piątek, 26 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Marii, Marzeny, Ryszarda| CZ: Oto
Glos Live
/
Nahoru

Z Cambridge na Bliski Wschód | 20.03.2022

Dorota Molin pochodzi z Czeskiego Cieszyna. Po maturze wyjechała na studia języka hebrajskiego na Uniwersytet w Cambridge, gdzie obecnie zajmuje się współczesnym językiem aramejskim. – Chodzi o pierwszy język globalny, mający ponad trzech tysiącletnią historię. Dziś moglibyśmy porównać go do języka angielskiego, którym mówi cała Europa i prawie cały świat – zaznaczyła.

Ten tekst przeczytasz za 7 min. 45 s
Dorota Molin kiedyś siedziała w tej klasie. W poniedziałek stanęła za katedrą, żeby opowiedzieć o swojej „nietuzinkowej drodze życiowej”. Fot. BEATA SCHÖNWALD

Spotkanie z Dorotą Molin zorganizowało Polskie Gimnazjum w Czeskim Cieszynie w ramach cyklu spotkań z ciekawymi absolwentami szkoły. Specjalistka od języków semickich przed dziesięciu laty zdawała tu maturę. – W czwartej klasie gimnazjum zdecydowałam się wyjechać za granicę. To był spontaniczny pomysł. Chciałam spróbować czegoś innego, nowego, wyjść poza swoją strefę bezpieczeństwa, przekonać się, kim właściwie jestem, jak zachowuję się w nieznanych mi dotąd okolicznościach. Zostawiłam tutaj rodzinę, z którą łączą mnie bardzo bliskie więzi, z którą lubię spędzać czas, ale nie żałuję tego, że wybrałam tę dość nietuzinkową drogę – przekonywała.

Studia, czyli przeprowadzka

Zdaniem absolwentki Uniwersytetu w Cambridge, studia to taki czas, kiedy młody człowiek może po raz pierwszy zbudować swój własny świat. – W brytyjskim systemie akademickim działa to tak, że kiedy ktoś wyjeżdża na studia, to przenosi tam swoje życie. Nie ma czegoś takiego, że studenci co weekend wracają do domu, do rodziny, kolegów i znajomych. To powoduje, że w ośrodkach akademickich kwitnie życie towarzyskie, działają różne kluby i stowarzyszenia – opowiadała. W zorientowaniu się w ofercie działalności studenckiej w Cambridge pomagają tzw. targi stowarzyszeń. W olbrzymiej hali ustawiają się szeregi stoisk, w których można zapisać się na różne ciekawe zajęcia sportowe, muzyczne, robótki ręczne, spotkania stowarzyszeń kulturowych różnych krajów, kluby dyskusyjne, krótko mówiąc, na wszystko, czego dusza zapragnie. Ponieważ chodzi o wspólne dzieło studentów, udział w nich jest bezpłatny. Dorota Molin wybrała członkostwo w chórze. Jak zaznaczyła, w jednym z bodajże 50 działających w ramach uniwersytetu.

Cambridge nie tylko dla wybranych

Brytyjskie uczelnie to ponadto dbałość o tradycję, rozmiłowanie we wszelkiego rodzaju uroczystościach, ceremoniach i rytuałach, klimaty trochę podobne do tych, które znamy z opowieści o Harrym Potterze. Tutaj ceni się sukces i wszelkie osiągnięcia są odpowiednio prezentowane.

– Brytyjski system studiów jest dość inny i powiedziałabym, że bardzo dobry. Żaden uniwersytet nie jest jednak doskonały, dlatego nawet Uniwersytetu w Cambridge nie należy traktować jako nieodstępnego ideału, do którego nie sposób dotrzeć. Tam są normalni ludzie, normalni studenci i normalni profesorowie – stwierdziła absolwentka tej uczelni. Aby zostać przyjętym, należy przejść dość długi proces rekrutacji, który rozpoczyna się już na przełomie września i października i składa się z kilku etapów. Ten pierwszy, to list motywacyjny, w którym trzeba dobrze i przekonująco uzasadnić powody wyboru danego kierunku oraz listy polecające nauczycieli. Kolejnymi krokami wiodącymi do celu są rozmowa kwalifikacyjna, test z języka angielskiego, który trzeba zdać oraz zaliczona matura, idealnie z najlepszym wynikiem.  

Dorota Molin przyznała, że być może nie jest łatwo dostać się na studia w Cambridge, jednak ten, kto zostanie przyjęty, może liczyć na to, że również je skończy. – Nie ma tak, że na pierwszym roku jedna trzecia studentów odpada. Jeśli już ktoś został przyjęty, to jako student jest szanowany, traktowany poważnie, również jako partner do rozmów. Duży nacisk kładzie się na formę pisemną, co sprawia, że student nie tylko uczy się nowych rzeczy, ale także rozwija zdolności wyrażania własnych myśli i kształtowania swoich poglądów – wyjaśniała była uczennica Polskiego Gimnazjum. Jak zauważyła, poprawne pisanie po angielsku zarówno pod względem stylistyki, jak i stosowania odpowiednich zwrotów, wyrażeń i specjalistycznego słownictwa było dla niej dużym wyzwaniem. – To trwało może pół roku, rok, a potem poczułam się w tym bardziej pewnie. Ta początkowa trudność nie powinna jednak nikogo zrażać, zwłaszcza że na brytyjskich uczelniach jest wielu studentów zagranicznych, którzy są w podobnej sytuacji – zastrzegła.

Dziś angielski, dawniej aramejski

Dorota Molin, udając się przed dziesięciu laty na studia w „daleki świat”, wybrała język hebrajski, a potem dodała do niego jeszcze arabski. – Języki hebrajski i arabski do tego stopnia mnie zainteresowały, że postanowiłam zrobić doktorat nt. zagrożonych języków semickich. Obecnie natomiast pracuję nad projektem badawczym dotyczącym współczesnego języka aramejskiego, a także relacji społecznych między Żydami, chrześcijanami i Kurdami w północnym Iraku. Prócz tego wykładam język hebrajski na Uniwersytecie Oksfordzkim – sprecyzowała.

Samo określenie „aramejski” brzmiało obecnym na spotkaniu gimnazjalistom raczej obco. Tymczasem chodzi o język, który śmiało można nazwać „językiem angielskim Bliskiego Wschodu sprzed trzech tysięcy lat”. – Wyobraźcie sobie, że jest rok 3500, językiem urzędowym jest chiński, w którym jednak wciąż jeszcze istnieją słowa pochodzące z innego nieznanego języka. Okazuje się jednak, że są jeszcze wioski, gdzie ludność tubylcza posługuje się tym dziwnym językiem i badania wykazują, że chodzi o angielski, którym dawniej mówiła cała Europa i prawie cały świat. Dla nas to nie do pomyślenia, żeby angielski zniknął, ale podobnie jak my 3 tysiące lat temu myśleli ludzie, którzy mówili po aramejsku – przekonywała specjalistka od języków semickich.

W tym czasie aramejski był pierwszym językiem globalnym używanym na Bliskim Wschodzie od Egiptu aż po Chiny, o czym świadczą najstarsze źródła z początku pierwszego tysiąclecia przed naszą erą. – Dochowały się napisy po aramejsku. Wiemy, że imperia asyryjskie i babilońskie porozumiewały się za pomocą tego języka ze swymi poddanymi – przybliżyła Molin, dodając, że później językiem aramejskim posługiwały się również wspólnoty żydowskie i chrześcijańskie, po aramejsku została napisana np. żydowska księga Talmud. Po pojawieniu się islamu język ten został wypchnięty przez arabski i obecnie ma statut języka „zagrożonych mniejszości”.

Czemu zaginął?

Według wykładowczyni, zanim upadło Imperium Osmańskie, jedną czwartą ludności w Iraku i Iranie tworzyli chrześcijanie. W latach 80. ubiegłego wieku mieszkało ich w Iraku jeszcze 1,5 mln. Obecnie szacuje się, że ich liczba wynosi ok. 200 tys. Powodem tak dramatycznego spadku były wojny i prześladowania, których ofiarami stała się właśnie tubylcza ludność. – Dzisiaj po aramejsku mówią chrześcijanie na pograniczu Turcji, Syrii, Iranu i północnego Iraku. To teren pokrywający się z językiem kurdyjskim, rejony górskie mało podatne na wpływy z zewnątrz. Prócz tego są jeszcze wioski koło Damaszku w Syrii, gdzie nie mówi się po arabsku, ale właśnie po aramejsku – wymieniała ostatnie „wyspy” aramejskości na Bliskim Wschodzie Dorota Molin. Jak zauważyła, z aramejskim tu i tam można natomiast spotkać się w każdej światowej metropolii. To dlatego, że Żydzi, którzy mówili po aramejsku, w 95 proc. wyemigrowali do Izraela, natomiast chrześcijanie rozpierzchli się po całym świecie. Dotarli do Europy Zachodniej, Ameryki i Australii.

O rozmiarach tragedii Żydów żyjących w Iraku świadczą nieprzebłagalne statystyki. – Jeszcze w latach 30. ub. wieku w stolicy Iraku, Bagdadzie, Żydzi stanowili jedną czwartą mieszkańców. Dzisiaj, jeśli w ogóle jeszcze żyją, bo kontakt się z nimi urwał, są to trzy osoby – dodała.

 




Może Cię zainteresować.