina| CZ: Irena
Glos Live
/
Nahoru

Analiza: Gdzie byliśmy, gdzie jesteśmy?  | 08.10.2020

Na żadnym naszym jakimkolwiek zjeździe nie pojawił się materiał dotyczący fundamentalnego pytania: Co zrobić z naszą kulturą, oświatą, by zatrzymać kurczenie się naszego stanu posiadania?  One zawsze  stanowiły fundament naszej siły. Tej politycznej nigdy nie mieliśmy.  Naszą ostoją była zawsze kultura i siła słowa.  Chcąc spojrzeć na tę kwestię względnie obiektywnie, trzeba by się odwołać do tego, co dzieje się w PZKO, jako że on jest barometrem naszego zdrowia narodowego z racji swej liczebności, historii, struktury organizacyjnej itp. Spójrzmy na to, co było, a zróbmy to na podstawie statystyk, jako że liczby są znacznie obiektywne, stąd docierają mocniej do naszej świadomości, i spróbujmy wyciągnąć z tego naukę. 

Ten tekst przeczytasz za 13 min. 45 s
Fot. Norbert Dąbkowski

 

 

Teatr, muzyka, taniec

A zatem nasz sztandarowy związek liczył w 1982 roku 24 359 członków (obecnie ok. 9 800). Zamarły koła w Pietwałdzie, Pudłowie, Szonychlu, Łazach, mnóstwo w Karwinie, w Datyniach Dolnych, na Kamienitem, w Kojkowicach, w Łomnej Górnej...  Szkoły  włączały się do pozyskiwania nowych członków, potem uznano to za przeżytek, choć są placówki, które nadal wiedzą, że jest to jedna ważnych dróg do utrzymania się przy życiu naszej społeczności. Prawie w każdym kole były zespoły śpiewacze, teatralne, taneczne. Słowo sceniczne i śpiewane było naszą potęgą. Miało moc integrującą, estetyczną i narodową. Dzisiaj świadomość tej mocy legła prawie w gruzach. 

Na scenach od Bogumina po Mosty słychać było głośno o „Czerwonym Baloniku”, „Smykach”, „Szpakach”, „Wesołej Siódemce”, „Łazikach”, „Draniach”, „Lunatykach”, „Łobuzach”, „Olzioku”, „Kryzysie”, „Bamboli” i wielu innych zespołach uprawiających małe formy sceniczne, nie mówiąc o  tych, które wystawiały spektakle całowieczorowe, choćby tak ambitne, jak np. „Grzech”, „Zemstę”, „Żabusię” (Trzyniec), „Mazepę” (Olbrachcice), „Grube ryby”, „Lekarzem mimo woli” (Łazy), „Sen nocy letniej” (Lutynia Górna) itd. Ale  ojczyste słowo sceniczne  było słychać w każdym kole, co było fantastycznym zapleczem  profesjonalnej Sceny Polskiej. Tylko dzięki nim ona powstała.  
 
 
 
Zespół "Wesoła siódemka" z Karwiny. Fot. z arch. Melchiora Sikory 
 


W roku 1957 pracowało 70 zespołów teatralnych, w których działało ok. 800 samorodnych aktorów. Co to była za potęga! Podobnie było z chórami i małymi zespołami wokalno-instrumentalnymi, dzięki którym Zaolzie było najbardziej rozśpiewanym regionem nie tylko w Czechach i Polsce. W roku 1950  było u nas ok. 3 tysięcy amatorów śpiewu w 82 chórach, w roku 1984 – 39, w roku 2012 – 21 z 566 śpiewakami. Obecnie takich formacji mamy niespełna dwadzieścia, a na ich czele stoją w dużej mierze dyrygenci z Polski. Swoich nie mamy, bowiem uważamy, że kursy dla dyrygentów, kiedyś corocznie organizowane, nie są już potrzebne. To samo stało się z kursami dla reżyserów.

Wydobądźmy jeszcze z naszej wielkiej historii ruchu muzycznego choćby tylko niektóre  grupy i zespoły, które sprawiały, że ludzie chętnie przychodzili, słuchali, uczyli się, czuli więź z językiem i narodem. A zatem wyliczajmy na chybił trafił: „Andrusy” ze Skrzeczonia, „Kapelę Podwórkową” z Bogumina, „Parafrazę” z Czeskiego Cieszyna, „Gamę”, „Melodię”, „Tęczę” z Suchej Górnej, „Żukowianki” z Żukowa Dolnego,   „Biedronki, „Meteory”, „Misie” z Karwiny. Nie słyszymy już „Chóru Nauczycieli Polskich”, „Harfy” z Czeskiego Cieszyna,  „Halki” i „Siły” ze Stonawy, „Hasła” z Orłowej”, karwińskiej „Przyjaźni”, mosteckiej „Przełęczy”,  bogumińskiego „Preludium” itd. itd. Przeszedł do historii reprezentacyjny „Górnik” z Karwiny, „Skotnica” i „Skotniczka” z Lutyni już też nie tańczy ani nie śpiewa, stąd od Bogumina po Błędowice i Suchą Górną nie mamy zespołu, pielęgnującego nasze źródła językowo-kulturowe. Za chwilę powiedzą, żeśmy tu spadli z nieba.
 
 
 
Chór Mieszany "Przyjaźń" z Karwiny. Fot. ARC



Skoro jesteśmy przy liczbach, podajmy, że w 1955 roku działało 45 zespołów tanecznych, których liczba drastycznie zmalała. Powstały nowe, reprezentujące wysoki poziom, ale chodzi przede wszystkim o ilość. Cóż z jedenastu piłkarzy, choćby i mistrzów świata, skoro reszta narodu jest cherlawa? Nie ma już sekcji ruchu tanecznego, nie ma już kursów szkolących tancerzy. I chyba nikomu tego nie brakuje. 

Zanikło mnóstwo imprez, na których spotykaliśmy się, które nas łączyły, dodawały energii do wspólnego działania. „Apokalipsa” w Stonawie, „Wianki” w czeskocieszyńskim parku A. Sikory,  „Festyn Górski” w Koszarzyskach, „Jesienne Mgły” w Błędowicach, „Karczma Artystów” w Dziupli, „Muzyczna Jesień” w Bogumine, „Rajdy Kozubowa, Kamienite”, „Talinki”. Nie ma konkursów czy choćby przeglądów chórów, zespołów tanecznych, teatralnych.  Przeminęły konkursy czytelnicze dla dorosłych. Nie mamy drugiego Józefa Stebla. Konfrontacja daje zawsze bardzo dużo. To wszystko bezpowrotnie minęło. 
 
 
Książka, literatura, słowo ojczyste

Nie rozumiem, dlaczego zaniechano wystaw książki polskiej połączonych z ich sprzedażą. Październikowy Miesiąc Oświaty, Książki i Prasy organizowało prawie każde koło, co miało ogromne znaczenie dla kondycji narodowo-językowej Zaolzia. W roku 1963 koła zdołały sprzedać polskich tytułów za 59 830 koron. 

Zlikwidowano Sekcję Literacko–Artystyczną, ale w zamian nie stworzono nic. A przecież dzięki niej kwitło życie literackie, dzięki niej wydano ok. 140 tytułów, dzięki niej obcowaliśmy z przednimi polskimi literatami, organizowaliśmy konkursy literackie, wieczory dyskusji, spotkania w szkołach. Bez ram organizacyjnych nie ma przemyślanego i systematycznego działania, inspiracji, bodźców, kontaktów. Dlatego nie mamy zaolziańskiej literatury w sensie ruchu społeczno-artystycznego, także krytyki literackiej. Ci, którzy należeli do SLA czy Grupy Literackiej 63, odeszli, nowych nie ma, nikt ich nie szuka, nikt nie mówi, że upadek literatury, tudzież jej słowa, jest barometrem zwiastującym upadek narodowy. Odcinamy się przez to od narodu, posługując się prawie wyłącznie gwarą nawet w komunikacji listownej, nie mówiąc już o mailowej czy sms-owej, co jest wprawdzie ważne dla uwydatnienia naszego etnicznego rodowodu, ale rodzi też obawy przed zaściankowością, gettowością, pozbywaniem się siły płynącej z macierzy. Czy o tym się pisze i mówi w szkołach, w PZKO, w naszych licznych organizacjach? 

 
 
 
 


Gdy mowa o pogłębiającym się „tustelaizmie”, zamykaniu się we własnych opłotkach, przypomnijmy, że mieliśmy wspaniałe kontakty z mniejszością węgierską, rusińską czy serbołużycką. Nasze zespoły wyjeżdzały do Gombaseku, Żelezoviec, Preszowa, Swidnika, do Budziszyna, w zamian oni przyjeżdżali do nas, co podnosiło atrakcyjność bycia w zespołach, przyczyniało się do wzbogacania ich repertuaru, podnoszenia poziomu, poznawania kultur. To dużo przecież!

Pisałem swego czasu („Głos” z 13 marca br.) o wykoślawianiu, bohemizowaniu naszych nazw miejscowych, niezwykle ważnego dokumentu naszej historii, i to historii wielowiekowej, one bowiem są najtrwalszym składnikiem słownictwa, dokumentującym nie tylko etniczną jakość mieszkańców, ale także ich obraz świata, to, jak na świat patrzyli, co z niego wydobywali, co utrwalali itp. 
 
 

 

Już dawno nie ma Słowian Połabskich, ale o tym, że tu byli przed Niemcami, mówią właśnie nazwy miejscowe od samego Berlina, nazwy słowiańskiej, po sam Hamburg. Naszym naglącym obowiązkiem jest ich dokumentowanie w każdej naszej miejscowości, co zrobiono już na odpowiednich mapach w Nydku, Wędryni i Bystrzycy. Jest nawet rządowy program, który wspiera finansowo właśnie takie inicjatywy – chodzi o autentyczne brzmienie nazewnictwa terenowego. Powinniśmy się też domagać, by było ono uwzględniane w oficjalnych dokumentach, do czego mamy prawo w świetle tego właśnie programu. Tutaj mieszczą się i słuszne postulaty podnoszone od lat przez inż. B. Kaletę.
 
 
 
 
Olza na odc. w Czeskim Cieszynie. Fot. Szymon Brandys


W obrębie tego zagadnienia pozostaje nazwa naszej Olzy. Pisali o tym czescy i polscy językoznawcy, ale urzędnicy wiedzą swoje – dla nich jest to tylko Olsza. Nasza nieudolność jest w tym względzie zadziwiająca. Przecież wystarczy dotrzeć do dokumentów z 1960 czy 1961 roku, w których zarząd powiatowy KPC we Frydku-Mistku czy okręgowy w Ostrawie zadecydował o tej zmianie, równocześnie likwidując powiat czeskocieszyński, by rozbić teren zasiedziały przez Polaków – jedni będą musieli jeździć do Karwiny, inni do Frydku-Mistku, gdzie nikt po polsku nie będzie rozumiał. Była to więc i w przypadku Olszy kwestia jawnie polityczna, przy czym nieuki uważały i nadal uważają, że Olza jest formą polską, a Olsza czeską. Głupota nie zna granic! Sygnalizowane dokumenty wykazałyby to ponad wszelką wątpliwość. Jeżeli po 1989 zdołano przemianować setki, ba tysiące!, ulic, Gottwaldow na Zlín, podobnie musiano by postąpić i w sprawie Olszy. Uważam to za nasz święty obowiązek. 

Czy ktoś zauważył, jak zmieniają się nasze cmentarze, jak znikają stare groby z polskimi nazwiskami i sentencjami, jak opuszczone są groby naszych wielkich poprzedników, np. Górniaka, Glajcara i innych? Każda nasza organizacja powinna dbać o podtrzymywanie pamięci społecznej, w której cmentarze mają miejsce szczególne. Polski program ochrony dziedzictwa narodowego przewiduje na to fundusze, tylko trzeba chcieć.
 
 
 
 
Zespół teatralny PZKO Nawsie. Fot. ARC MK PZKO Nawsie



Dodajmy do tego zaniechane wieczory świetlicowe, których w roku 1961 było 374, za dziewięć miesięcy roku 1950 odbyły się w kołach 603 odczyty. Dlaczego o tym piszę? Otóż z tego powodu, że był to kontakt z żywym słowem, że kontakt ten cementował miejscowe społeczności, że podsuwał nowe inicjatywy, nowe pomysły, które mobilizowały i nie nudziły stereotypem. Odbywały się spotkania prelegentów, istniał zestaw ich tematów z krótką charakterystyką, były spisy prelegentów, by można było wybrać i osobę, i tematykę.

Nasze pisma, „Głos Ludu” i „Zwrot”, miały rady redakcyjne, które spotykały się co miesiąc, by ocenić to, co się ukazało, pod względem językowym, merytorycznym, by podsuwać nowe tematy, mieć łączność z terenem itp. Dyskusje były nieraz zażarte, ale służyły dobrej sprawie. „Głos” wychodzi dwa razy na tydzień, nieraz tylko raz. Co to oznacza? Po pierwsze, traci na aktualności, po drugie, zmniejszanie częstotliwości wydawania osłabia kontakt z językiem polskim, jego oddziaływanie, co w sumie nie podnosi atrakcyjności pisma, tudzież nie przekłada się na wzrost zainteresowania czytelniczego.

Wskutek zaniechania sprawdzonych działań chorujemy na brak własnych kadr. Coraz mniej ich w Scenie Polskiej, w chórach na stanowisku dyrygentów, w dyrekcjach szkół, w mediach. Nie oceniam tego, czy to dobrze, czy źle, ale podaję fakty, które mówią o słabnącym potencjale polskiego Zaolzia. Skrócone pochody Gorolskigo Święta, brak pochodów festiwalowych są tego także przejawem. 

 Gorolski Święto w Jabłonkowie. Fot. Norbert Dąbkowski


 

Krótki finał

Można by sygnalizować jeszcze sporo rzeczy, ale nie wierzę za bardzo w skuteczność tego sygnalizowania. Jednak piszę o tym dlatego, żeby ktoś nie powiedział: Dlaczego nie napisałeś?

Już słyszę argumenty – zmieniły się czasy, w ZG byli pracownicy etatowi itp. To prawda, ale taka argumentacja prowadzi donikąd. Nowe czasy wymagają nowych rozwiązań, nieraz powrotu do tego, co było znakomite, co się sprawdziło, a co porzuciliśmy tylko dlatego, że to było. W ZG byli pracownicy etatowi, ale te wszystkie inicjatywy były inspirowane i wykonywane przez społeczników. Wiem to, bowiem sam w tym uczestniczyłem. Ogarnął nas niedowład organizacyjny. Mamy znakomitych ludzi, wykształconych, ofiarnych, tylko oni są w rozsypce, nikt ich nie mobilizuje, nie wytycza właściwego kierunku, właściwej marszruty. Mamy wspaniałych robotników, ale prawie żadnych architektów. Zrodziły się wprawdzie nowe inicjatywy, nowe zespoły, ale w porównaniu z tym, co było, jest ich garstka, stąd ich siła oddziaływania jest nieporównywalnie mniejsza.

Przegrywamy walkę o słowo i pamięć społeczną, czyli o własną egzystencję narodową. Nie mówimy nigdzie o fundamentalnej wartości słowa codziennego, literackiego, scenicznego, śpiewanego. Nigdy nie byłem świadkiem, by ktoś się tym zamartwiał. 

Jesteśmy na drodze od kultury do konsumpcji. Zadowalają nas bazary, ale nie teatry, koncerty, ludzie wielkiego formatu, ludzie ponadczasowej Polski. Pogłębiamy własną izolację. Wyostrzyłem celowo zjawiska ledwie zasygnalizowane, których zaniechanie ma i będzie miało opłakane skutki. Musimy gruntownie zreorganizować nasze działanie, by stać nas było na wykorzystanie współczesności dla polskości.
 
 
Jak na ten problem spoglądają czytelnicy "Głosu"? Zachęcamy do dyskusji! 
 


❗ – Na żadnym naszym jakimkolwiek zjeździe nie pojawił się materiał dotyczący fundamentalnego pytania: Co zrobić z naszą...

Zveřejnil(a) Głos - Gazeta Polaków w Republice Czeskiej dne Středa 7. října 2020


Może Cię zainteresować.